Rynek dronów rośnie: bezzałogowe, latające maszyny, którymi jako pierwsze zainteresowały się armie, stają się atrakcyjną alternatywą dla biznesu i kolejną zabawką różnego rodzaju pasjonatów. W ciągu dekady branża może być warta 11 mld dol.
Rynek dronów rośnie: bezzałogowe, latające maszyny, którymi jako pierwsze zainteresowały się armie, stają się atrakcyjną alternatywą dla biznesu i kolejną zabawką różnego rodzaju pasjonatów. W ciągu dekady branża może być warta 11 mld dol.
Od początku wszystkim było wiadomo, że będzie to piłkarski mecz bardzo wysokiego ryzyka. Spotkanie Serbia – Albania w kwalifikacjach do Euro 2016 na stadionie belgradzkiego Partizana dla fanów obu drużyn narodowych stało się okazją do przypomnienia o toczonych dekadę wcześniej walkach. Organizatorzy zdawali sobie zresztą z tego sprawę: na trybuny wpuszczono jedynie nielicznych kibiców drużyny gości, by nie prowokować Serbów, którzy gremialnie przybyli na stadion. Gra nie zdążyła się nawet zacząć, kiedy na trybunach z dymem poszła flaga NATO. Tuż po pierwszym gwizdku sędziego występujący na co dzień w Chelsea Branislav Ivanović brutalnym faulem położył na murawie jednego z Albańczyków. A pierwsza połowa nie zdążyła nawet dobiec końca, gdy nad stadionem pojawił się dron.
Na długiej lince przymocowanej do maszyny zwisał baner z charakterystycznym czarnym albańskim orłem. Operator maszyny nie zadowolił się przelotem nad płytą stadionu – dron szybko obniżył lot i baner znalazł się tuż nad głowami zawodników. Gdy w końcu Stefan Mitrović podskoczył i chwycił flagę, a chwilę później zaczął ściągać w dół samą maszynę, albańscy piłkarze zaczęli mu wyrywać płótno i samego drona. Przepychanka na murawie natychmiast przeniosła się na trybuny, a wkrótce bijatyki wybuchły wokół stadionu. Mecz przerwano.
Kilka dni później do podobnego incydentu doszło w Wielkiej Brytanii podczas spotkania Manchesteru City z Tottenhamem Hotspur. W parku położonym w pobliżu stadionu aresztowano mężczyznę, który pilotował maszynę latającą podczas spotkania nad stadionem. – Drony to potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Nawet mała maszyna, ważąca siedem czy osiem kilogramów, może poranić kogoś, jeśli spadnie z wysoka – tłumaczył powody interwencji jeden z policjantów.
Cóż, nie da się ukryć: bezzałgowce spektakularnie wkroczyły do świata cywilów.
Dron emitujący internet
– W ramach naszych prac nad połączeniem świata z internetem pracujemy nad sposobami emitowania sygnału z nieba – poinformował na swoim blogu założyciel Facebooka Mark Zuckerberg. – Dziś możemy powiedzieć, że w naszym Connectivity Lab powstają pomysły na budowę dronów, satelitów i laserów, które pozwolą dostarczyć internet każdemu człowiekowi – dodawał. Według samego Zuckerberga sukces ma gwarantować zespół ekspertów, w tym wcześniejszych pracowników należącego do NASA Jet Propulsion Lab oraz Ames Research Center. Wiosną krążyły też plotki, że FB przymierza się do przejęcia Titan Aerospace – firmy specjalizującej się m.in. w budowie dronów. W końcu jednak okazało się, że producenta bezzałogowych samolotów sprzątnęli Zuckerbergowi sprzed nosa szefowie Google’a.
