Jeśli organy samorządu radcowskiego zdecydują się wykonywać wydane z naruszeniem prawa do sądu „orzeczenia”, zrobią to świadomie i wbrew postanowieniom konstytucji i obowiązującego Polskę prawa międzynarodowego.

WDGP z 10 listopada 2021 r. opublikowano tekst Szymona Cydzika zatytułowany „Radcowie nie będą podważać orzeczeń Izby Dyscyplinarnej SN”. Tekst ten, jak i zawarte w nim wypowiedzi przedstawicieli pionu dyscyplinarnego Krajowej Izby Radców Prawnych wymagają krytycznego odniesienia się, aby nie powstało wrażenie, że są to stanowiska jednolicie podzielane przez wszystkich radców prawnych. Postawiona teza, jakoby wszyscy radcowie prawni mieli uznawać legalność orzeczeń Izby Dyscyplinarnej SN, wydaje się co najmniej zbyt daleko idąca.
Przede wszystkim pragniemy zapewnić, że radcowie prawni będą przestrzegać prawa zgodnie z rotą złożonego ślubowania (art. 27 ustawy o radcach prawnych), z której wynika, że obowiązkiem radcy prawnego jest przyczynianie się do ochrony porządku prawnego RP i wykonywanie zawodu zgodnie z przepisami prawa. Porządek prawny RP zaś ma charakter wieloskładnikowy, co wynika z art. 9 konstytucji (w ten sposób: wyrok TK z 11 maja 2005 r., sygn. K 18/04, pkt III.2.2.). Obowiązkiem radców prawnych jest wyprowadzanie z tego konstytucyjnego założenia konkretnych konsekwencji, które – z uwagi na rolę radcy prawnego – mają charakter, nazwijmy to, bardziej aplikacyjny niż walidacyjny. Uchybienie rocie ślubowania stanowi delikt dyscyplinarny, zatem niedopuszczalne jest stawianie tezy, że radcowie prawni mieliby świadomie zignorować konstytucyjną zasadę supremacji prawa międzynarodowego względem ustaw zwykłych, konstytucyjne założenie wieloskładnikowości systemu polskiego prawa i obowiązek ochrony praw i wolności jednostek, a w tym fundamentalne prawo do rzetelnego procesu sądowego (art. 45 Konstytucji RP).
Po drugie, z tytułu artykułu i przedstawionych w nim wypowiedzi wynika, że w przypadku stanowisk zajmowanych przez składy mieniące się „sędziami Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego” mielibyśmy mieć do czynienia z „orzeczeniami”, których nie wolno „podważać”. Jest to założenie błędne, bo nadmiernie uproszczone.
(...)
Sprawy europejskie
Niezrozumienie problemu ujawnia podtytuł tekstu, który głosi, że „wyroki europejskich trybunałów w polskich sprawach” miały wywołać „dyskusję” pionu dyscyplinarnego samorządu radcowskiego. Wyjaśnijmy więc, że jedną z przyczyn braku zrozumienia znaczenia zarówno art. 47 KPP UE i art. 6 EKPC (upraszczając: obydwa przepisy dotyczą prawa do rzetelnego procesu sądowego) i art. 19 ust. 1 TUE (w zakresie, w którym określa on jurysdykcję TSUE jako dotyczącą prawa UE oraz obowiązek państw członkowskich UE dotyczący zapewnienia prawa do sądu w sprawach „unijnych”), jak i wreszcie samych orzeczeń ETPC i TSUE, jest to, że obydwa trybunały orzekały nie „w polskich sprawach”, tylko w sprawach dotyczących naruszenia zobowiązań międzynarodowych na szkodę jednostek uprawnionych do korzystania z gwarancji konwencyjnych (ETPC) i uprawnień wynikających z prawa UE (TSUE). Prawdą jest, że sprawy dotyczyły naruszeń, których dopuściła się Polska, ale nie można ich sprowadzać do spraw „polskich”. Są to przede wszystkim sprawy europejskie.
W artykule pojawia się teza, że tzw. IDSN „budzi kontrowersje już od momentu utworzenia”. Kontrowersja oznacza w polszczyźnie „budzącą spory niejednoznaczność”. Zapytajmy więc, o jakiej niejednoznaczności mówimy? Znaczenie zasady prawa do rzetelnego procesu (rozumianej zasadniczo jednolicie w art. 6 EKPC, art. 47 KPP UE, art. 45 Konstytucji RP) to nie jest coś, co odkryto przy okazji dokonywania przez polskie władze politycznej inwazji na sądownictwo (szumnie i nieprawidłowo nazywając to „reformą”). Wbrew tezie Autora, dla każdego rzetelnego prawnika jest i od samego początku było jednoznaczne (czyli niekontrowersyjne), że sposób wykreowania składu tzw. IDSN jednolicie w przypadku każdego z członków tego gremium spowodował, iż gremium to nie spełnia – podobnie zresztą jak druga z „zainfekowanych politycznie” izb SN, czyli tzw. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (zob. wyrok ETPC z 8 listopada 2021 r., Dolińska-Ficek i Ozimek vs Polska, skargi nr 49868/19 i 57511/19) – wymogów stawianych przez gwarancje rzetelnego procesu (tak konstytucyjne, konwencyjne, jak i unijne) wobec „sądu”. Nie mamy więc materialnie do czynienia z sądem w rozumieniu prawa do sądu. Orzeczenia ETPC w sprawach Reczkowicz vs Polska, Dolińska-Ficek i Ozimek vs Polska i TSUE w sprawie C-487/19 W.Ż. są tylko stwierdzeniem tej oczywistości. Gdzie więc jest „kontrowersja”? Przypomnijmy też, że prawo do sądu zagwarantowano w konstytucji na długo przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, a rzekome niezgodności prawa UE z polską ustawą zasadniczą są wyłącznie pozorne – wykreowano je dla celów politycznych.
Autor przywołuje wypowiedź prof. Jarosława Zagrodnika z UŚ (będącego też radcą prawnym). Karnista ten powiedział, że uzasadnienie uchwały składu połączonych „starych” Izb SN „nie daje podstaw do przyjęcia, że orzeczenia izby można uznać za nieistniejące”, a także dodaje, że „w polskiej procedurze karnej nie ma trybu umożliwiającego unieważnienie rozstrzygnięcia wydanego przez izbę SN”. Dalej zaś prof. Zagrodnik uznał, że orzeczenia tzw. IDSN są wadliwe, a nie nieistniejące, a zatem musiałby istnieć tryb ich uchylenia, a takiego nie ma. Miałoby z tego wynikać, że sądy dyscyplinarne nie mogą uznać, iż rozpatrujące odwołania od ich orzeczeń składy tzw. ISDN są niewłaściwie powołane i że wobec tego orzeczenia te nie obowiązują. Takie stanowisko wymaga rozsupłania węzła, którego pozorne zapętlenie miałoby ono ukazywać.
W kontekście
Po pierwsze, uchwała składu połączonych Izb SN (z 23 stycznia 2020 r., sygn. BSA I-4110-1/20) pojawiła się, zanim zapadły istotne orzeczenia ETPC i TSUE. Kontekst, w którym podejmowano tę uchwałę, był więc inny od tego, z jakim mamy do czynienia obecnie. Oczywiście dotyczy to w pierwszym rzędzie płaszczyzny jurydycznej, ale i w płaszczyźnie otoczenia „okołonormatywnego” uchwałę należy widzieć przede wszystkim jako pewnego rodzaju zaproszenie dla władz politycznych do dialogu prowadzącego do naprawy sytuacji, którą wytworzyły. Jak wiemy, z zaproszenia tego nie skorzystano. Gdyby się na to zdecydowano, to być może nie stalibyśmy dzisiaj wobec konieczności wykonania orzeczeń luksemburskich i strasburskich, które są zawstydzające, a także trudne (i tu zgoda) do wykonania. Mądrość sędziów SN nie znalazła niestety odpowiedzi po stronie władz politycznych.
Po drugie, uchwała połączonych Izb SN, jeśli chodzi o funkcjonowanie tzw. IDSN, dotyczyła tego, czy jej orzeczenia są dotknięte bezwzględną przyczyną odwoławczą – co uchwała potwierdziła. Nie odnosiła się ona natomiast do tego, czy mamy do czynienia z „orzeczeniami nieistniejącymi”, ani też do tego, w jaki sposób należy zapewnić wykonanie wyroków europejskich trybunałów, które zapadły po podjęciu tej uchwały.
Nie ma sądu, nie ma orzeczenia
Po trzecie, nie ma żadnych podstaw, żeby w rozstrzygnięciach tzw. IDSN widzieć „orzeczenia”. Aby można było mówić, że mamy czynienia z orzeczeniem sądowym, najpierw musimy mieć do czynienia z sądem ustanowionym zgodnie ze standardami wymaganymi obowiązującą nas Konstytucją RP i prawem międzynarodowym. W przypadku składów wykonujących czynności tzw. IDSN ten warunek nie jest spełniony. Skoro nie mamy zaś do czynienia z sądem, to nie mamy do czynienia z orzeczeniem, a w konsekwencji nie ma powodu, żeby poszukiwać dróg jego uchylenia. To, co należy zrobić, to powstrzymać się od jego wykonania, bo naruszałoby to prawo do rzetelnego procesu sądowego. Wykonywano by bowiem coś, co nie ma prawa być wykonane jako orzeczenie sądowe.
W dalszej części tekstu czytamy wypowiedź mec. G. Dźwigały, głównego rzecznika dyscyplinarnego radców prawnych, że „odstąpienie od wykonywania kar dyscyplinarnych w sprawach, w których orzekała IDSN, doprowadziłoby do paraliżu sądownictwa dyscyplinarnego samorządu radcowskiego”. Należałoby rozumieć, że paraliż sądownictwa dyscyplinarnego samorządu wynikałby z niewykonywania kar dyscyplinarnych „orzeczonych z udziałem” tzw. IDSN. Rzecz jednak nie polega na odmowie wykonania orzeczenia, bo – przypomnijmy – do jego wydania niezbędny jest sąd w znaczeniu materialnym, a nie semantycznym, lecz na obowiązku przestrzegania zasady, jaką jest prawo do rzetelnego procesu. Widzenie paraliżu (używa się też niekiedy określeń „chaos” i „anarchia”) w przestrzeganiu prawa jest nieporozumieniem.
Kolejne nieporozumienie dotyczy twierdzenia wypowiedzianego przez mec. Krzysztofowa Góreckiego, przewodniczącego radcowskiego Wyższego Sądu Dyscyplinarnego, jakoby alokacja kasacji w radcowskich sprawach dyscyplinarnych odbywała się „poza samorządem”. Istotnie, to nie samorząd radcowski dekretuje kasację do rozpoznania w określonym składzie SN. Jednak nie o to przecież chodzi. Istotą problemu jest to, że stanowisko składu rozpoznającego kasację jest następnie przekazywane organom samorządu. Nie uciekając się do biblijnych skojarzeń z Piłatem, wyjaśnimy krótko, że na tym etapie to właśnie organ samorządowy przejmuje pełną odpowiedzialność za decyzję o uznaniu takiego stanowiska składu „sądowego” za orzeczenie SN albo też odmowę takiego uznania. Twierdzenie, jakoby organ samorządowy „nie miał wpływu” na tę decyzję, jest pozbawione podstaw. Jeśli organy samorządu zdecydują się respektować i wykonywać tak wadliwe, wydane z naruszeniem fundamentalnego prawa do sądu „orzeczenia”, zrobią to całkowicie świadomie i wbrew postanowieniom konstytucji i obowiązującego Polskę prawa międzynarodowego.
Rzekome wątpliwości
W kolejnej części artykułu czytamy, że „radcowie mają wątpliwości do statusu” tzw. IDSN, jednak „nie można pozwolić” na szkody, jakie mogliby ponieść ich klienci wskutek niewykonywania orzeczeń zapadłych z udziałem tzw. IDSN. Powtórzmy więc, że status tzw. IDSN mógł od biedy wzbudzać wątpliwości w czasie, gdy zapadała uchwała połączonych izb SN.
Obecnie żadnych wątpliwości nie ma, bo zostały one usunięte przez ETPC (w wyroku z 22 lipca 2021 r. w sprawie Reczkowicz vs Polska) i Trybunał Sprawiedliwości UE (w wyrokach z 15 lipca 2021 r. w sprawie C-791/19 Komisja vs Polska i z 6 października 2021 r. w sprawie C-487/19 W.Ż.). Sztuczne kreowanie w tych okolicznościach rzekomych „wątpliwości” jest zadaniem z agendy politycznej, nie zaś zadaniem prawników. Ponadto zupełnie niecodzienne jest utrzymywanie, że zapobieżenie ewentualnym szkodom klientów miałoby usprawiedliwiać posunięcie się do naruszenia prawa do rzetelnego procesu sądowego. W wyroku Wielkiej Izby ETPC z 1 grudnia 2020 r. w sprawie Guðmundur Andri Ástráðsson vs Islandia nie sposób doszukać się jakichkolwiek podstaw do usprawiedliwiania naruszeń prawa do rzetelnego procesu sądowego za pomocą argumentów odwołujących się do „usuwania czarnych owiec” itp. Innymi słowy, nie jest tak, że im poważniejsze są zarzuty stawiane obwinionemu czy oskarżonemu, tym bardziej może go osądzać ktokolwiek i w jakikolwiek sposób. Jeśli miałoby tak być, to następnym krokiem byłaby akceptacja linczu jako odpowiedniego sposobu na wymierzanie sprawiedliwości podsądnym. Wydaje się, że piszemy w tym miejscu o rudymentach prawa. Ponadto należy zauważyć, że skoro walczymy o prawo do rzetelnego procesu dla naszych klientów, niezasadne byłoby odmawiać sobie równych z naszymi klientami praw.
Z tych samych powodów za zaskakujące należy uznać określenie przez p. Szymona Cydzika „absurdalną sytuacją” faktu przyznania zadośćuczynienia skarżącej w sprawie Reczkowicz. Autor z przyganą zauważa, że „Trybunał nie badał, czy rozstrzygnięcia sądów adwokackich i samej Izby Dyscyplinarnej były uzasadnione”. Interesująca byłaby próba odpowiedzi na pytanie, czy gdyby to autor tekstu został skazany za swój tekst przez osobę niebędącą sędzią i dotkniętą na płaszczyźnie systemowej wpływem politycznym – uważałby, że stwierdzenie w tej sytuacji naruszenia jego fundamentalnego prawa do sądu jest „absurdalne”? A może raczej oczekiwałby od organów państwa, że poważnie potraktują prawo gwarantowane mu przez art. 45 konstytucji bez chodzenia na kompromisy usprawiedliwiane doniosłością stawianych autorowi zarzutów? Podkreślmy, że wymaga przyswojenia raz na zawsze, iż prawo do należycie ustanowionego sądu (a nie osądzenia przez przypadkową osobę, dla zachowania pozorów przyodzianą w togę) jest obok pozostałych elementów prawa do rzetelnego procesu fundamentem, na którym opiera się cały system ochrony praw człowieka. Jak uczy nas także polska historia, pozostałe prawa i wolności podstawowe stają się iluzją, jeśli nie ma organu, przed którym można je skutecznie egzekwować. Jeśli zgadzamy się więc na kompromisy w tym względzie, to po co w ogóle bawić się w udawanie, że mamy jakieś prawa i wolności konstytucyjne? Szkoda papieru.
Obok artykułu, w części wyodrębnionej jako „opinia”, zacytowano wypowiedź mec. Przemysława Rosatiego, prezesa NRA, jakoby oczekiwanie przestrzegania przez wszystkie organy sprawujące władzę publiczną prawa do rzetelnego procesu sądowego było nacechowane „emocjami”, które Pan Prezes postuluje „oddzielić”. Wyjaśnijmy więc, że obecnie nie mówimy już o emocjach. Emocje przeżywaliśmy, kiedy ugrupowanie rządzące rozpoczynało swoją inwazję na prawo obywateli do rzetelnego procesu sądowego. Dzisiaj zaś jako prawnicy patrzymy na zniszczenia, do których to działanie władzy doprowadziło, a emocje najwyraźniej pojawiają się w obozie władzy. Tylko nimi można tłumaczyć najnowsze pomysły dotyczące unieważniania orzeczeń strasburskich i luksemburskich drogą „orzeczeń” organu zlokalizowanego przy warszawskiej al. Szucha. Nawet i sto takich „orzeczeń” z al. Szucha nałożonych na siebie nie zmienia bowiem stanu prawnego, na który składają się w interesującym nas zakresie art. 45 Konstytucji RP, art. 6 EKPC i art. 47 KPP UE. Nie sposób unieważnić konstytucji drogą orzeczeń „sądu konstytucyjnego” (abstrahując w tym miejscu od ich formalnej prawidłowości). Czym tu się więc emocjonować? Wszak nasze niegdysiejsze emocje nie powstrzymały dotychczas zdewastowania centralnego elementu mechanizmu ochrony praw człowieka, jakim jest rzetelny wymiar sprawiedliwości.