Pałac Prezydencki blokuje proponowaną przez resort sprawiedliwości reformę Sądu Najwyższego. Ale Solidarna Polska nie odpuszcza, dlatego rozważa inne ścieżki, np. poselską.

Andrzej Duda przez część naszych rozmówców z obozu Zjednoczonej Prawicy jest postrzegany jako główny hamulcowy dla dalszych zmian w wymiarze sprawiedliwości. Klincz dotyczy przede wszystkim reformy Sądu Najwyższego, a konkretnie jego znaczącego okrojenia. W tym kontekście najczęściej mówi się o zredukowaniu liczby izb SN z dzisiejszych pięciu do dwóch, które przejęłyby kompetencje pozostałych. Przy tej okazji miałoby dojść do likwidacji Izby Dyscyplinarnej, za której funkcjonowanie Bruksela nakłada na Polskę 1 mln euro dziennie kary i w dalszym ciągu blokuje miliardy euro z Krajowego Planu Odbudowy.
Zwarcie trwa
Projekt ustawy jednak do tej pory nie został oficjalnie przedstawiony, a zdaniem ziobrystów to efekt oporów Pałacu Prezydenckiego. Sporu na linii Ministerstwo Sprawiedliwości–pałac nie przełamały ostatnie propozycje ze strony ziobrystów, a dotyczące np. zwiększenia liczby sędziów w tzw. małym SN. Pierwotna koncepcja zakładała bowiem, że po reorganizacji z ponad 100 obecnych sędziów SN zostanie 20–30. Teraz jednak mówi się o 40–50.
Także w PiS trudno usłyszeć jednoznaczne deklaracje w sprawie zapowiadanej likwidacji Izby Dyscyplinarnej. – Nasze stanowisko jest niezmienne, będziemy projekt przedstawiać, ale wszystko jest uzależnione od rozmów z Komisją Europejską – mówi rzeczniczka partii Anita Czerwińska. Co do domniemanej roli pałacu jako hamulcowego reformy posłanka twierdzi, że „na razie nie ma takich informacji”. Zresztą mimo od dawna zapowiadanej przez PiS likwidacji Izba Dyscyplinarna wciąż działa, trwa także procedura wyłonienia jej nowego prezesa (kadencja obecnego – Tomasza Przesławskiego – kończy się 25 lutego).
Cierpliwość się kończy
Ziobryści – jak słyszymy – nie chcą już czekać. Dotychczasowe reformy sądów są źle oceniane przez społeczeństwo oraz sam obóz władzy. Gdy dokończenie zmian zatrzymanych w pół kroku – jak to określają ziobryści – napotyka na opory, istnieje obawa, że nie uda się zdyskontować jej efektów w roku wyborczym. Wręcz przeciwnie – sądy będą wtedy w trakcie reorganizacji, co będzie wywoływać chaos. Stąd rosnąca presja na pałac. – Proponujemy wyjście z impasu, który spowodowały weta z 2017 r. To forma przysługi wobec Andrzeja Dudy – twierdzi polityk Solidarnej Polski. Jak twierdzi, teraz albo obie strony dojdą do jakiegoś porozumienia, albo minister Ziobro zdecyduje się na podobny manewr, co w przypadku projektu ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, czyli zorganizowanie konferencji prasowej i prezentację całej koncepcji. Inny ziobrysta mówi jednak o jeszcze bardziej konfrontacyjnym scenariuszu, w którym jego ugrupowanie zdecyduje się na wniesienie do Sejmu poselskiego projektu reformy SN.
Nasi rozmówcy z PiS patrzą na ten scenariusz z rezerwą. – Teoretycznie ziobryści mogą to zrobić, pytanie tylko, co chcą tym osiągnąć – czy realnie dokończyć reformę, czy chodzi o efekt PR-owy. Bo nawet jeśli ich wesprzemy, prezydent może to zawetować i wtedy gra nie jest warta świeczki – komentuje jeden z nich. I przyznaje, że do tej pory koncepcja była taka, by to była szeroka reforma, której elementem będzie likwidacja Izby Dyscyplinarnej, a nie punktowe cięcie, czyli likwidacja samej izby. – Ta druga opcja oznaczałaby, że ustępujemy przed TSUE i akceptujemy jego uprawnienia, które negujemy na gruncie traktatów – tłumaczy nasz rozmówca.
Zdaniem innego polityka PiS kolejne pomysły Zbigniewa Ziobry mogą tylko eskalować spór z Brukselą, a nie rozwiążą problemów wymiaru sprawiedliwości. – Przeciwnie, pojawiły się nowe – zauważa nasz rozmówca z PiS.
Jednak Pałac Prezydencki liczy się z tym, że do Sejmu wpłynie projekt ziobrystów. – Żadne wyjście ze strony prezydenta nie jest wykluczone, czy to podpisanie ustawy, czy jej zawetowanie lub wyjście z własną propozycją – mówi nasz rozmówca z otoczenia Andrzeja Dudy. Ewentualny projekt miałby być przygotowany w porozumieniu z I prezes Sądu Najwyższego Małgorzatą Manowską oraz premierem Mateuszem Morawieckim. Jego głównym celem miała być likwidacja Izby Dyscyplinarnej, a – jak podejrzewają zwolennicy Ziobry – przy okazji oznaczałby on, że z SN odeszliby członkowie izby, którzy wcześniej nie byli sędziami. Głównym celem zmian miałoby być wykonanie orzeczenia TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej i załagodzenie sporu z Brukselą.
Wzajemne szachowanie
W tej sprawie ziobryści domagają się twardego kursu i trzymania się orzeczeń TK, z których wynika, że TSUE nie ma nic do powiedzenia w sprawie wymiaru sprawiedliwości. Z kolei otoczenie premiera ma podejście dużo bardziej pragmatyczne i chce odblokować pieniądze z KPO, stąd popiera zmiany w SN, choć jednocześnie rozumie, że na użytek wewnętrzny nie mogą być one przeprowadzane jako efekt działań pod presją TSUE, a reformatorska inicjatywa PiS. To, co godzi wszystkie strony sporu, to przekonanie, że Izba Dyscyplinarna w obecnej formie faktycznie nie spełnia swojej roli. Tyle że wzajemne szachowanie powoduje, że na razie nie widać szans na wyjście z impasu. Z jednej strony ziobryści nie mają pewności, że nawet gdyby Sejm zbierał głosy za ich projektem, to zgodzi się na niego prezydent. Z drugiej strony zwolennicy innej koncepcji nie mają pewności, że konkurencyjne rozwiązanie poprą ziobryści, a jeśli nie, to czy będzie miało szansę wejść w życie bez głosów opozycji.
Jak dotąd ziobryści przedstawili tylko koncepcję zmian w sądach powszechnych. Zakłada ona m.in. spłaszczenie struktury sądów, stworzenie tzw. punktów sądowych w gminach umożliwiających udział w zdalnych rozprawach czy ustanowienie jednolitego statusu sędziowskiego. Projekt nie został zbyt ciepło przyjęty w kancelarii premiera. – Sporo w nim chciejstwa i publicystyki. Trzeba go wyczyścić – przekonuje osoba z otoczenia premiera Morawieckiego.