Musimy mieć świadomość, że używając któregoś z modeli AI, pomagamy jednemu z mocarstw i podkładamy nogę innym.
Wierzchołek wieży Babel miał sięgnąć nieba. Bogu się to nie spodobało. Przecież jeśli ludzie wybudują tę wieżę, to w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe. Bóg pomieszał ich języki. Budowa nie została dokończona.
Wieżą Babel współczesności miał być internet. Uniwersalne medium, które umożliwia komunikację, dzielenie się wiedzą i ideami oraz pokojową kooperację ludzkości dla wspólnego dobra. Wiele jednak wskazuje na to, że i tym razem projekt padł. A nowymi pomieszanymi językami są: ChatGPT, Mistral, DeepSeek, Jurassic 2, Cohere Command itd., czyli duże modele językowe (LLM) tworzące aktualne oblicze Sztucznej Inteligencji (AI). To nowe pole geopolitycznej rywalizacji.
Pierścień władzy
Rządy wraz z technobiznesami mieszają języki, odkąd zdały sobie sprawę z potencjału kryjącego się w AI.
W książce „The Age of AI” geostrateg Henry Kissinger, założyciel Google’a Eric Schmidt i badacz AI Daniel Huttenlocher piszą: „AI nie jest branżą ani tym bardziej pojedynczym produktem. W żargonie strategicznym nie stanowi domeny. Jest to narzędzie wspomagające wiele aspektów ludzkiego życia: badania naukowe, edukację, produkcję, logistykę, transport, obronę, egzekwowanie prawa, politykę, reklamę, sztukę, kulturę i wiele innych. Cechy sztucznej inteligencji – w tym jej zdolność do uczenia się, ewolucji i zaskakiwania – zakłócą i przekształcą wszystkie te dziedziny. Rezultatem będzie zmiana ludzkiej tożsamości i ludzkiego doświadczenia rzeczywistości, jakiej nie zaznaliśmy od zarania współczesności”. Zwiastuny tej zmiany dostrzegał już w 1970 r. Zbigniew Brzeziński, gdy pisał w „Between Two Ages: America's Role in the Technetronic Era”: „Wpływ nauki i technologii na człowieka staje się głównym źródłem zmian. Społeczeństwo postindustrialne staje się społeczeństwem technotronicznym: społeczeństwem kształtowanym kulturowo, psychologicznie, społecznie i ekonomicznie przez wpływ elektroniki, szczególnie w dziedzinie komputerów i komunikacji”.
Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak przemożny ma okazać się ten wpływ.
Dziś naczelną prawdą wiary politycznej jest ta, że ten, kto będzie kontrolował najpotężniejszą AI, zdobędzie pierścień władzy absolutnej. Takiej pokusy nie stworzyła dotąd żadna technologia. Kto się jej oprze? Na pewno nie Donald Trump.
Jednym z pierwszych programów, które ogłosił po objęciu urzędu prezydenta USA, był Stargate Project. Do 2029 r. na rozwój AI ma zostać wydane 500 mld dol., a w skład konsorcjum mającego realizować program wchodzą twórcy Chata GPT z OpenAI, SoftBank, Oracle i fundusz MGX z Abu Zabi.
Xi Jinping, przywódca Chin, też wie, skąd wiatr wieje. W styczniu zdecydował o powołaniu Narodowego Funduszu Inwestycji w AI. W pierwszej fazie dysponuje on kwotą 8 mld dol.. Może się wydawać, że to niewiele na tle planowanych wydatków amerykańskich, ale to tylko kolejny etap działającego od 2017 r. programu, którego celem było stworzenie w Chinach przemysłu AI wartego 150 mld dol.. Realizowano go za pomocą państwowych banków oraz finansowania rozdzielanego na poziomie dużych metropolii. Tianjin, Pekin, Szanghaj, Shenzhen i Guangzhou przekazały już technologicznym start-upom w formie dopłat i pożyczek preferencyjnych co najmniej 42 mld dol.
Do technologicznego boju stanęła w końcu także Unia Europejska. Szefowa KE Ursula von der Leyen ogłosiła w lutym uruchomienie programów wspierających rozwój AI o łącznej wartości 200 mld euro. W ramach InvestAI na badania i rozwój tej technologii zostanie przeznaczonych 50 mld euro bezpośrednio z budżetu UE. Za tę kwotę powstaną 4 „gigafabryki AI” wspierające wdrożenia technologii w przemyśle. Ponadto konsorcjum globalnych i europejskich firm technologicznych EU AI Champions uzbiera na inwestycje 150 mld dol..
Technosuwerenność
W 2024 r. na świecie zainwestowano w AI niecałe 100 mld dol., a jeśli zsumować wszystkie zapowiedziane przez rządy inwestycje (a na USA, Chinach i UE lista ambitnych rządów nie kończy) i potraktować te zapowiedzi serio, to do 2030 r. rozwój owej technologii zostanie zasilony łącznie 1 bln dol., także pochodzących z kieszeni podatników. Czy będą to dobrze wydane pieniądze? I co to znaczy w tym przypadku?
Z punktu widzenia gospodarki i wzrostu zamożności obywateli inwestycje w nowe technologie są zwykle korzystne, jeśli wynikają z czynników rynkowych. Postęp w dziedzinie dużych modeli językowych posłuży nam o tyle, o ile rozwój AI zostanie podyktowany realną potrzebą nastawionego na zaspokajanie potrzeb konsumentów przemysłu.
Problem pojawia się, gdy dana technologia zasysa finansowanie w warunkach wytworzonych sztucznie, np. w wyniku nieproporcjonalnie dużych sektorowych ulg podatkowych albo subsydiów. Wtedy mamy do czynienia z zaburzoną – i zapewne nieoptymalną – alokacją kapitału. Jej beneficjenci uzyskują większe zyski, a cierpią podmioty z nisz, które nie uzyskały politycznego błogosławieństwa. Nie ma gwarancji, że rządy robią słusznie, nadając AI ponadnaturalny impet. Działają w wyniku konsensu eksperckiego, czyli decyzji arbitralnej, choć zracjonalizowanej kolektywnym „tak”. Ponadto robią to z pobudek strategicznych, a nie dobrobytowych. Chcą siły państw, nie obywateli.
USA traktują Big Tech jak główne narzędzie dominacji gospodarczej już od kilku dekad. Inwestycje w AI należy rozumieć jako kontynuację tej praktyki. Chiny ponad 25 lat temu postanowiły nie dopuścić, by Amerykanie dyktowali u nich zasady cyfrowej gry, i na przełomie tysiącleci odcięli krajowy internet od zachodniego „Wielkim Firewallem”. Uzasadniano to dbałością o stabilność społeczną, bezpieczeństwo narodowe, kulturę i wartości narodowe. W rezultacie każda zachodnia platforma (od Amazona po X), a także technologia (m.in. GPS) ma swój chiński odpowiednik. „Momentem Sputnika” – chwilą, gdy Chińczycy uświadomili sobie znaczenie AI, tak jak Amerykanie w chwili wystrzelenia przez Sowietów pierwszego satelity na orbitę zrozumieli znaczenie dominacji w kosmosie – było pokonanie w 2016 r. przez amerykański program AlphaGo Koreańczyka Lee Sedola w grze w go. „Choć większość Amerykanów ledwo je zauważyła, pięć partii z AlphaGo przyciągnęło ponad 280 mln chińskich widzów. W ciągu jednej nocy Chiny pogrążyły się w gorączce sztucznej inteligencji” – pisze w książce „AI Superpowers” Kai-Fu Lee.
UE pozostawała poza wyścigiem do momentu, gdy w Brukseli zdano sobie sprawę, że Europa stała się zaledwie importerem najnowszych technologii zarówno w dziedzinie oprogramowania, jak i cyfrowej infrastruktury, w zamian eksportując „współczesną ropę”, czyli dane swoich obywateli. Powstało odczucie, że Unia jest wykorzystywana przez zewnętrznych graczy, a coraz bardziej się od nich uzależniając, obniża własny poziom bezpieczeństwa. W efekcie ostatnia dekada upłynęła na próbie budowania „suwerenności technologicznej”. Uznano, że kraje UE powinny rozwijać sieć 5G , opierając się na własnych firmach, tworzyć swoją chmurę danych, rozwijać własne duże modele językowe (np. francuski Mistral) oraz budować przemysł półprzewodnikowy, gdyż są w tej dziedzinie zależne od Azji Zachodniej. Sposobem na stymulowanie budowy suwerenności technologicznej stało się to, w czym Unia czuje się najlepiej – regulacje. Choćby chroniące dane osobowe RODO, mające zapewnić cyberbezpieczeństwo dyrektywy NIS i NIS2, rozporządzenie regulujące tzw. usługi zaufania (np. e-podpisy) eIDAS, akt o moderacji treści w sieci DSA, antymonopolistyczna DMA, upłynniająca wymianę danych DGA i – last but not least – wchodzący w życie w lutym AI Act. Brukselska biegunka legislacyjna nie zdołała wytworzyć warunków do rozwoju rodzimych firm technologicznych mogących konkurować z odpowiednikami z USA czy Chin, ale teraz – rzecz jasna w wyniku centralnego wsparcia – ma się to zmienić.
Bałkanizacja internetu
Tak jak Bałkany kojarzą nam się z pięknymi krajami zamieszkanymi przez nieumiejące się ze sobą dogadać narody, tak sieć staje się oferującym niezwykłe możliwości zlepkiem coraz bardziej nieprzystających do siebie światów.
„Świat po cichu odchodzi od orientacji liberalnej, opartej na globalnej interoperacyjności, a rozwój technologiczny w coraz większym stopniu uwikłany jest w konkurencję pomiędzy rządami Stanów Zjednoczonych i Chin. (...) Rezultatem, już częściowo zrealizowanym, będzie pojawienie się „chińskiej” sieci i jej cyfrowego ekosystemu, amerykańskiego i europejskiego, z własnymi zasadami i osobliwościami” – zwraca uwagę Benjamin Cedric Larsen w artykule „The geopolitics of AI and the rise of digital sovereignty”.
Każdy z głównych bloków gospodarczo-politycznych ma zamiar być zupełnie niezależny, stąd pragnienie, by nawet zaawansowane półprzewodniki wytwarzać od A do Z u siebie i na własnych zasadach. Europa chce zwiększyć swój udział w globalnej produkcji chipów do 2030 r. z 9 do 20 proc. Dane także mają być wyjęte z „domeny publicznej”. Niemal każda kolejna unijna regulacja próbuje utrudnić podmiotom spoza UE korzystanie z tego, co w sieci zamieszczają Europejczycy. „Celem tych przepisów jest nie tylko zapewnienie przestrzegania praw obywateli UE w przestrzeni cyfrowej, lecz także zapewnienie europejskim firmom lepszych możliwości konkurowania z dużymi amerykańskimi firmami technologicznymi. Jeden ze sposobów to wprowadzenie wymogów kompatybilności między produktami i usługami cyfrowymi” – pisze Larsen o DMA i DSA. Przeciwko unijnym regulacjom bardzo twardo od zawsze opowiadali się Amerykanie (ostatnio ustami wiceprezydenta J.D. Vance’a), gdyż nakładają one dodatkowe koszty na ich flagowe podmioty jak Google, Facebook, Amazon czy X.
Ambicją USA jest nie tylko nieograniczona dystrybucja swoich usług cyfrowych do UE, lecz także uniemożliwienie tego samego Chinom. Dlatego np. nałożyły sankcje na chińskie firmy z branży półprzewodników i wprowadziły ograniczenia w dostępie do zachodniego oprogramowania służącego do ich projektowania i produkcji. W marcu 2021 r. Narodowa Komisja Bezpieczeństwa ds. AI wprost określiła Chiny bezpośrednim konkurentem i zaproponowała tworzenie „punktów zaporowych” dla rozwoju chińskiej branży AI. I tę sugestię USA konsekwentnie wdrażają. Na przykład w sierpniu 2022 r. Departament Handlu USA zakazał firmie Nvidia sprzedaży jej procesorów graficznych A100, A100X i H100 klientom w Państwie Środka. Chiny jednak nie zamierzają pozostawać bierne. Od lat już lobbują za tym, by wypromować nowy protokół komunikacji internetowej, tzw. new IP. Dziś standardem komunikacji, który trzeba spełniać, by włączyć się w światowy internet, jest wymyślony przez Amerykanów protokół TCP/IP. Chiny chcą przejąć od USA władzę nad takimi standardami. Jak zauważa dr Grzegorz Lewicki w książce „Geopolityka technologii”, dotąd „zakładano, że internet jest czymś jednym, niepodzielnym, uniwersalnym i niezabarwionym przez warunki geostrategiczne czy specyfiki kulturowe. Tymczasem okazało się, że technologia oraz kultura są systemami współewoluującymi, które wzajemnie na siebie wpływają”. Z tych dokładnie przyczyn Chiny wdrażają także własne regulacje ochronne, które ich „osobny” internet czynią jeszcze bardziej hermetycznym. Na przykład w 2021 r. przyjęły analogiczne do RODO prawo, które wymusza na chińskich firmach, by uzyskane od użytkowników dane przechowywały w kraju. Wprowadziły także prawo dotyczące rekomendacji treści – jej mechanizmy mają wzmacniać przekaz partyjny piętnujący ekstrawagancję, nadmierną konsumpcję, zachowania antyspołeczne, nadmierne zainteresowanie celebrytami i aktywizm polityczny.
Budowa osobnego internetu sprawiła, że Zachód stracił czujność i został zaskoczony premierą DeepSeeka, modelu AI, który ze względu na koszty i efektywność działania przyćmił dotychczasowych zachodnich liderów.
Nadzieja i koszmary
Larsen zwraca uwagę, że „różnice ideologiczne między trzema wielkimi mocarstwami mogą mieć szersze konsekwencje geopolityczne dla zarządzania sztuczną inteligencją (...). Kontrola nad strategicznymi zasobami, takimi jak dane, oprogramowanie i sprzęt, stała się najważniejsza dla decydentów w USA, UE i Chinach, co doprowadziło do neomerkantylistycznego podejścia do zarządzania przestrzenią cyfrową”.
Merkantylizm – z przedrostkiem neo- czy bez niego – to podejście, w którym wygrywa się kosztem innych. Przeciwieństwo gospodarki rynkowej, która jest grą o sumie dodatniej.
Używając któregoś z modeli AI, musimy więc mieć świadomość, że pomagamy jednemu z mocarstw i podkładamy nogę innym. Nie ma neutralnej sztucznej inteligencji. Chińczycy udostępnili DeepSeeka za darmo, by także za darmo obywatele UE i USA udostępniali im treści – przesyłane potem do Chin, tam składowane i analizowane. Spotkanie wszystkich tworzonych na świecie modeli w ramach jednej sieci staje się coraz bardziej iluzoryczne. Spotykają się, ale jako wrogowie.
My jednak wciąż pokładamy w AI przede wszystkim nadzieję, choć nie bez podstaw. Weźmy medycynę. To właśnie dzięki niej stworzono halicynę, która jest w stanie niszczyć bakterie oporne na wszystkie znane dotąd antybiotyki. Udało się to dzięki przeanalizowaniu przez AI 61 tys. cząsteczek, leków i produktów naturalnych. Tylko jedna molekuła spełniała odpowiednie kryteria i nadawała się na lek. Naukowcy uznali, że koszty podobnych poszukiwań w przypadku ludzkich badaczy byłyby tak wysokie, że nikt by się ich nie podjął.
Neomerkantylistyczne podejście uprawdopodabnia jednak zaistnienie innych wynalazków, wyjętych raczej z koszmarów niż ze snów o świetlanej przyszłości. Mowa o AI jako broni.
Autorzy „The Age of AI” twierdzą, że to zagrożenie równe proliferacji broni jądrowej.
Z jednej strony sztuczna inteligencja może pozwolić na działania wojenne z mniejszą liczbą żołnierzy i z większą precyzją, z drugiej jednak AI, by działać odpowiednio, potrzebuje autonomii. Co więcej, niektóre decyzje operacyjne człowiek ceduje na sztuczną inteligencję nie dlatego, że tak chce, lecz dlatego, że przestrzenie logiczne, w których zostają podjęte, są zrozumiałe na poziomie analitycznym już tylko dla niej. „Wprowadzenie logiki innej niż ludzka do systemów i procesów wojskowych zmieni strategię. Jeśli AI otrzyma pewną kontrolę nad bronią cybernetyczną (ofensywną lub defensywną) czy fizyczną taką jak samoloty, może szybko wykonywać operacje, które ludzie wykonują tylko z trudem” – czytamy w „The Age of AI”.
Autonomia ta będzie postępować w miarę odkrywania przez dowódców skuteczności jej zwiększania. To oznacza rosnącą nieobliczalność i nieprzejrzystość systemu. Możliwe, że dojdziemy do punktu, w którym to AI będzie decydować o użyciu taktycznej broni nuklearnej.
Prognoza we własnej sprawie
Wyścig trwa, ale nie będę obstawiał zwycięzcy. Poprosiłem o to cztery modele językowe (Chat GPT, Claude, Grok i DeepSeek), zaznaczając, by opracowały własne kryteria dla takiej wróżby. Wzięły one pod uwagę podobne czynniki: moce obliczeniowe i inną infrastrukturę AI, regulacje i konkurencyjność, kapitał ludzki (pulę talentów), poziom inwestycji w badania i rozwój. Poza Grokiem wszystkie modele uznały, że Stany Zjednoczone zachowają pozycję lidera, a na drugim miejscu uplasują się Chiny, które będą się zbliżać do USA za sprawą postępu w technologii półprzewodnikowej, wsparcia rządu i dostępu do potężnych baz danych. Grok jako jedyny uznał, że Chiny wyprzedzą USA, gdyż oprócz rządowego finansowania dysponują dostępem do olbrzymiej puli utalentowanych ludzi i są skoncentrowane na praktycznych zastosowaniach AI. Ten, kto był w Chinach, wie, że to prawda. Oparta na AI technologia rozpoznawania twarzy jest tam już powszechnie stosowana nie tylko w celach monitoringu bezpieczeństwa, lecz także do dokonywania transakcji czy… odnajdywania właściwej bramki na lotnisku.
Wszystkie modele uznały, że UE będzie pod względem AI odstawać zarówno od USA, jak i od Chin ze względu na złe regulacje, mniejsze finansowanie i nieskoordynowane działania swoich członków.
A gdzie na planszy globalnej gry technologicznej uplasuje się nasz kraj? O to AI nie pytałem, bo Polski w grze o przywództwo w tej dziedzinie nie ma wcale. Są natomiast Polacy – rozsiani po najważniejszych firmach technologicznych świata, by wymienić choćby Jakuba Pachockiego, Szymona Sidora czy Aleksandra Mądrego. Owszem, podejmuje się u nas rozmaite inicjatywy, jak stworzenie przez fundację SpeakLeash i Akademickie Centrum Komputerowe „Cyfronet” AGH modelu językowego Bielik, ale ze względu na ograniczone finansowanie napotykają poważne bariery rozwojowe. „Dziś musimy robić wszystko, by te środki trafiły do naszego kraju w jak największej ilości. Odpowiada za to wyłącznie polski rząd. Odpowiedzialności tej nie może scedować na nikogo. Ani na polskich naukowców. Ani polskich przedsiębiorców. Ani na społeczeństwo. To jest ten moment” – pisze na swoim LinkedIn popularyzator nauki Maciej Kawecki.
Nie można się z nim nie zgodzić. Jeśli nowe reguły geopolitycznej gry są takie, że wygrywa się w niej technologiami, to trzeba się ich nauczyć, by nie odpaść w pierwszej rozgrywce. Przyjęcie neomerkantylistycznej logiki w dziedzinie AI to jednak przyłożenie ręki do rozpadu światowego porządku, w którym ceni się otwartość, współpracę, ale i zdrową konkurencję. Ten rozpad może przynieść konsekwencje tragiczne, zagrażające samej naszej egzystencji – wówczas trzeba będzie uznać, że sami się o to prosiliśmy. ©Ⓟ