Steve Ballmer, to bez wątpienia jedna z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych postaci świata technologii. Przez 33 lata pracy w Microsofcie dał się poznać jako ekscentryk, doskonały biznesmen i marketingowiec. Czy był również wizjonerem i prawdziwym liderem?

Zwykły geniusz

„Deweloperzy, deweloperzy, deweloperzy, deweloperzy…” – każdy, kto choć raz obejrzał jedno z energicznych wystąpień Steve’a Ballmera na konferencjach Microsoftu, nie może mieć najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek po prostu kochał swoją firmę i wszystko, co z nią związane. Kochał również rynek nowych technologii, swoich klientów i inwestorów. Niestety w tym wypadku, była to miłość bez wzajemności. Rynek był bowiem dla Ballmera bezlitosny i co najmniej kilkakrotnie srogo sobie z niego zakpił. Zacznijmy jednak od początku.

Steven Anthony Ballmer urodził się 24 marca 1956 roku w domu Beatrice Dworkin i Fredrica Henry Ballmera. Jego ojciec był managerem w Ford Motor Company. Swoje najmłodsze lata Ballmer spędził w rodzinnym Detroid. Tam również uczęszczał do prestiżowej prywatnej uczelni Detroid Country Day School, która miała przygotować go do późniejszych studiów na wymarzonym Harvardzie. Ballmer nigdy nie miał problemów z nauką, a w przypadku nauk ścisłych był wręcz umysłem wybitnym. Wystarczy wspomnieć, że podczas prestiżowego matematycznego konkursu im. Williama Lowella Putnama uzyskał lepszy wynik od swojego starszego o rok kolegi – Billa Gatesa. Ballmer ukończył Harvard w 1977 roku – oczywiście z wyróżnieniem.

Ambitny młodzian postanowił kontynuować swoją edukację podczas podyplomowych studiów na Uniwersytecie Stanforda. Jednocześnie zatrudnił się w firmie Procter & Gamble, gdzie przez dwa lata pracował na stanowisku menadżera produktu. Co ciekawe, w tym czasie dzielił swoje biuro z Jeffrey’em R. Immeltem, który wiele lat później został CEO w General Electric. Studiów na Stanfordzie Ballmer nigdy jednak nie skończył, gdyż na jego drodze pojawił się pewien niezwykły człowiek.

Microsoft

Punktem zwrotnym w życiu Ballmera okazał się rok 1980. Właśnie wtedy Bill Gates zaproponował mu pracę w swojej niewielkiej, ale dynamicznie rozwijającej się firmie. Ballmer zameldował się w Microsofcie z głową pełną pomysłów – przede wszystkim marketingowych. Bo to właśnie sprzedaż była zawsze prawdziwą pasją „poczciwego Steve’a”. Nawet jako CEO Microsoftu nie poświęcał zbyt wiele uwagi procesowi projektowania i produkcji oferowanych przez firmę produktów i usług. „Nie wiem nawet, czy Steve potrafiłby wymówić słowo PROJEKT” – żartował jeden z pracowników Microsoftu, w rozmowie z dziennikarzem Austinem Carrem. W 1980 roku Bill Gates nie potrzebował jednak u swojego boku wizjonera i lidera. Nie potrzebował go, gdyż sam nim był. Gates szukał jedynie sprawnego marketingowca, który pomoże mu w biznesowych negocjacjach z takimi partnerami, jak choćby potężne IBM. Ballmer sprawdził się w tej roli znakomicie.

Już rok po swoim przybyciu do Microsoftu nowy business manager (bo taką funkcję piastował wówczas Ballmer) pomógł Gatesowi w zawarciu kluczowego porozumienia z IBM. Dotyczyło ono przygotowania oprogramowania dla nowej serii komputerów osobistych firmy. W tym samym roku Ballmer otrzymał 8 proc. udziałów w Microsofcie. Kolejny wielki negocjacyjny sukces duetu Gates & Ballmer przypada na rok 1986. To wówczas nowy system operacyjny Windows trafił na komputery IBM PC, co dało początek długiej wędrówce Microsoftu na szczyty giełdowych indeksów. Z debiutem Windowsa 1.0 wiąże się również słynna reklama Microsoftu, w której Ballmer zachwala możliwości nowego systemu - z energią i zaciętością godną najwyższego podziwu. Taki właśnie był Steve Ballmer – chyba nikt (oprócz samego Gatesa) nie wierzył w sukces Microsoftu tak bardzo jak on.

