Sędzia Igor Tuleya stał się wrogiem publicznym numer jeden, gdy miał czelność nie tylko wydać wyrok przeciwny do oczekiwań oskarżenia, lecz jeszcze wypowiedzieć się druzgocąco o pracy tegoż. To państwo wiedzą, podobnie jak to, że Izba Dyscyplinarna SN wbrew oczekiwaniom prokuratury (i przeczuciom krytyków samej izby) nie zgodziła się na jego doprowadzenie na przesłuchanie.
Sędzia Igor Tuleya stał się wrogiem publicznym numer jeden, gdy miał czelność nie tylko wydać wyrok przeciwny do oczekiwań oskarżenia, lecz jeszcze wypowiedzieć się druzgocąco o pracy tegoż. To państwo wiedzą, podobnie jak to, że Izba Dyscyplinarna SN wbrew oczekiwaniom prokuratury (i przeczuciom krytyków samej izby) nie zgodziła się na jego doprowadzenie na przesłuchanie.
To, o czym mogą państwo nie wiedzieć, jeśli żyją państwo w innej niż relacjonująca zdarzenia bańce medialno-społecznościowej, to że przed gmachem sądu byli wspierający go ludzie. Wśród nich p. Katarzyna Augustynek, którą funkcjonariusze postanowili zatrzymać. A potem skierować jej sprawę do postępowania uproszczonego przed sądem 24-godzinnym. Dlaczego ten tryb – stosowany zazwyczaj wobec chuliganów i pijanych kierowców? Miała ona znieważyć i atakować funkcjonariuszy. I na te twierdzenia policja miała ponoć dowody.
Postępowanie 24-godz. miało być stosowane wtedy, gdy sprawca został zatrzymany na gorącym uczynku, a dowody miały być w zasadzie nie do obalenia. Te, które przedstawiono w tej sprawie, obalono szybko i sprawnie, przedstawiając nagrania z telefonów i powołując świadków. A z katalogu obelg, jakie miała wykrzykiwać oskarżona, ostali się „durnie” – określenie obelżywe ostatnio chyba w II RP, które przy słownictwie polskiej debaty politycznej w Sejmie brzmi prawie tak pieszczotliwie jak „nicpoń”. „Materiał dowodowy przedstawiony przez oskarżyciela wykazał, że 21 kwietnia w okolicach Sądu Najwyższego odbywała się pokojowa demonstracja, która miała prawo się tam odbywać (…)” – stwierdziła sędzia Justyna Koska-Janusz w ustnych motywach. „Oskarżona nie miała nawet obowiązku ujawniania tożsamości, nie była sprawcą wykroczenia ani przestępcą”, a funkcjonariusze „wykonywali polecenia, ale zapominali, że są przy tym zobligowani do przestrzegania prawa”. „Stosują absolutnie nieproporcjonalne, nieadekwatnie i nieumocowane w prawie środki. (…) Sąd nie znalazł żadnego usprawiedliwienia dla tego typu postępowania” – mówiła sędzia.
Gdyby nie zastosowano trybu uproszczonego, kto wie, na kogo trafiliby w sądzie oskarżyciele (losowanie mogłoby wskazać bardziej przychylnego sędziego). Ale traf wskazał, że dyżur miała akurat sędzia, która wcześniej została przez min. Ziobrę odwołana z delegacji do SO i wróciła do sądu rejonowego, do którego trafiła sprawa p. Augustynek. „Kto pod kim dołki kopie…” – chciałoby się napisać, ale pewnie byłoby to cyniczne. I – równie cynicznie – zapytać, kiedy pani sędzia zostanie objęta postępowaniem dyscyplinarnym, a może i prokuratorskim. O cokolwiek.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama