Bruksela chce, żeby cyfryzacja stała się kołem zamachowym pomagającym unijnym gospodarkom podnieść się po pandemii. Ale by to się udało, działalność firm technologicznych ma być w pierwszej kolejności uregulowana i opodatkowana.

Komisja Europejska przedstawiła w marcu „Kompas Cyfrowy”, w którym wyznaczyła cele digitalizacyjne do 2030 r. Ambitne. Sieć 5G ma być dostępna wszędzie, Unia ma mieć dwukrotnie większy udział w produkcji półprzewodników na świecie, 80 proc. Europejczyków ma posiadać podstawowe umiejętności cyfrowe i korzystać z cyfrowego dowodu tożsamości, a najważniejsze usługi publiczne i dokumentacja medyczna mają być dostępne online. 75 proc. przedsiębiorstw powinno korzystać z chmury, sztucznej inteligencji i dużych zbiorów danych. Cyfrowa rewolucja ma też dotrzeć do małych i średnich przedsiębiorstw, z których zdecydowana większość (90 proc.) powinna wejść na co najmniej podstawowy poziom wykorzystania technologii cyfrowych.
Jak to osiągnąć?
Bruksela ma nadzorować postępy i wskazywać na braki. KE opracuje wspólnie z państwami członkowskimi ścieżkę osiągnięcia każdego celu, a następnie każdy kraj sam przygotuje krajowe plany pokazujące w szczegółach, jak zamierza je realizować.
Polska będzie miała w tej kwestii szczególnie dużo do zrobienia, bo chociaż możemy się pochwalić najwyższym w Unii wykorzystaniem mobilnych usług szerokopasmowych, to umiejętności cyfrowe Polaków są w opłakanym stanie. W indeksie gospodarki cyfrowej i społeczeństwa cyfrowego DESI lądujemy regularnie na końcu zestawienia. A to właśnie ten ranking, przygotowywany co roku przez KE, stanie się jednym z głównych narzędzi do monitorowania postępów.
Pomocą w cyfryzowaniu Europy będzie na początek Funduszy Odbudowy, który powołano właśnie z myślą o wychodzeniu z pandemicznego kryzysu. Łącznie do 2026 r. do państw członkowskich może trafić 750 mld euro, z czego co piąte euro ma być wydane właśnie na cyfrowe inwestycje.
Ale Unia może mieć problemy ze zrealizowaniem cyfrowych celów, jeśli w pierwszej kolejności nie ustanowi wspólnych zasad działania.
– Cele, jakie postawiła sobie UE na kolejną dekadę w ramach „Kompasu Cyfrowego”, nie będą mogły zostać zrealizowane bez zapewnienia sprawiedliwych reguł gry na rynku cyfrowym, zarówno wobec konsumentów, obywateli, jak i konkurujących ze sobą firm. Bez nich ambitne założenia KE mogą okazać się niemożliwe do osiągnięcia lub doprowadzą do swojego zaprzeczenia – podkreśla dr Mateusz Grochowski, prawnik z Instytutu Maxa Plancka w Hamburgu. W jego ocenie na podstawie dotychczasowych doświadczeń można przewidywać, że rozwój infrastruktury technicznej i technologii IT, na który bardzo silnie stawia „Kompas Cyfrowy”, może prowadzić do dalszej koncentracji siły rynkowej w ręku największych firm oraz do pogłębiania nierówności społecznych. – Realizacja wizji cyfrowej transformacji społeczeństwa europejskiego musi więc iść w parze z odpowiednio skutecznymi mechanizmami porządkowania nowych sfer rynku i życia społecznego – zauważa.
Rozbieżne interesy
Bruksela przygotowała dwa projekty legislacyjne, które mają uporządkować cyfrowy rynek i uregulować działalność firm technologicznych. Mowa o Kodeksie usług cyfrowych DSA i Kodeksie rynków cyfrowych DMA. Pierwsza propozycja zwiększy odpowiedzialność firm technologicznych za ich działalność w sieci, a druga zapobiegnie koncentrowaniu i nadużywaniu pozycji przez największe firmy. Teraz nad obydwoma projektami pracują z jednej strony Parlament Europejski, z drugiej – kraje członkowskie w Radzie UE.
W żadnym organie nie widać na razie szans na szybkie zakończenie prac. Wiadomo jednak, że Francja, która obejmie rotacyjną prezydencję w pierwszym półroczu 2022 r., będzie chciała osiągnąć porozumienie i to jeszcze w marcu. Ale Paryż znajduje się w grupie stolic, które chcą uregulowania big techów jak najszybciej i jak najmocniej. Inne mają na to mniej apetytu. Jedną z kwestii dzielących państwa członkowskie jest to, ile uprawnień w kontrolowaniu technologicznych firm ma mieć KE.
Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon, podkreśla, że najważniejsze jest przełamanie władzy dominujących platform, co jest celem DMA. Ta zasadza się na wykorzystaniu wielkich zbiorów danych i algorytmów. – Szczególnie algorytmy są problematyczne, bo działają w sposób mało przejrzysty dla konsumentów, konkurencji i regulatora. Dają ogromne przewagi konkurencyjne i niepokojące pole do nadużyć, np. w sferze manipulacji decyzjami ludzi, również politycznymi czy rozpowszechniania dezinformacji – tłumaczy.
Z kolei Mateusz Grochowski mówi, że DMA przewiduje bardzo silną koncentrację uprawnień w zakresie kontroli i nakładania kar na duże firmy w rękach KE. – Komisja ma się bowiem stać superregulatorem rynku cyfrowego – mówi. Ekspert uważa, że to właśnie Bruksela ma najlepsze narzędzia, by kontrolować wielkie korporacje ponadnarodowe. W jego ocenie to decentralizacja i zróżnicowane podejście rządów sprawiają, że korporacje te cieszą się tak dużą swobodą.
Zagrożenie dla małych
Marta Pawlak, ekspertka ds. prawnych z rady Fundacji StartUpPoland, widzi w propozycjach Brukseli również potencjalne zagrożenia dla mniejszych. – Konsekwencje wprowadzenia DMA poniosą małe firmy, start-upy. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku wprowadzenia regulacji RODO, która zmusiła firmy do zatrudnienia prawników bądź korzystania z usług wyspecjalizowanych firm. Koszty związane z wdrożeniem RODO były większym ciężarem dla mniejszych firm i ograniczyły ich zasoby dostępne na inwestycje. Przy DMA będzie podobnie – uważa. Jak dodaje, pod rządami DMA zabronione będzie łączenie usług w pakiet – przykładowo łączenie rezerwacji podróży i hoteli z usługą wynajmu samochodu, a taka lista zakazanych praktyk w przypadku start-upów może prowadzić do problemów z rozdzieleniem narzędzi biurowych z telekonferencyjnymi, chmurowymi, mapowymi czy zwiększającymi efektywność, takimi jak reklamy online, które dają start-upom możliwość znalezienia klientów, a przetwarzanie w chmurze pomaga obniżyć koszty ogólne i zwiększyć produktywność. Co oznacza, że legislacja może utrudnić, a nie ułatwić realizowanie cyfrowych celów.
Wyrównywanie szans podatkami
Kolejne wyzwanie to opodatkowanie big techów. W Unii Europejskiej dyskusja trwa od lat, KE próbowała sprawę rozwiązać na forum OECD, ale teraz są szanse na jeszcze szersze, międzynarodowe rozwiązanie.
Jak wyjaśniał niedawno w rozmowie z PAP wiceminister finansów Jan Sarnowski, aktualnie korporacje międzynarodowe, w tym giganci cyfrowi – np. producenci smartfonów, platformy dostarczające cyfrowe treści czy też serwisy streamingowe – z reguły podlegają opodatkowaniu w państwie swojej siedziby. To zwykle skutkuje niskim opodatkowaniem, na czym tracą inne kraje, których mieszkańcy generują gros przychodów tych firm.
Receptą na ten problem ma być reforma globalnego systemu podatkowego, wprowadzająca, m.in. w odniesieniu do gigantów cyfrowych, minimalną stawkę podatkową w wysokości 15 proc. od 2023 r. Legislacja prowadzona ma być w przyszłym roku.
Wstępne porozumienie w tej sprawie wypracowano w OECD. Decyzję dotyczącą globalnego podatku zatwierdził październikowy szczyt G20. Na jej mocy przedsiębiorstwa będą musiały płacić podatki tam, gdzie funkcjonują. Kierunkowo globalna minimalna stawka ma objąć korporacje o globalnych obrotach w wysokości ponad 20 mld euro. Próg ten z czasem może zostać obniżony.
– Jest to podatek wyrównawczy, a jego wprowadzenie ma stworzyć – jak to się określa – równe szanse w systemach podatkowych. Jego zasada w gruncie rzeczy jest prosta, jeżeli zagraniczna korporacja w danym kraju płaci efektywny podatek dochodowy poniżej tego progu, to spółka matka tej korporacji dopłaci różnicę w kraju swojej siedziby – tłumaczył Sarnowski. Według niego wpływy z opodatkowania m.in. gigantów cyfrowych zasilą Skarb Państwa i będzie można przeznaczyć je na dowolny cel służący obywatelom.
Dominik Gajewski, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, profesor Szkoły Głównej Handlowej, uważa, że zmiany będą korzystne zarówno dla państw, jak i konsumentów. – W końcu państwa będą miały świadomość, że nie są skazane tylko na swoje wewnętrzne ustawodawstwa, które niestety najczęściej nie są zbyt skuteczne – mówi. Chodzi o jedność podatkową w obliczu silnych lobbystycznie podatników. Dzięki temu, tłumaczy, konsumenci będą mieli poczucie, że konsekwencje niepłacenia podatków nie będą dla nich kosztowne. A małe firmy będą wiedziały, że nierówna walka nie będzie skutkowała przerzucaniem na nie kosztów płacenia podatków.