- Nie jest tak, że Ukraina wzięła się znikąd i że dla niej robi się jakiś szalony wyjątek. Procedura zostanie dochowana, natomiast pojawiły się specyficzne warunki – mówi w rozmowie z gazetaprawna.pl dr hab. Renata Mieńkowska-Norkiene.

Ukraina chce wstąpić do Unii Europejskiej. Prezydenci Wołodomyr Zełenski i Andrzej Duda apelowali o „ekspresową ścieżkę”. Na czym miałaby ona polegać?

Nie ma czegoś takiego jak „ekspresowa ścieżka” integracji. Traktaty tego nie przewidują. Nie możemy robić wyjątku w tym zakresie, jeżeli nie chcemy łamać prawa. Tyle że, moim zdaniem, akces jest możliwy bez złamania procedur. Mołdawia i Gruzja także złożyły wnioski o członkostwo w UE. Oba te kraje były bardziej zaawansowane w rozmowach o kandydowaniu, ale przecież Ukraina też miała wytyczony kalendarz. Była mowa o 2025, potem o 2027 roku. Nie jest więc tak, że Ukraina wzięła się znikąd i że dla niej robi się jakiś szalony wyjątek. Procedura zostanie dochowana, natomiast pojawiły się specyficzne warunki. Jeżeli jako jeden z warunków weźmiemy pod uwagę wartości, którym kraj kandydacki powinien hołdować, to Ukraina spełnia go z nawiązką. Choćby kwestia demokratyczności czy solidarności z UE, czyli wartości wymienionych wprost w art. 2. Traktatu o Unii Europejskiej. Ukraina nie tylko potwierdza na piśmie, że tak jest, ale również uwiarygadnia to bezwzględnie tym, co się dzieje obecnie. Jeżeli więc KE w trybie przyspieszonym, nie wyjątkowym (pamiętajmy, że w traktacie nie jest napisane, ile KE ma na to czasu) weźmie pod uwagę wniosek, to absolutnie nie dojdzie do złamania prawa.

Jak w takim razie wygląda procedura akcesyjna?

Jest ona uregulowana w art. 49. Traktatu o Unii Europejskiej. Najpierw państwo musi złożyć wniosek do Rady Unii Europejskiej. Informacja o tym idzie jednocześnie do Parlamentu Europejskiego. Następnie wniosek ten przekazywany jest do zaopiniowania Komisji Europejskiej.

Ile może to potrwać?

W przypadku Chorwacji zajęło 1,5 roku. W tym przypadku Ukrainy nie podejrzewam żeby trwało to aż tyle. Mowa raczej o tygodniach.

Załóżmy, że opinia będzie pozytywna. Co się dzieje dalej?

Rada UE musi jednomyślnie, a zatem wraz z Węgrami, podjąć decyzję o nadaniu statusu państwa kandydującego oraz o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych, na które składa się 35 obszarów. Dokonywany jest screening prawny (przegląd zgodności prawa krajowego z prawem unijnym – red.), pokazujący, w których obszarach państwo jest już przygotowane do członkostwa, a w których musi jeszcze coś zmienić.

Potem już prosta droga do członkostwa?

Akcesja musi być jednomyślnie zatwierdzona przez Radę UE i ratyfikowana w każdym państwie członkowskim.

To nie wygląda na szybką procedurę

I taką nie jest. Przystąpienie Ukrainy do UE może zająć kilka lat. Kluczowe jednak nie jest pytanie, ile to może potrwać, ale opinia KE, która potwierdzi, że Ukraina rzeczywiście spełnia tzw. warunki kopenhaskie (zbiór kryteriów, które muszą spełnić nowo wstępujące do UE państwa, by zostać przyjętymi – red.). Dzięki temu będzie można określić konkretny harmonogram. Ukraina nie musi już jutro wejść do UE, ale musi wiedzieć, że to realna perspektywa i nie stanowi wyłącznie symbolicznego gestu.

Jaki wpływ może mieć wojna na tę perspektywę?

Jednym z wymogów przystąpienia są też pewne granice. Rosja systematycznie na tym gra, wywołując jakieś wojenki i dziwaczne konflikty na granicach po to, by kraje nie miały jasności co do statusu swoich granic. Wiemy jednak już chociażby po Cyprze, że da się to obejść. To dobry prognostyk w przypadku Ukrainy.

Widzi pani jakiś kraj w UE, który mógłby być przeciwko wstąpieniu Ukrainy. Unia jest wspólnotą, która jednak sobie coś wzajemnie daje. Co dzisiaj Ukraina mogłaby dać Unii? Proces akcesyjny, jak to już zostało wspomniane, będzie jednak trochę trwał. Wojna kiedyś się skończy, opadnie bitewny kurz i zostanie chłodna ekonomiczna kalkulacja.

Widziałam wiele rozmaitych działań przedstawicieli administracji publicznych z Polski i Litwy, którzy szkolili administrację, sądy, polityków ukraińskich, by pomóc im zwalczać korupcję, radzić sobie w sytuacjach kryzysowych, zwiększać zdolności administracyjne i wypełnić wymogi kopenhaskie. To wszystko się działo. To nie jest tak, że na Ukrainie była jedynie szalona korupcja i oligarchowie, którzy nagle wysuwają żądania, bo jest wojna. Ukraina naprawdę dokonała olbrzymiego postępu jeśli chodzi o wymienione wyżej kwestie. Nie zapominajmy też, że unijny rynek jest duży. Ile Ukraina może mu dać? Wiele będzie zależało od tego, czy i o ile zostanie okrojona przez Rosję. Mam nadzieję, że wcale. Jeżeli Ukraina pozostanie ze swoimi zasobami naturalnymi i w tych granicach, które teraz narusza Rosja, to możemy mówić o wzmocnieniu niezależności energetycznej UE. Ukraina jest też producentem płodów rolnych, np. pszenicy, a my ją importujemy. Jest też oczywiście siła robocza. Nawet zniszczenia Ukrainy, które już wiemy, że będą, mogą dać potencjał państwom członkowskim na produkcję i eksport do Ukrainy rozmaitych produktów.

Co w praktyce oznacza dla Ukrainy status państwa kandydującego? Będzie mogła otrzymać od wspólnoty jakieś pieniądze?

Oczywiście. Dzięki temu będzie uwzględniana w planie środków przedakcesyjnych. Kiedyś korzystała z nich także Polska. Ponadto będzie w większym stopniu i w bardziej zdyscyplinowany sposób podnosiła swoje zdolności administracyjne i infrastrukturalne. Będzie się to działo na zasadach określonych przez Unię; będzie ona też sprawować pieczę nad tymi działaniami. Jest to szczególnie ważne, bo skoro będzie to pomoc ukierunkowana, to będzie też podlegać rozliczeniu.

Dr hab. Renata Mieńkowska-Norkiene z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW