Skutki wybuchu wojny nie mieszczą się w ramach zwykłego ryzyka kontraktowego

Wkrótkim odstępie czasu po wybuchu epidemii koronawirusa SARS-CoV-2 mierzymy się z kolejną siłą, której humana infirmitas resistere non potest. Oczywiście mowa tu wojnie w Ukrainie.
Pojęcia takie jak „wojna”, „zamieszki wojenne” czy „działania wojenne” nie są dla prawników niczym nowym – powszechnie wymienia się je w kontraktach, w których niekiedy podejmowano też próbę zdefiniowana siły wyższej. Nowość obecnej sytuacji polega na tym, że klasyczne zapisy, które przez lata traktowano jak martwe, nagle ożyły. Do niedawna bowiem cywiliści zastanawiali się raczej, na ile inne zdarzenia – np. aktywność legislacyjna – mieszczą się w kryteriach siły wyższej. Zdarzenia te, może za wyjątkiem epidemii COVID-19, nie miały przy tym w naszym rejonie geograficznym powszechnego oddziaływania. Są też niezwykle rzadkie. Dopiero wojna w Ukrainie – choć bezpośrednio nas nie dotknęła, ujawniła konieczność zastosowania rzymskiej regulacji rebus sic stantibus (skoro sprawy przybrały taki obrót) – w odniesieniu do zdarzenia, które teoretycznie było możliwe, ale niewielu uznawało je za prawdopodobne.
Nadzwyczajna zmiana
Polski ustawodawcza jej założenia zawarł w art. 3571 par. 1 k.c. którego zdanie pierwsze stanowi, że „Jeżeli z powodu nadzwyczajnej zmiany stosunków spełnienie świadczenia byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami albo groziłoby jednej ze stron rażącą stratą, czego strony nie przewidywały przy zawarciu umowy, sąd może po rozważeniu interesów stron, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, oznaczyć sposób wykonania zobowiązania, wysokość świadczenia lub nawet orzec o rozwiązaniu umowy […]”.
Nie budzi wątpliwości, że wybuch wojny w Ukrainie stanowi nadzwyczajną zmianę stosunków. Jego skutki nie mieszczą się w ramach zwykłego ryzyka kontraktowego. Tymczasem nadzwyczajna zmiana stosunków to zmiana, której strony nie mogły przewidywać przy uwzględnieniu zwykłego ryzyka kontraktowego (np. wyrok SA w Katowicach z 7 grudnia 2018 r., sygn. akt I ACa 644/18). Uznaje się, że wystarczy, by przymiot nadzwyczajności odnosił się do zmiany okoliczności, a nie jej przyczyny. Sama zaś nadzwyczajność przyczyny implikuje też nadzwyczajność okoliczności, choć przecież mogłoby się wydawać, że wzrost cen na rynku jest „normalną” konsekwencją konfliktu zbrojnego (sic!). W przypadku wojny jednak nadzwyczajny jest nie tylko jej wybuch, ale i skutki gospodarcze.
Wojna w Ukrainie spowodowała zmiany na rynkach surowców. Wynikają one bądź z sankcji gospodarczych wdrożonych na Federację Rosyjską, co istotnie zmniejszyło dostępność surowców, bądź z niepewności co do ich dostępności. Nie dotyczy to jedynie paliw, na których ceny wpływ miały m.in. nieprzewidywane reakcje ludzkie (np. masowy wykup paliw). Zmiany okoliczności odnotowano również w przypadku innych surowców, niezwiązanych pochodzeniem bezpośrednio z obszarami objętymi wojną albo sankcjami gospodarczymi. Bezpośrednią przyczyną tych zmian była raczej nieprzewidywalność jutra. Niemniej także w odniesieniu do takich surowców odnotowane zmiany należy uznać za nadzwyczajne.
Nadmierność trudności albo groźba rażącej straty dla jednej ze stron zaktualizowała się – wśród wielu – również w obszarze rynku zbożowego. Ten na wiadomość o wojnie zareagował znaczącą zwyżką cen. W konsekwencji zawierane w czasie pokoju umowy, nawet obejmujące krótki czas wykonania, nie uchroniły się przed gwałtownym skokiem cen. Wystarczyło, by wykonanie świadczenia przypadło już po wybuchu wojny. Skok cen okazał się na tyle wysoki, że w umowach sprzedaży tego surowca niejednokrotnie spowodował „nadzwyczajne trudności” albo „rażące straty” jednej ze stron.
Teoretycznie w takiej sytuacji sprawa wydaje się prosta. Podmiot zobowiązany do dostawy lub sprzedaży zboża nie powinien mieć problemów z wykazaniem nadmiernych trudności albo groźby rażącej straty. Problem w tym, że zazwyczaj zboże (jak i inne surowce) mające być przedmiotem dostawy lub sprzedaży, już dawno zostało sprzedane dalszym nabywcom lub pośrednikom, niekiedy wielokrotnie. Ceny w tych kontraktach też były ustalane według rynku sprzed wojny. Najczęściej nie sposób jednoznacznie stwierdzić, kto w tych stosunkach mógłby być ostatecznie stratny.
Tymczasem art. 3571 par. 1 k.c. mówi o stracie jednej ze stron. Ocenę, czy po danej stronie zaistniała strata, trzeba zatem ograniczyć tylko do jednego stosunku prawnego. Innymi słowy, nie ma znaczenia, czy druga strona – będąca kontrahentem tego samego surowca w dalszych umowach – też straciła. Najprawdopodobniej podmiotowi takiemu będzie przysługiwać samodzielne roszczenie we własnej „dalszej” umowie.
W kompetencji sądu
Istotną cechą klauzuli rebus sic stantibus jest niemożność jej jednostronnego zastosowania poza postępowaniem sądowym. Tylko bowiem sąd ma kompetencje, by ingerując w treść stosunku prawnego, zmienić świadczenia stron lub „nawet orzec o rozwiązaniu umowy”. Ingerencja sądu może być bardzo różna i wymaga oceny in casu. Nie wystarczy przy tym, by na skutek nadzwyczajnej zmiany stosunków strona doznała jakiejkolwiek straty lub trudności. Relewantna strata w tym wypadku winna być rażąca, a trudności nadmierne. Pojęcia te należy rozumieć autonomicznie. Trzeba je interpretować w odniesieniu do istoty i celu danego zobowiązania. Stąd nie da się jej określić sztywno, ale przy jej stwierdzeniu trzeba uwzględniać „całokształt skutków wykonania zobowiązania dla majątku strony” (por. wyrok SN z 19.11.2014 r., sygn. akt II CSK 191/14).
Na koniec wypada podkreślić, że skorzystanie z zasady rebus sic stantibus wcale nie zaprzecza innej podstawowej zasadzie prawa prywatnego, tj. pacta sunt servanda (co niekiedy jest mylnie podnoszone w orzecznictwie, por. wyrok SN z 11.01.2018 r., sygn. akt III CSK 369/16). Sądowa ingerencja w treść stosunku prawnego na podstawie art. 3571 par. 1 k.c. nie wypacza bowiem obowiązku dotrzymania umowy, lecz zmierza do urzeczywistnienia wcześniejszego konsensusu stron. Dotrzymanie umowy musi bowiem dotyczy takiej treści, jaką strony rzeczywiście uzgodniły. Nie można zatem obu zasad sobie przeciwstawiać. Zachodzi pomiędzy nimi raczej proces wynikania: umowę należy wykonać, o ile uwzględnia ona rzeczywistą treść ustaleń stron. Gwarantem tak rozumianej zasady pacta sunt servanda jest właśnie sąd, który zgodnie z art. 3571 par. 1 k.c. jest jedynym organem uprawnionym do ingerencji w treść stosunku prawnego. Sądowa korekta zobowiązania służy więc zapewnieniu ekwiwalentności świadczeń. To zaś leży u podstaw wszelkich stosunków prawa prywatnego.
Ocenę, czy po danej stronie zaistniała strata, trzeba ograniczyć do jednego stosunku prawnego. Innymi słowy, nie ma znaczenia, czy druga strona – będąca kontrahentem tego samego surowca w dalszych umowach – też straciła