W 1992 roku Gates powierzył Ballmerowi funkcję wiceprezesa ds. sprzedaży i wsparcia. Następnie stanął on na czele zespołu przygotowującego deweloperską platformę .NET Framework. Sukces na tym polu sprawił, że w 1998 roku Ballmer został mianowany Prezesem Microsoftu. Od tej pory odpowiadał jedynie przed CEO i prezesem zarządu – Billem Gatesem.

CEO

Rynkowy sukces kolejnych wersji Windowsa oraz pakietu biurowego Office sprawiły, że pozycja Ballmera w Microsofcie z miesiąca na miesiąc stawała się coraz silniejsza. W tym samym czasie, zafascynowany działalnością filantropijną Bill Gates, postanowił nieco wycofać się z „pełnoetatowej” pracy w firmie. W 2000 roku w Microsofcie dochodzi więc do wielkiej zmiany warty. Steve Ballmer zostaje mianowany CEO firmy, a Bill Gates pozostaje na stanowisku Prezesa Zarządu. Jednocześnie obaj panowie dzielą się obowiązkami – zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Od tej pory Ballmer będzie zajmować się finansami Microsoftu, a Gates skupi się na kierowaniu zespołem projektującym oprogramowanie oraz kreowaniu „technologicznej wizji rozwoju firmy”.

Rok 2000 rozpoczyna więc prawdziwą przygodę Ballmera z Microsoftem – przygodę pełną wielkich sukcesów, ale i spektakularnych porażek. W schedzie po Gatesie Ballmer otrzymał dwie „kury znoszące złote jajka” – Windowsa i Office’a. Nowy CEO postanowił jednak rozszerzyć działalność Microsoftu daleko poza produkcję pecetowego oprogramowania. Niestety rozpoczęta przez niego transformacja tak naprawdę nigdy się nie zakończyła. Dziś – po 13 latach – gigant z Redmond wciąż tkwi w swojej softwarowej przyszłości, choć po drodze firma zaprezentowała kilka naprawdę udanych urządzeń.

Wśród nich na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim konsola Xbox. O ile pierwsza wersja urządzenia, zaprezentowana w listopadzie 2001 roku, odniosła umiarkowany sukces, o tyle jego następca Xbox 360 zmienił Microsoft w największego (obok Sony) gracza na rynku elektronicznej rozrywki.

Z drugiej strony, na czas rządów Ballmera przypada kilka sprzętowych katastrof. Wystarczy wspomnieć o serii telefonów Kin czy też multimedialnym odtwarzaczu Zune. Obydwa urządzenia miały być odpowiedzią na konkurencyjne produkty Apple’a (iPhone’a i iPoda). Niestety w obu przypadkach Microsoft poniósł rynkową porażkę.

Zmienne szczęście towarzyszyło Ballmerowi również w przypadku kolejnych wersji Windowsa. Po znakomitym XP na rynku pojawiła się fatalna Vista. Dziś triumfy święci Windows 7, a jego kolejna wersja „Ósemka” uznawana jest za kolejną wielką wpadkę Microsoftu. W tym wypadku sprawa nie jest jednak przesądzona. W październiku ma pojawić się uaktualniona wersja najnowszego Windowsa, która ma uratować rynkowy byt „Ósemki”.

Jednak to nie Kin, Zune, ani nawet Windows Vista uznawane są za „najcięższy grzech” Ballmera. Problemy Microsoftu pod rządami „poczciwego Steve’a” leżały zdecydowanie głębiej.

„Ballmer kompletnie zignorował szereg zmian, jakie zaszły w świecie technologii mobilnych. Dlatego stracił dystans do takich firm, jak Amazon, Apple i Google na rynku przenośnych odtwarzaczy, e-czytników, smartfonów i tabletów. Branża PC-tów odchodzi w cień, a najbardziej dochodowe biznesy Microsoftu atakowane są ze wszystkich stron” – pisze Austin Carr.

Ballmerowi zarzuca się również zbytnie przywiązanie do „ideologii Windowsa” zaszczepionej mu przez samego Billa Gatesa. Choć ten ostatni w 2008 roku ostatecznie wycofał się z aktywnej działalności w firmie (pozostawiając sobie jedynie funkcję Prezesa Zarządu), to jednak Ballmer nigdy nie porzucił przestarzałej i nieaktualnej wizji Gatesa, która zwyczajnie nie sprawdza się w erze mobilnych technologii.

Dziennikarz serwisu „The Verge” Tom Warren przytacza historię, która doskonale obrazuje problem dwóch wielkich liderów Microsoftu. W 2010 roku firma potajemnie opracowała model nowoczesnego tabletu Courier, który pod względem designu i specyfikacji technicznej zdecydowanie wyprzedzał swój czas. Courier mógł zostać zaprezentowany już podczas targów CES 2010 w Las Vegas. Miał wszelkie predyspozycje, aby nawiązać walkę z iPodem. Ostatecznie do premiery urządzenia nigdy jednak nie doszło.

Zamiast tego Steve Ballmer wyszedł na scenę i zaprezentował światu tablet HP Slate. Dlaczego CEO Microsoftu wolał pochwalić się urządzeniem swoich partnerów biznesowych? Na tablecie Courier nie można było uruchomić pełnej wersji Windowsa 7. Steve Ballmer – kierowany wizją Gatesa – wolał „zabić” przełomowe urządzenie niż dopuścić do jego debiutu. Wszystko to z powodu „ideologii Windowsa”. Courier nigdy nie pojawił się w sprzedaży, HP Slate okazał się rynkową porażką

Rezygnacja

23 sierpnia Steve Ballmer ogłosił, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy wycofa się z kierowania Microsoftem i przekaże firmę w ręce swojego następcy. Kto nim będzie? O tym zadecyduje specjalna komisja, w składzie której znalazł się sam Bill Gates.

„To dla mnie trudna i wywołująca emocje decyzja. Podjąłem ją jednak w interesie firmy, którą kocham. Firmy, która poza rodziną i przyjaciółmi, jest dla mnie najważniejsza” – pisał Ballmer w pożegnalnym liście do swoich współpracowników.

Trudno jednoznacznie ocenić postać Steve’a Ballmera i jego karierę, którą bez reszty poświęcił miłości swojego życia – Microsoftowi. Z jednej strony, w ciągu trzynastu lat swoich „rządów” w firmie potroił jej przychody i podwoił zyski, co pokazuje jak znakomitym był biznesmenem. Z drugiej strony, nigdy nie był ulubieńcem inwestorów. W 2000 roku wartość akcji Microsoftu wyceniana była na ponad 601 miliardów dolarów. Dziś jest to „zaledwie” 270 miliardów. Należy jednak oddać sprawiedliwości, że przejął on firmę w trudnym dla branży momencie – tuż przed wybuchem technologicznej „bańki giełdowej”. Wystarczy spojrzeć na straty, jakie w tym samym czasie ponieśli inni giganci IT. Intel wyceniany w 2000 roku na 291 miliardów dolarów, dziś jest wart 112 miliardów dolarów. Nie lepiej wygląda sytuacja Cisco Systems, które straciło 65 proc. swojej wartości (z 492 do 242 miliardów dolarów). O ile więc, lepsze decyzje Ballmera mogłyby uczynić upadek Microsoftu łagodniejszym, o tyle obwinianie go winą za globalny kryzys w branży IT trąci absurdem.

Jedno jest pewne – następca Ballmera ma przed sobą arcytrudne zadanie. Albo ostatecznie zerwie z pecetową przeszłością firmy i skieruje ją na innowacyjne tory, albo Microsoft będzie stopniowo odchodził w cień, wraz z rychłą śmiercią komputerów osobistych. Być może Ballmer doskonale zdawał sobie sprawę, że sam nie jest w stanie przeprowadzić tak głębokiej transformacji. W końcu – ponad wszystkim – „poczciwy Steve” naprawdę kochał tę firmę.