To jednak nie zniechęciło założyciela Facebooka. Zuckerberg przedstawił wizję, nieco więcej szczegółów ujawnił kilka tygodni temu jeden z szefów Connectivity Lab Yael Maguire. Według niego za jakiś czas (niesprecyzowany jednak) w niebo wzbiją się wyposażone w lasery drony napędzane energią słoneczną. – Żeby latać maszynami zdolnymi utrzymać się w powietrzu przez wiele miesięcy, a nawet lat, musimy wznieść się nimi ponad atmosferę, ponad przestrzeń, w której latają normalne samoloty – opowiadał Maguire. – Takie drony powinny dorównywać wielkością samolotom komercyjnym, takim jak 747 – dorzucił. Jeżeli nic nie opóźni projektu, inżynierowie FB chcieliby dokonać pierwszych próbnych lotów w przyszłym roku – w tym jednego w Stanach Zjednoczonych. Inna sprawa, że do tego czasu bezzałogowce mogą stać się elementem codzienności. Jak świat długi i szeroki trwają próby wyciśnięcia z nowego wynalazku jego wszelkich komercyjnych możliwości.
Jednego z takich eksperymentów podjęła się Deutsche Post. Kilka tygodni temu dron – ochrzczony później mianem „paczkopteru” – wystartował na oddaloną o 12 km od stałego lądu wyspę Juist. Niewiele różniąca się od urządzenia, które pojawiło się nad stadionem Partizana, maszynka DP została zaprogramowana, żeby nie zgubić się w trakcie lotu nad wietrznym akwenem i – jak już potwierdzono – dolatuje na miejsce. Na dłuższą metę paczkopter miałby służyć do transportu niezbędnych leków i przesyłek, przede wszystkim w sytuacjach kryzysowych. O takim wykorzystaniu mówią też inni przedstawiciele firm kurierskich i wysyłkowych. – Ten temat pojawia się na tapecie dosyć często – przyznał niedawno jeden z menedżerów FedEx David Binks. – Drony to interesująca technologia, w sensie nauki, jaką możemy wyciągnąć z tej technologii, oraz zapowiedzi przyszłych technologii. Mamy oko na tę branżę, pracujemy z firmami z tego sektora i rozwijamy niektóre technologie, podobnie jak w przypadku przemysłu motoryzacyjnego, gdzie trwają prace nad automatycznie kierowanymi autami – skwitował. Nie jest tajemnicą, że dostawy przy użyciu bezzałogowców marzą się też szefom największego sklepu w sieci Amazon.
A to dopiero początek. Na rolniczym zapleczu Ameryki – stanie Ohio – trwają prace nad zastosowaniem dronów przy uprawach: dzięki maszynom specjaliści są w stanie szybciej i częściej monitorować pola pod kątem ewentualnych miejsc, w których zboże wyschło, gdzie rozpleniły się chwasty lub pojawiły szkodniki. – Ekscytująca sprawa – podkreślał Don Myers, emerytowany agronom z Ohio State University, który bierze udział w eksperymentach. – Nie sądzimy, żeby wyniki tych doświadczeń można było sobie odpuścić – dorzucał.
W podobny sposób NASA chce używać takich urządzeń do monitorowania nadciągających huraganów, władze w Atlancie przymierzają się do zastosowania ich do śledzenia ruchu ulicznego i korków, a zarządcy parków przyrody w Afryce i Indiach chcą użyć dronów do śledzenia najcenniejszych zwierząt. Do tego wszystkiego należałoby jeszcze dorzucić modę wśród maniaków sportów ekstremalnych, którzy zabierają ze sobą niewielkie (z reguły oparte na systemie trzech małych rotorów) maszynki, by nagrywać swoje dokonania z bardziej spektakularnej perspektywy. Liczba potencjalnych zastosowań wydaje się więc nieprzebrana.
Taki Dziki Zachód
Nic więc dziwnego, że analitycy zachwalają potencjał branży. „W 2024 r. będziemy wydawać na drony 11,5 mld dol. rocznie” – prognozują specjaliści Teal Group Corp., firmy analitycznej, specjalizującej się w rynku lotniczym i obronnym. W wymienionej kwocie mieszczą się zarówno wydatki na maszyny o wojskowym, jak i cywilnym zastosowaniu. Już w tej chwili co roku inżynierowie wydają 6,4 mld dol. na badania i rozwój technologii bezzałogowych samolotów. Wszystkie wydatki branży w ciągu najbliższej dekady – na badania, rozwój, testowanie i ewaluację technologii – szacowane są z kolei w sumie na 91 mld dol. Z kolei przedstawiciele producentów posługują się liczbą 82 mld dol. w 2022 r. – czy jednak chodzi o roczne obroty, czy saldo całej historii tego przemysłu, trudno powiedzieć. Magazyn „Fortune” z kolei szacuje wartość branży na 2,5 mld dol. z potencjałem rozwojowym rzędu 15–20 proc. rocznie.
Oczywiście w przewidywalnej perspektywie pieniądze w tej branży będą pochodzić przede wszystkim z budżetów obronnych najbogatszych państw, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Za Atlantykiem powstają już bezzałogowe maszyny, które mogłyby z powodzeniem zastąpić samoloty myśliwskie. W branży sprzętu wojskowego dominują cztery wielkie firmy: Northrop Grumman, Boeing, General Atomics i Lockheed Martin – i one nie będą narzekać na brak klientów, nawet jeśli Waszyngton podejmie decyzję o częściowym zredukowaniu zakupów.
W kolejce stoją inni. – W tej chwili nie ma nigdzie na świecie polityki powstrzymywania sprzedaży dronów każdemu, kto zechce – podkreśla Amos Guiora, ekspert prawa międzynarodowego z University of Utah. – Możliwości osiągania zysku są nieograniczone. W zasadzie ta branża to Dziki Zachód – kwituje. Na zakupach w USA szaleją już podobno państwa azjatyckie: Chiny, Indie i Japonia. Spekuluje się o olbrzymich sumach, jakie na zakup zagranicznej technologii i rozwój własnej przezn aczyć miała Moskwa. Brytyjski International Institute for Strategic Studies doliczył się obecnie armii 11 krajów posiadających drony – poza USA są to Francja, Niemcy, Włochy, Turcja, Wielka Brytania, Rosja, Chiny, Indie, Iran i Izrael. Oczywiście ich potencjał może być rozmaity: niemieckie drony przyobiecane przez gabinet Angeli Merkel władzom Ukrainy – do monitorowania zawieszenia broni w zbuntowanych wschodnich regionach kraju – okazały się prawdopodobnie nieprzystosowane do warunków zimowych, jakich można się spodziewać w najbliższych miesiącach w tej części Europy. Usunięcie takich usterek i rozwój własnych możliwości produkcyjnych wydają się jednak wyłącznie kwestią czasu.
A to z kolei uprawdopodabnia wizje Marka Zuckerberga. Jak skrzętnie wyliczają specjaliści Tael Group Corp., rynek cywilnych dronów to dziś zaledwie 11 proc. całości branży. Do końca dekady może urosnąć o kilka procent. I w tym segmencie branży środki rządowe będą miały wielkie znaczenie – poza hobbystami mającymi możliwość wydania od kilkuset do kilku tysięcy dolarów oraz potencjalnymi klientami z sektora prywatnego (firmy kurierskie, analityczne, rolnicze czy zajmujące się tworzeniem rozmaitych map i charakterystyk terenu, np. górnicze) to właśnie służby i instytucje państwa będą miały największy pożytek z bezzałogowców.
