Wydawcy w kolejnym kraju dostaną wsparcie przy ubieganiu się o zapłatę za swoje treści publikowane w sieci.

Rząd Nowej Zelandii uchwali przepisy, które zobowiążą takich cyfrowych gigantów jak Google i Facebook (Meta) do płacenia krajowym mediom za ich teksty i inne materiały udostępniane w serwisach internetowych big techów.
Minister mediów, radiofonii i telewizji Willie Jackson podkreśla, że to niesprawiedliwe, iż duże platformy cyfrowe mogą za darmo udostępniać tworzone w redakcjach treści informacyjne i korzystać z generowanego w ten sposób ruchu internetowego. - Wyprodukowanie wiadomości kosztuje - stwierdza. - Nowozelandzkie media informacyjne, zwłaszcza małe gazety regionalne i lokalne, walczą o utrzymanie rentowności, ponieważ coraz więcej reklam przenosi się do internetu. Dlatego niezwykle ważne jest, aby ci, którzy czerpią korzyści z ich treści, płacili za to - uzasadnia. Dodaje, że kurczące się wpływy tradycyjnych mediów odbijają się niekorzystnie na dostępie społeczeństwa do informacji: ubywa bowiem dziennikarzy i jakościowych treści.
Jak informuje minister Willie Jackson, nowozelandzka regulacja w tej dziedzinie będzie wzorowana na modelu australijskim, w którym ustawowy „straszak” zachęca big techy do negocjowania z mediami i zawierania z nimi porozumień w sprawie płatności za treści, zanim dojdzie do interwencji wyznaczonego do tego organu i przymusowej mediacji. Przepisy mają pomóc szczególnie tym wydawcom, którzy mają najmniejszą siłę przetargową: mediom regionalnym, lokalnym oraz etnicznym.
Jak taki system spełnia swoje zadanie wyrównywania szans między globalnymi gigantami cyfrowymi a krajowymi wydawcami, jako pierwsza przekonała się Australia. W marcu ub.r. weszły tam w życie przepisy stanowiące, że jeśli platformy cyfrowe nie zawrą z mediami informacyjnymi umów o płaceniu za wykorzystywane w sieci treści, to będą musiały się poddać procedurze arbitrażu w celu ustalenia należnego wydawcom wynagrodzenia. Jak podsumował kilka dni temu australijski resort skarbu, „uzasadnione jest stwierdzenie, że jak dotąd regulacja odniosła sukces”. Po jej wprowadzeniu Google i Facebook zawarły bowiem ponad 30 porozumień z australijskimi firmami medialnymi. Jak podkreśla ministerstwo, bez przepisów wyrównujących szanse obu stron podpisanie tych kontraktów „było bardzo mało prawdopodobne”.
Podsumowanie pierwszego okresu obowiązywania ustawy w sprawie platform internetowych nie podaje informacji o wpływach uzyskanych w ten sposób przez krajowych wydawców. Umowy z big techami są bowiem objęte klauzulami poufności i resort skarbu nie ma do nich dostępu. Media, które wzięły udział w ankiecie dotyczącej tej regulacji, stwierdziły jednak, że ich sytuacja poprawiła się dzięki uzyskaniu opłat za treści od gigantów internetowych. Wydawcy m.in. zwiększyli zatrudnienie i zainwestowali w swoje newsroomy. Do australijskiej redakcji „The Guardian” dołączyło np. ponad 40 dziennikarzy, a zespół handlowy gazety powiększył się o kilkanaście etatów. Wydawca podkreślił, iż do przyspieszenia inwestycji zachęciło kierownictwo gazety „bezpieczeństwo finansowe” uzyskane dzięki kontraktom z big techami.
W Polsce przepisy wzmacniające pozycję krajowych mediów w negocjacjach z globalnymi platformami znajdą się w nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych - będącej implementacją unijnej dyrektywy w tej sprawie.
Według obliczeń Izby Wydawców Prasy porozumienia z big techami mogą przynieść polskim wydawcom nawet kilkaset milionów złotych rocznie. Sęk w tym, że nowela nie trafiła jeszcze nawet do Sejmu. Termin wdrożenia dyrektywy upłynął w czerwcu ub.r., ale resort kultury pierwszy projekt przepisów przedstawił dopiero rok później. W listopadzie opublikował jego drugą wersję i wciąż nie wiadomo, kiedy zostanie ona zatwierdzona przez Radę Ministrów.
Drugim problemem jest treść planowanych przepisów: nie obejmują one rozwiązań z obowiązkowym arbitrażem, zastosowanych przez rząd w Canberze, ani innych mechanizmów ułatwiających egzekwowanie nowego prawa. ©℗