Ma ją Karta Narodów Zjednoczonych, ma ją Powszechna deklaracja praw człowieka, wreszcie ma ją także nasza konstytucja. A teraz będzie ją miała także nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym. Mowa o preambule. Preambule, w którą zgodnie z tradycją prawniczą opatrywane są najważniejsze akty prawne. Czy do takich zaliczyć można wspomnianą nowelizację? Jeśli o ważności aktu świadczyć miałoby to, w jakich bólach się on rodził, odpowiedź na tak postawione pytanie musiałaby być pozytywna.

Prace nad ustawą, która ma zlikwidować Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego i tym samym złagodzić napięcie między Brukselą a Warszawą, idą jak po grudzie. Ale, o czym pisaliśmy we wczorajszym wydaniu DGP, pojawiło się oto światełko w tym długim i niezwykle czarnym tunelu. Posłowie PiS i Solidarnej Polski mieli się porozumieć co do poprawek, które mają być zgłoszone na dzisiejszej komisji sejmowej i których celem jest tak naprawdę poważne okrojenie przygotowanego w Kancelarii Prezydenta projektu. Do tego nowelizacja ma zostać opatrzona preambułą, która ma „przywołać ducha relacji ustrojowych między Polską a UE”. Jej pomysłodawcy tłumaczą, że chodzi o „wskazanie, że ta ustawa powinna być interpretowana według prawa krajowego”. Innymi słowy, będzie tam powiedziane, żeby Unia Europejska, a tym bardziej Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie wtykali nosa w nie swoje sprawy i nie zajmowali się już sądownictwem w Polsce. Czy unijne organy wezwania tego posłuchają i grzecznie odstąpią od badania stanu praworządności w naszym kraju? Śmiem wątpić. A to wątpienie poparte jest doświadczeniem.
Nie pierwszy raz bowiem członkowie obecnego obozu rządzącego sięgają po tenże środek prawniczej retoryki, chcąc wyjaśnić swemu adwersarzowi przyświecające im intencje. Tak było i w 2019 r., kiedy to parlament przyjął słynną tzw. ustawę kagańcową. Preambuła do tego aktu prawnego była niezwykle obszerna i obfitowała w wiele ważkich i podniosłych stwierdzeń. Otóż ustawodawca zapewnia w niej m.in., że przepisy są uchwalane „w poczuciu odpowiedzialności za wymiar sprawiedliwości w Rzeczpospolitej Polskiej”, a także „w poszanowaniu wartości demokratycznego państwa prawnego oraz niezależności i apolityczności sądów”. Podkreślono w niej również, że ustawodawca uznaje konieczność poszanowania trójpodziału władzy i równoważenia władz wynikającą z konstytucji. Na niewiele się to jednak zdało. Politykom bowiem nie udało się tymi pięknymi słowami zaciemnić prawdziwego celu ustawy. A było nim związanie sądom rąk i uniemożliwienie im badania nieprawidłowości w procesie powoływania sędziów, wynikającej z wadliwego powołania obecnej Krajowej Rady Sądownictwa. Dostrzegł to również TSUE, który kilka miesięcy po uchwaleniu noweli zawiesił jej stosowanie.
Naiwnością jest więc myślenie, że tym razem nie będzie podobnie i luksemburski trybunał, po zapoznaniu się z treścią preambuły, odstąpi od badania stanu praworządności w naszym kraju. Domeną prawników jest twarde prawo, wzniosłe słowa zaś należą do świata polityki. A w TSUE, wbrew temu, co próbują nam wmówić obecni rządzący, nadal jednak zasiadają ci pierwsi.
I tylko z czystej złośliwości należy przypomnieć, że w dekorowaniu aktów prawnych preambułami szczególnie lubował się ustawodawca PRL. Dla przykładu – ustawa z 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi opatrzona została taką oto zawierającą ideologiczną wykładnię przedmową: „Uznając życie obywateli w trzeźwości za niezbędny warunek moralnego i materialnego dobra Narodu, stanowi się, co następuje: (…)”. I tu postawmy kropkę. No bo, czy można zakończyć ten tekst lepiej niż wezwaniem do życia w trzeźwości? Trzeźwości umysłu, oczywiście.