Nadzieje – i apetyty – są jednak znacznie większe. Ich miernikiem mógłby być np. serwis crowdfundingowy Kickstarter, w którym większość pojawiających się start-upów z tej branży błyskawicznie zbiera potrzebne do działania kwoty. Pocket Drone pojawił się tam w styczniu w nadziei na zebranie 35 tys. dol. – i w ciągu 60 dni zebrał ich ponad 929 tys. Firma AirDroids dobiła do 1,2 mln dol. Większe firmy nie bawią się w crowdfunding – wystarczy pójść do inwestorów. Airware – firma z Kalifornii, zajmująca się adaptowaniem rozwiązań stosowanych w dronach do potrzeb biznesu – bez większych problemów zdobyła w ubiegłym roku środki rzędu 11,7 mln dol., a w tym roku – już 25 mln dol. W Waszyngtonie za odpowiednimi rozwiązaniami lobbuje już koalicja inwestorów i producentów, która zapowiada, że chce przeznaczyć 2,2 mld dol. na rozwój infrastruktury pozwalającej na bezproblemowe włączenie dronów do ruchu lotniczego.
Druga strona medalu
Bowiem to właśnie prawo jest dziś największym zmartwieniem tych graczy z branży, którzy chcieliby – nomen omen – rozwijać skrzydła. Najwięksi klienci, armie i rządy, przepisami regulującymi ruch lotniczy raczej nie zawracają sobie głowy. Ale już klienci komercyjni muszą się liczyć z obostrzeniami, w których z kolei trudno doszukać się kategorii „bezzałogowe maszyny rekreacyjne” (czy rozrywkowe) – a do takiej zaliczyć należałoby choćby te „zabawki”, które pojawiają się nad stadionami w tym czy innym celu.
Prawnicy mają zatem pełne ręce pracy. Amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa (FAA) ma do końca tego roku przygotować stosowne zasady poruszania się dronów w przestrzeni lotniczej, w tej chwili zresztą niektóre tamtejsze firmy igrają z ogniem, licząc, że używanie przez nie bezzałgowców jakoś umknie uwadze inspektorów ruchu lotniczego. W sierpniu FAA dopuściła do ruchu kilka modeli dronów z przeznaczeniem do biznesu. Z kolei w Kanadzie obowiązują ogólne zasady – trzymać się w odległości 8 km od lotnisk i nie wznosić się powyżej pułapu 90 metrów – ale i one są na tyle często naruszane, że w październiku władze ogłosiły narodową kampanię informacyjną na temat użycia dronów. Sytuację w Europie zaś trudno zdefiniować: niektóre kraje w pełni otworzyły się na użycie maszyn bezzałogowych, inne wydają się w ogóle ich istnienia nie dostrzegać. Komisja Europejska w kwietniu ogłosiła natomiast, że opracuje jednolite zasady dla „systemów lotniczych pilotowanych z odległości” (RPAS), jak w żargonie UE opisuje się bezzałogowce. – Integracja RPAS do ruchu lotniczego nastąpi do 2016 r. – zapowiadał kilka miesięcy temu Siim Kallas, komisarz ds. mobilności i transportu UE.
Ale o wiele trudniejszym od stworzenia regulacji zadaniem będzie borykanie się z konsekwencjami wszechobecności dronów. Już dziś miłośnikom takich zabawek zdarza się oberwać od osób pilnie strzegących swojej prywatności. Gdy w połowie października w bazie wojskowej Vandenberg Air Force w Kalifornii wylądował „kosmiczny dron” o symbolu X-37B – po 674 dniach misji o nieujawnionym celu – amerykański intern et wrzał. Czy wojskowi śledzili Irańczyków? A może terrorystów? A może to kolejny dowód na program powszechnej inwigilacji prowadzonej przez NSA? – Przerażające jest to, że gdy drony wejdą na rynek, możemy oczekiwać tylko coraz bar dziej paranoicznych historii. Zawsze gdy spojrzymy w niebo, będziemy mieli kolejny dowód na jakąś spiskową teorię – dowodził parę dni temu komentator dziennika „Washington Post”. Jego zdaniem ta kie obawy hamują rozwój innowacyjności w USA i na dłuższą metę odbiją się Amerykanom gospodarczą czkawką. Ale wyjąwszy przypominany często technofobiczny przesąd, że wszystko, co lata, jest okiem Boga i nieustannie nas śledzi, warto też p amiętać, że każda nowa technologia ma swoje dobre i złe strony.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama