- Dziś wszyscy mówią praktycznie jedynie o prawach więźniów, zapominając, że więzień odbywa karę pozbawienia wolności i siłą rzeczy ta kara ogranicza jego prawa. Symptomatyczne jest, że nawet w kodeksie karnym wykonawczym najpierw mówi się o prawach skazanego, a dopiero później o obowiązkach - uważa dr Paweł Kobes, Zakład Prawa i Polityki Penitencjarnej, Uniwersytet Warszawski.
- Dziś wszyscy mówią praktycznie jedynie o prawach więźniów, zapominając, że więzień odbywa karę pozbawienia wolności i siłą rzeczy ta kara ogranicza jego prawa. Symptomatyczne jest, że nawet w kodeksie karnym wykonawczym najpierw mówi się o prawach skazanego, a dopiero później o obowiązkach - uważa dr Paweł Kobes, Zakład Prawa i Polityki Penitencjarnej, Uniwersytet Warszawski.
Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało bardzo obszerny projekt nowelizacji kodeksu karnego wykonawczego. Jednym z kontrowersyjnych pomysłów jest ograniczenie prawa do skargi poprzez możliwość pozostawienia jej bez rozpoznania, jeśli jest oczywiście bezzasadna. Choć w praktyce może to oznaczać, że 90 proc. skarg będzie traktowanych w ten sposób (w 2020 r. jedynie 397 z 37 tys. skarg uznano za zasadne), stoi pan na stanowisku, że to właściwe rozwiązanie. Dlaczego?
Bo patrząc na więziennictwo na przestrzeni ostatnich 30 lat, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że gdzieś w tym systemie straciliśmy zdrowy rozsądek. Dziś wszyscy mówią praktycznie jedynie o prawach więźniów, zapominając, że jednak więzień odbywa karę pozbawienia wolności i siłą rzeczy ta kara ogranicza jego prawa. Skutkiem takiego jednostronnego patrzenia na problem jest ogromna frustracja Służby Więziennej, która prowadzi m.in. do braków kadrowych. Zwłaszcza że i tak jest to praca mało wdzięczna i niewysoko płatna. Można powiedzieć, że funkcjonariusze czują się „tresowani” przez więźniów, a dyrektorzy zakładów karnych robią wszystko, by osadzeni nie pisali żadnych skarg, np. do rzecznika praw obywatelskich albo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. W okresie PRL nagminnie były naruszane elementarne prawa więźnia jako człowieka, takie jak prawo do przepustek, kontaktów z rodziną, nie mówiąc o używaniu przemocy w sposób nieuprawniony. By pozbyć się tego odium, po upadku dawnego systemu zaczęto tworzyć przepisy, które idą przede wszystkim w kierunku praw więźniów, a nie ich obowiązków. Symptomatyczne jest nawet to, że w kodeksie karnym wykonawczym najpierw mówi się o prawach skazanego, a dopiero później o obowiązkach. System zaczyna przyjmować już karykaturalne formy.
W czym to się objawia?
Dochodzi do takich kuriozów, że więźniowie zmieniają sobie często diety z wegańskiej na wegetariańską, rzekomo ze względów religijnych, a w rzeczywistości z chęci poprawy komfortu. I jeśli kolejne żądanie zmiany diety z uwagi na „zmianę” wyznania osadzonego nie zostanie uwzględnione, to uznaje się to za naruszenie jego praw konstytucyjnych i natychmiast pisana jest skarga. Albo więzień potrafi po przeniesieniu do innej jednostki penitencjarnej oczekiwać od nowego wychowawcy, by ten pisał do poprzedniej jednostki w celu ustalenia, czy krzesła, na których on tam siedział, miały odpowiednie certyfikaty. Więźniowie potrafią też przetrzymać jedzenie, by się zepsuło i zalęgły się w nim robaki. Na co oczywiście będą później pisać skargi. Trzeba w tym wszystkim znaleźć umiar. Dlatego o ile krytykuję zmiany w kierunku zaostrzenia prawa, o tyle widzę potrzebę sprowokowania poważnej dyskusji na temat tego, czy rzeczywiście nie powinniśmy przywrócić jakiejś równowagi i częściej mówić o obowiązkach osób odbywających karę więzienia. Zaproponowana przez Ministerstwo Sprawiedliwości zmiana polegająca na pozostawieniu bez rozpoznania skargi, która - co podkreślam - jest oczywiście bezzasadna, jest krokiem właśnie w tym kierunku.
Jednak w tym samym projekcie jest też zmiana polegająca na umożliwieniu odbywania kary młodocianym skazanym za przestępstwo wymienione w art. 10 par. 2 kodeksu karnego razem z dorosłymi.
Swego czasu jako pierwszy w Polsce robiłem badania właśnie nad nieletnimi skazanymi z art. 10 par. 2 k.k. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę ze skali zjawiska, ale to jest raptem 60-70 osób. Oznacza to, że ten przepis nie ma żadnego znaczenia z punktu widzenia ograniczania przestępczości. Problem jest taki, że o ile na gruncie prawa karnego materialnego występuje pojęcie nieletniego, czyli osoby, która ukończyła 15 lat i popełniła jeden z tych czynów wymienionych w art. 10 par. 2 k.k., to kodeks karny wykonawczy w ogóle nie zna tego pojęcia. Więźniowie do 21. roku życia są traktowani jako młodociani, choć na gruncie k.k. są nimi do 24. roku życia. My już teraz nie spełniamy standardów międzynarodowych, które mówią, że nieletni nie powinni odbywać kary z dorosłymi, czyli młodocianymi, którzy ukończyli 18 lat, ale nie skończyli 21 lat, a tak się dzieje. Tymczasem zgodnie z zaleceniem nr R(87)20 Komitetu Ministrów dla państw członkowskich w sprawie reakcji społecznych na przestępczość nieletnich ci ostatni powinni być co do zasady oddzieleni od dorosłych. Racjonalna polityka powinna iść w kierunku wyciągania nieletnich z więzień.
W uzasadnieniu projektodawca wskazuje, że kierowanie tam wybitnie zdemoralizowanych młodocianych, skazanych za najcięższe przestępstwa, ma oddzielić ich od pozostałych skazanych młodocianych i uchronić tych drugich przed demoralizacją. Wydaje się więc, że chyba nie ma pomysłu poza wrzuceniem ich do więzień.
Ale to jest właśnie głupota. Pozwoli pan, że posłużę się dwoma przykładami. Odwiedziłem kiedyś człowieka skazanego w trybie art. 10 par 2 k.k. za zabójstwo. Z akt penitencjarnych wynikało, że zabił swojego ojca, co mogłoby wskazywać na duży stopień demoralizacji. Ale im bardziej wgłębiałem się w te akta, tym bardziej wychodziło na jaw, że ojciec od samego początku znęcał się nad matką i syn, dorastając, coraz częściej stawał w obronie matki. Ojciec został nawet skazany na karę pozbawienia wolności z zawieszeniem, ale po jakimś czasie znowu zaczął stosować przemoc. Matka zgłosiła to na policję, ale nic nie zrobiono i w końcu po którejś kolejnej awanturze chłopak zabił ojca. Dzieciak miał dobre oceny w szkole, był lubiany przez otoczenie, udzielał się społecznie, ale i tak został skazany na karę pozbawienia wolności. Na pytanie, czy więzienie go zmieniło, odpowiedział: a myśli pan, że może zmienić na lepsze? Z drugiej strony znam przypadki, gdzie młody socjopata jednego dnia zabił jedną osobę, drugiego następną, a trzeciego dnia usiłował zabić matkę będącą świadkiem zabójstwa z dnia poprzedniego. Natomiast w areszcie śledczym zgwałcił i przypalił grzałką współosadzonego. Są więc różne historie i nie wolno tego generalizować. Innym razem czytałem akta sprawy osoby skazanej za zgwałcenie zbiorowe. Pomyśleć można - młody dewiant. Tymczasem z akt sprawy wynikało, że nawet policja twierdziła, że chłopak miał pecha: nie to miejsce, nie ten czas. Nigdy nie przeszedł inicjacji seksualnej.
To jakie w takim razie jest rozwiązanie?
Po prostu zamiast co chwila wymyślać nowe instytucje, nowe ośrodki, trzeba skorzystać z gotowych rozwiązań. Proszę sobie wyobrazić, że zakłady poprawcze praktycznie stoją puste. Przykładowo w zakładzie poprawczym w Falenicy jest tylko kilka dziewcząt, a jest to zakład z bardzo dobrymi praktykami resocjalizacyjnymi i z ogromnym potencjałem. W Jerzmanicach-Zdroju na Dolnym Śląsku, gdzie jest jedyny zakład poprawczy, który ma np. maszyny do obróbki piaskowca i uczy m.in. obróbki granitu, jest kilku chłopców, a mogłoby być ich nawet ok. 90. To bardzo dobry zakład ze świetną kadrą. Z kolei młodzieżowe ośrodki wychowawcze są przepełnione. Powinny w nich być dzieciaki, które mają problemy z nauką i są lekko zdemoralizowane, a tymczasem jest cała przestępczość - narkotyki, zaburzenia psychiczne, przemoc. Również wobec wychowawców. Wystarczyłoby przenieść tych przestępców z MOW-ów do poprawczaków, a w MOW-ach zostawić tych młodszych i mniej zdemoralizowanych. Tymczasem teraz MS chce tworzyć okręgowe ośrodki wychowawcze. Jeżeli już, to niech właśnie do OOW-ów skierują tych nieletnich z zakładów karnych. Można też na bazie zakładów poprawczych stworzyć placówki do odbywania kary dla tych młodych ludzi, o których rozmawiamy. Zwłaszcza że jest duża różnica pomiędzy 16-17-latkiem a 21-latkiem. Poza tym osobowość kształtuje się do 24.-25. roku życia. To powoduje, że wsadzając do więzień te dzieciaki - mówię tak, choć mam świadomość, za jakie czyny oni tam trafiają - dodatkowo je okaleczamy.
Czyli z bandyty fundujemy sobie jeszcze większego bandytę?
Oczywiście. Jest bardzo wiele badań, które pokazywały, że im młodsza osoba trafia do więzienia i im więcej czasu w nim spędza, tym większe prawdopodobieństwo powrotu do przestępstwa. I tu dochodzimy do kwestii poruszonej przez pana w pierwszym pytaniu. Czy myśli pan, że jeśli wychowawca ma pod sobą 100 skazanych, to ma czas się nimi zająć, jak on ciągle tylko zajmuje się odpisywaniem na różne pisma - opiniowaniem skarg więźniów, przygotowaniem stanowisk dla komisji penitencjarnej, bo np. jest jakiś wniosek o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Oni nie mają zwyczajnie czasu na pracę resocjalizacyjną. Model wykonywania kary pozbawienia wolności, który obecnie obserwujemy, wypracowano w XIX w. Są lepsze szyby w oknach, mocniejsze kraty, lepsze zabezpieczenia, ale schemat postępowania jest taki, jaki był 200 lat temu. Doszliśmy do ściany. Pakowanie tych młodych ludzi do więzień jest drogą donikąd, bo żaden system żadnego państwa nie wykazał, by takie rozwiązanie miało przynieść cokolwiek dobrego. Przy czym tutaj jeszcze muszę poczynić zastrzeżenie. Bo dziś art. 84 par. 2 k.k.w. wyjątkowo pozwala, by w zakładzie karnym dla młodocianych odbywał karę dorosły więzień. I to wcale nie jest złe rozwiązanie.
A to dlaczego?
Bo przepis ten zezwala na to tylko w stosunku do dorosłych skazanych po raz pierwszy, wyróżniających się dobrą postawą i tylko wówczas, gdy jest to uzasadnione potrzebami oddziaływania na tych młodocianych. Jeżeli mamy w celi młodych ludzi nabuzowanych hormonami, to wprowadzenie do niej starszego więźnia, który nie jest zdemoralizowany, pomaga tonować napięcia między nimi. Może też wpływać na nich pozytywnie. Ale to nie powinno być regułą.
A czy katalog przestępstw z art. 10 par. 2 k.k., za popełnienie których osoba mająca co najmniej 15 lat może odpowiadać jak dorosły, nie jest w ogóle zbyt szeroki? Rozumiem zabójstwo, ale np. podpalenie, które w określonych stanach faktycznych może bardzo różnie wyglądać, podobnie jak spowodowanie katastrofy w komunikacji?
Oczywiście, że jest za szeroki. Jeśli się mu przyjrzeć, to trudno zrozumieć kryteria, jakimi w doborze tych czynów kierował się ustawodawca. Najczęściej popełnianymi przestępstwami? No chyba nie, bo czyn z art. 134 k.k., czyli zamach na życie prezydenta, nie należy przecież do najczęściej popełnianych przestępstw. Tak samo jak zamachy terrorystyczne czy porwania statków wodnych. Z drugiej strony jest zgwałcenie zbiorowe i ze szczególnym okrucieństwem, a nie ma zgwałcenia w typie podstawowym.
Podsumowując, muszę stwierdzić, że polityka kryminalna zatoczyła szerokie koło. Od represji przeszliśmy do systemu wychowawczo-resocjalizacyjnego, a następnie - co dostrzec można od wielu lat - znowu idziemy w kierunku zaostrzenia prawa wobec nieletnich. Niestety to najprostsza droga do „wyhodowania” dorosłych przestępców. W tej materii efektowne rozwiązania nie będą efektywne. Dlatego należy na poważnie podjąć refleksje nad wypracowaniem skutecznego modelu. Powinien on równocześnie obejmować środowisko wychowawcze nieletnich, a niejedynie tych ostatnich. Ponieważ nie rozwiązujemy problemu, a tylko jego skutki. To banał, ale tego nie ma od 40 lat. ©℗
Więźniowie potrafią przetrzymać jedzenie, by się zepsuło i zalęgły się w nim robaki. Na co oczywiście będą później pisać skargi. Trzeba w tym wszystkim znaleźć umiar
Rozmawiał Piotr Szymaniak
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama