Trudno jest pisać o Adamie Strzemboszu, używając czasu przeszłego. Ale trudno też pisać o tym niezwykłym człowieku, używając typowych zwrotów stosowanych przy pożegnaniu przedstawicieli naszego prawniczego świata: „wybitny, znakomity prawnik, o wszechstronnej wiedzy i erudycji”. Owszem, można tak zrobić, ale wtedy znika wiele elementów, które charakteryzowały jego sylwetkę, jego życie i działalność publiczną, oddziaływanie na świat zewnętrzny, relacje z innymi ludźmi. Adam Strzembosz był po prostu pod każdym względem wyjątkowy. Przejmujące pożegnanie z Adamem Strzemboszem kilka tygodni temu, kiedy byliśmy zaproszeni do jego domu z okazji urodzin, uświadomiło nam dobitnie, że zbliżamy się do kresu pewnej epoki, w historii naszego kraju. Epoki, w której autorytetem byli ludzie, którzy zawsze na pierwszym miejscu stawiali wartości dobra publicznego, interesu wspólnego, demokratycznej Polski i to niezależnie od tego, jakie mieli poglądy polityczne, preferencje osobiste i własne interesy. Oczywiście, prof. Adam Strzembosz miał własne przekonania polityczne, które nie zawsze szły głównym nurtem myślenia o rzeczywistości i o przemianach dokonujących się w społeczeństwie (dotyczyło to kwestii życia rodzinnego, rozwodów, przerywania ciąży, roli Kościoła), ale to nigdy nie stwarzało przeszkody w dostrzeganiu tego, co jest najważniejszym celem i kierunkiem transformacji ustrojowej – budowy demokratycznego państwa prawa, umacniania struktur demokratycznych niezależnego sądownictwa i gwarancji praw podstawowych. Mało kto rozumiał świat sędziowski równie dobrze, chciałoby się powiedzieć, że tak dogłębnie, jak Adam Strzembosz.

Określanie go mianem Pierwszego Sędziego Rzeczypospolitej nie było gołosłowne, wynikało z niezwykłej komunikacji i więzi, którą zachowywał niezmiennie z tym środowiskiem.

Autorytet Adama Strzembosza zbudowany był w głównej mierze w czasach pierwszej Solidarności, kiedy po sierpniu 1980 r. był głównym inicjatorem tworzenia struktur sędziowskiej „Solidarności”. Bez tego, co się stało w tamtym okresie, ogromnego zaangażowania sędziów w działania na rzecz odzyskiwania niezależnego sądownictwa, proces przywracania normalnych standardów w wymiarze sprawiedliwości w późniejszych latach wyglądałby zupełnie inaczej. Adam Strzembosz tchnął ducha odwagi, pryncypialności, niezależności w struktury, które – jak mogło się wydawać – były najmniej predystynowane do tej misji odzyskiwania obszaru wolności. Adam Strzembosz nie szukał sukcesu. I chociaż twierdził, że ma tylko niewielką dozę odwagi, to powiedzmy wyraźnie, że wybory, których dokonywał, wymagały, z dzisiejszej perspektywy, heroizmu.

Społecznik i nauczyciel

Osobista cena, którą płacił, była wysoka. Już pierwszego dnia stanu wojennego został pozbawiony statusu sędziowskiego i niewpuszczony do gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości. Oczywiście nie złamało to jego determinacji i odwagi. Związał się nieomal od razu z tworzącymi się strukturami podziemnej „Solidarności”, udzielał się w różnorodnych komitetach pomocy represjonowanym, na wielu spotkaniach i wystąpieniach organizowanych dla podtrzymania ducha. Sam zawsze niezwykle skromny i bez nadmiaru środków do życia (co jest eufemizmem, bo żył wraz ze swoją liczną rodziną w warunkach więcej niż skromnych w małym mieszkaniu na ul. Prostej w Warszawie). Nigdy nie udało mi się zaprosić go na wspólny obiad do lepszego miejsca niż bar mleczny.

W latach stanu wojennego jako profesor nowego wydziału prawa świeckiego na KUL-u jasnym i bezpośrednim językiem mówił o wartościach, o tym, jak pojmować prawo, które powinno pozostawać narzędziem umacniającym wolności, a nie środkiem represji. Przekaz do młodych ludzi był ogromnie ważny. Adam Strzembosz był podziwiany i lubiany przez studentów za to, że mówił własnym, uczciwym językiem, przekazywał prawdę, a nie ideologię. Pokazał, jak może wyglądać dydaktyka uniwersytecka w zakresie prawa, także wtedy, kiedy na zewnątrz autorytarna władza ustanawia swoje własne prawa.

W latach 80. Adam Strzembosz, zaangażowany już wcześniej w prace Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych, staje się wraz z krakowskim sędzią Kazimierzem Barczykiem jednym z inicjatorów utworzenia Społecznej Rady Legislacyjnej, której przewodniczącym zostaje słynny cywilista prof. Stefan Grzybowski. To w ramach Rady powstaje wiele ważnych projektów i inicjatyw, które stanowiły ważny punkt odniesienia dla późniejszych reform zmierzających do stworzenia struktur demokratycznego sądownictwa z chwilą odzyskania wolności.

W czasie przemian

W 1989 r. rozpoczęła się nowa epoka. Dla nikogo nie mogło być zaskoczeniem, że to właśnie jemu zostało powierzone kierowanie podstolikiem wymiaru sprawiedliwości. Ustalenia przyjęte w czasie obrad miały kapitalne znaczenie dla ukształtowania nowych fundamentów funkcjonowania niezależnego sądownictwa, łącznie z ustanowieniem Krajowej Rady Sądownictwa z udziałem sędziów wybieranych przez sędziów. KRS miała strzec niezawisłości sędziowskiej i mieć decydujący głos w procesie mianowania sędziów.

Już jako wiceminister sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Adam Strzembosz wytyczał ścieżki dochodzenia do powstania prawdziwie niezależnego wymiaru sprawiedliwości w III Rzeczypospolitej. Rozpoczęła się trudna dyskusja na temat „rewolucja czy ewolucja?”. Start od punktu zero czy stopniowa transformacja całego systemu trzeciej władzy? Polska nie miała możliwości radykalnego startu poprzez obsadzenie prawie wszystkich stanowisk sędziowskich nowymi sędziami – tak jak Republika Federalna Niemiec. Zupełnie nieporównywalny był też stopień destrukcji i deformacji sądownictwa w dawnej NRD z tym, co się działo w Polsce w czasach PRL, w każdym razie po 1956 r. Adam Strzembosz nie proponował automatycznej wymiany wszystkich sędziów nie tylko dlatego, że było to w polskich warunkach nie do wykonania, lecz przede wszystkim dlatego, że uznawał, że tego rodzaju radykalny ruch byłby mocno niesprawiedliwy wobec wielu sędziów czasów PRL, wśród których także niemała liczba zachowywała się przyzwoicie i nawet w stanie wojennym starała się chronić osoby represjonowane. Ta koncepcja „ewolucyjnej drogi” była (a nawet jest do dzisiaj) przedmiotem niewybrednych ataków na Profesora, ponawianych zwłaszcza po 2015 r. Oskarża się go o to, że nie przeprowadził gruntownego „czyszczenia systemu” i że przez to są w wymiarze sprawiedliwości ludzie, którzy mają krew na rękach (takiego określenia użył m.in. w czasie Pierwszego Kongresu Prawników w Katowicach w maju 2017 r. ówczesny wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł). Oczywiście proces samooczyszczania sędziów nie był doskonały, bo też nie mógł taki być w tamtych warunkach historycznych i niezwykle skomplikowanym czasie początków transformacji. Jest zresztą charakterystyczne, że oskarżenia pojawiły się w postaci niezwykle agresywnej po 2016 r., kiedy już choćby z powodów pokoleniowych w wymiarze sprawiedliwości nie było sędziów czasów stalinowskich, a powodem zasadniczym była intencja zniszczenia autorytetu Profesora, którego głos w obronie niezależnych sądów i państwa prawa brzmiał wtedy bardzo mocno. Jest niestety cechą polskiej polityki, a może nawet cechą naszej polskiej historii, wybitna wręcz skłonność do niszczenia wszelkich autorytetów i mieszania ich z błotem, szargania ich życiorysów, po to, by mierni politycy mogli osiągnąć swoje niskie i prymitywne cele. Dotknęło to wielu bohaterów III RP, począwszy od Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego, Władysława Bartoszewskiego, Wiesława Chrzanowskiego, żeby wymienić tylko kilka nazwisk.

W Sądzie Najwyższym

Wielkie były zasługi Adama Strzembosza jako pierwszego prezesa Sądu Najwyższego – pierwszego po upadku komunizmu, wolnego od nacisków politycznych, niekadencyjnego, nawiązującego do najlepszych tradycji orzeczniczych. W Sądzie Najwyższym znalazło swoje miejsce wielu wybitnych prawników odsuniętych i marginalizowanych w czasach komunistycznych, z determinacją walczących o niezależne sądownictwo takich jak Stanisław Rudnicki, Alicja Nalewajko, Stanisław Zabłocki, Teresa Rommer, Teresa Flemming czy Czesława Żuławska, by wymienić tylko kilka nazwisk. Z inicjatywy Adama Strzembosza jako pierwszego prezesa Sądu Najwyższego doszło do wszczęcia wielkiej liczby postępowań rehabilitacyjnych wobec osób skazywanych za przestępstwa polityczne w latach PRL, i to zakończonych wyrokami uniewinniającymi. Umożliwiła to m.in. przyjęta także z inicjatywy Adama Strzembosza wykładnia przepisów kodeksu karnego, odbiegająca od technicznej, bardzo formalnej i skażonej według słów Profesora „podejściem neopozytywistycznym”.

Adam Strzembosz zbudował niesamowity autorytet wśród sędziów jako człowiek bezwzględnie uczciwy, zawsze dążący do jasno określonych celów, za którymi nie kryły się manipulacje polityczne albo czyjeś interesy.

Ta droga wiodąca od czasów pierwszej Solidarności tworzyła wokół niego aurę najwyższego zaufania i wiarygodności, powszechnego przekonania, że w mądre słowa Adama Strzembosza trzeba się uważnie wsłuchiwać. Siła tych słów w latach dramatycznej destrukcji rządów prawa była ogromna, budowała odwagę i nadzieję. Profesor pokazywał, że nie należy ustępować z obrony najważniejszych wartości określających istotę zawodu sędziowskiego. W ostatnich latach głos Adama Strzembosza brzmiał niezwykle dobitnie przy każdej kolejnej próbie zawłaszczania przez rządzących instytucji państwa prawa.

Prosto o rudymentach

„Jestem tutaj wśród państwa nie dlatego, żebym chciał się włączać w jakąkolwiek działalność polityczną. Jestem bezpartyjny od urodzenia i jestem sędzią w stanie spoczynku. Są jednak takie chwile i sytuacje, w których nie można stać z boku” – mówił Profesor na jednej z manifestacji w obronie niezależności sądów (21 lipca 2017 r.). I to jest bodaj najważniejsze dzisiaj przesłanie Adama Strzembosza nie tylko do sędziów, ale do nas wszystkich wolnych obywateli RP, bo przecież – jak trafnie zauważał, „Obrona niezawisłości sędziowskiej nie jest obroną specjalnej kasty, jak się to przedstawia. To jest przede wszystkim obrona obywatela, który przed sądem staje”.

Tylko ci, którzy przeżyli czasy, kiedy naprawdę odwaga słowa i postawy prezentowanych publicznie miała wysoką cenę i wymagała niekiedy heroizmu, tak jak w przypadku Adama Strzembosza, lepiej rozumieją wynikające z oportunizmu zagrożenia i gorzki smak braku odwagi, jeśli nie potrafili się skutecznie przeciwstawić dziejącemu się złu. W Polsce często dostrzega się przejawy niskiego, wstydliwego oportunizmu i szukania bezpiecznych pozycji, aby nie narazić się władzy. Widzieliśmy to niejednokrotnie w wielu instytucjach, także na uniwersytetach, w akademickich środowiskach prawniczych. Coraz mniej osób pozwala sobie na to, by mówić otwartym głosem, by otwarcie przeciwstawić się złu, absurdalnym opiniom, i to pod pretekstem tolerancji dla innych poglądów. Każdy nonsens, bzdura lub nieprawda prezentowana o rzeczywistości prawnej staje się w ten sposób dozwolona, tolerowana i krąży po przestrzeni publicznej bez przeszkód. Głosy ludzi takich jak Adam Strzembosz – mówiących otwarcie, jednoznacznie i przypominających rudymenty naszej filozofii demokratycznego państwa prawa – musiały dlatego właśnie wielu niepokoić.

Mistrz i przyjaciel

Miałem wielkie szczęście, że mogę Profesora Adama Strzembosza traktować jako swojego Mistrza i Przyjaciela. Już moją aplikację sądową odbywałem częściowo pod jego kierunkiem i mogłem podziwiać styl jego pracy sędziowskiej. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy przede wszystkim w późniejszym okresie, w latach 80., łączyła nas wtedy ta sama katedra na KUL-u, na nowo utworzonym Wydziale Prawa Świeckiego. Nigdy nie żałowałem tego zaproszenia do pracy, chociaż łączenie w owym czasie dwóch uczelni przerastało nieomal moje możliwości. Ale zawsze pozostaną mi w pamięci fascynujące wspólne podróże do Lublina i niezwykła szansa na to, by rozmawiać o historii, o Polsce, o zmaganiach z komunizmem, o nadziei. Często go odwiedzałem w jego skromnym mieszkaniu i zawsze się zastanawiałem, w jaki sposób potrafił się skupiać się na pracy naukowej, pisać, zdobywać kolejne stopnie naukowe. Nigdy nie narzekał, był zawsze gotowy, by wesprzeć, pomóc, pocieszyć, podzielić się swoim optymizmem. Taki pozostał do końca, w każdym calu dzielny, uczciwy, szlachetny człowiek. Spotkaliśmy się kilka tygodni przed odejściem. Adam wyraźnie dawał sygnał, że jest to nasze ostatnie spotkanie. Na Jego życzenie śpiewaliśmy stare harcerskie piosenki i Adam swoim słabnącym głosem także się włączał. Był sobą – bezpośredni i bliski.

Chciałbym bardzo, aby jego dzieło polegające na umacnianiu wartości i kierowaniu się w życiu prawdą i uczciwością wywierało trwały wpływ na postawy innych ludzi, budując nadzieję, że jeśli chcemy, to zawsze znajdziemy wyjście z najtrudniejszej nawet sytuacji. Niech pamięć o cnocie, męstwie i wytrwałej walce o wartości pozostanie zawsze z nami jako przykład płynący z życia Adama Strzembosza.

Memoria virtutis, fortitudinis ac constantis contentionis pro principiis nobiscum permaneat, in exemplum vitae Adami Strzembosz.