Zarzuca ustawie wiele, począwszy od tego, że nie wiadomo, kogo przepisy dotyczą: czym jest, a czym nie jest „władza publiczna”; gdzie kończy się jawność życia publicznego, a gdzie zaczyna prywatność urzędników; że nawet – co w państwie prawa trudne do wyobrażenia – w przepisie karnym nie są precyzyjnie określone znamiona czynu zabronionego.
Co gorsza, zgadzam się z prof. Manowską: ustawa jest tak słaba, że właściwie nie nadaje się do użytku. Prawnicy, którzy na co dzień zajmują się tymi przepisami, twierdzą, że ustawa jest już tylko rodzajem wątłego stelaża – gros regulacji wyinterpretować musiały z niej sądy swoimi wyrokami. A przecież nie sądy są od stanowienia prawa w Polsce.