Spór Komisji Europejskiej z polskimi władzami o praworządność coraz bardziej przypomina którąś z wielkobudżetowych serii produkowanych w Fabryce Snów. Ma przyciągać uwagę widzów, a to mogą jej zapewnić wyraziste grupy protagonistów. W naszym przypadku wyrazista jest wprawdzie tylko jedna strona – w zależności od przekonań widza uznawana za dobrą lub złą, czyli nasi politycy.

Komisja jest nieco bezbarwna. Emocji dostarcza za to główny temat. Są wprawdzie dziesiątki wątków pobocznych, które w tym czy tamtym odcinku przebijają się na pierwszy plan, ale w sumie i tak mają się związać z tym głównym, którym jest „wielka wojna dobra ze złem” (ale kto jest naprawdę dobry, nie ma do końca pewności – obie strony używają przecież wątpliwych chwytów).
Właśnie wypuszczono odcinek pod tytułem „Kolejny raport o praworządności”. Akcja niby nieco posunęła się do przodu, bo Komisja tym razem nie ograniczyła się do marudzenia „oj, niedobrze, panowie, niedobrze”. Pokazała zalecenia, co mianowicie Polska powinna zmienić. Mamy tu niespecjalnie grzejące publikę wątki (jak zapewnienie niezależnych i skutecznych dochodzeń i ścigania przestępstw – trochę to oczywiste, prawda?), ale i powracające hity, jak niezależność prokuratury od rządu (czego może nie gwarancją, ale warunkiem jest rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego). Wprawdzie tegoroczny raport jest poświęcony głównie tematom wolności mediów i korupcji, ale już w rozszerzonej wersji przypomniano o problemie z polskim sądownictwem. To właściwie główny temat, więc musi powracać choćby śladowo w każdej części.
W scenariuszu oczywiście znalazło się miejsce na monolog wielkiego antagonisty – Zbigniewa Ziobry. W zasadzie można by wkleić ścinki niewykorzystane w poprzednich odsłonach sagi, byłoby taniej, ale główny aktor musiał wystąpić i tym razem. No to wystąpił i powiedział, że Komisja pomija argumentację polskiego rządu, bazuje na niesprawdzonych źródłach informacji i stosuje podwójne standardy oceny praworządności. Czyli nic nowego. Dorzucił, że ostrzegał rząd przed zgodą na mechanizm warunkowości, ale nikt go nie słuchał. I że UE nam nie pomaga w sprawie uchodźców i dlatego krytyka stanu praworządności to bezczelność. No i że KE chce przywrócić do władzy Donalda Tuska (trzeba pochwalić autora dialogów – bardzo sprawnie napisane i naprawdę wyraziste, choć absolutnie nic niewnoszące i niepopychające akcji do przodu ani na centymetr).
Obejrzeliśmy. Trochę dlatego, że temat nas interesuje, a trochę z przyzwyczajenia. Raczej nic to nie zmieniło i prawdopodobnie nie zmieni. Bo w filmowych franczyzach nie chodzi o to, żeby coś się zmieniło, tylko o to, żeby trwały. I przyciągały widzów jak najdłużej.