Jeszcze kilka lat temu eksperci zastanawiali się, czy i kiedy cyfrowe treści zrzucą z piedestału tradycyjną dystrybucję multimediów. Dziś, aktualny pozostaje tylko drugi element tego pytania. Nikt nie ma bowiem wątpliwości, że przyszłość należy do „cyfry”, a dni „pudełek” są już właściwie policzone.

Smutny koniec wypożyczalni

Ostatnio boleśnie przekonała się o tym największa ogólnopolska sieć wypożyczalni– Beverly Hills Video. 20 maja firma zakończyła swoją działalność: „Pragniemy serdecznie podziękować wszystkim Klientom, którzy przez ponad 16 lat działalności firmy korzystali z naszych usług, w obecnej sytuacji pozostaje nam jeszcze bardzo przeprosić wszystkich Klientów i Partnerów za wynikłe utrudnienia" - napisał zarząd Beverly Hills Video w komunikacie prasowym.

Beverly Hills Video zostało zamknięte z tego samego powodu, co setki mniejszych wypożyczalni w Polsce – braku klientów. W czasach, gdy od wypożyczenia filmu dzieli nas jedno kliknięcie, nikt nie jest zainteresowany „pielgrzymką” do wypożyczalni. Zresztą, z wielu domów znikły już nie tylko poczciwe magnetowidy VHS, ale również nowsze odtwarzacze - DVD i Blu-ray. Czytnika dysków optycznych nie znajdziemy już także w popularnych netbookach i ultrabookach. Cały świat odwraca się plecami do tradycyjnej dystrybucji, i z coraz większym zainteresowaniem spogląda w kierunku cyfrowych treści – zarówno legalnych (serwisy VOD, streaming muzyki, cyfrowe platformy gier), jak i tych „mniej legalnych”, ściąganych z pirackich serwisów.

iTunes i Spotify dzielą rynek

W ostatnich latach cyfrowa dystrybucja objęła swym zasięgiem wszystkie trzy najbardziej popularne kategorie multimediów – muzykę, filmy i gry. Okazuje się jednak, że nie na każdym z tych pól dystrybutorzy osiągnęli taki sam sukces. Stosunkowo najłatwiej zadowolić jest wielbicieli muzyki. Najtrudniej – graczy.

W przypadku muzyki, na świecie liderami są dwa serwisy iTunes i Spotify. Warto wspomnieć również o Deezerze i WiMP’ie, które również całkiem nieźle radzą sobie na rynku. Zarówno serwis Apple’a, jak i szwedzki Spotify zaliczyły już swój debiut na polskim rynku. iTunes spotkał się z umiarkowanym przyjęciem ze strony polskich użytkowników. Barierą jest przede wszystkim cena – zarówno pojedynczych piosenek, jak i całych albumów. Apple stosuje w Polsce takie same ceny, jak na rynkach zachodnich. Oznacza to, że ze za ulubioną piosenkę płacimy tyle, co nasi sąsiedzi z Niemiec.

Spotify przyjęło inny model dystrybucji muzyki. Płacimy nie za pojedyncze utwory i albumy, ale za miesięczny dostęp do katalogu muzyki, którym dysponuje szwedzki serwis. Co więcej, jeśli nie przeszkadzają nam reklamy i limit wysłuchanych utworów, to możemy skorzystać z usługi zupełnie za darmo. Abonament Premium kosztuje natomiast 19,99 zł miesięcznie, co nawet jak na polskie warunki jest ceną bardziej niż przyzwoitą. Szczególnie, że za tą kwotę nie kupilibyśmy nawet jednego albumu w tradycyjnej dystrybucji.
Konkurentem dla zachodnich marek są polskie serwisy, w tym bodaj najpopularniejsza Muzodajnia, gdzie ceny pojedynczych utworów rozpoczynają się nawet od 10 groszy. W przeciwieństwie do Spotify, z utworów które ściągniemy za pośrednictwem Muzodajni możemy korzystać również po zrezygnowaniu z usługi.

Oczywiście niektórzy melomani jedynie pokręcą głową i powiedzą, że cyfrowa wersja płyty (nawet w najwyższej jakości dźwięku) nigdy nie zastąpi tradycyjnego krążka, który możemy odłożyć na półkę i z dumą patrzeć, jak nasza kolekcja się powiększa. Podobne obawy mieli jednak wielbiciele płyt winylowych tuż przed debiutem dysku CD, który w ciągu kilku lat podbił cały świat. I choć ostatnio znów zapanowała moda na winyle, to jednak ma ona zdecydowanie bardziej sentymentalny charakter. Możemy się spodziewać, że podobny los spotka również płytę CD i DVD. Z tym, że tym razem zmiana nie dotyczy wyparcia jednego typu nośnika przez drugi, ale całkowitej rezygnacji z jakiekolwiek formy fizycznego nośnika.

Wciąż czekamy na polskiego Netflixa

Zdecydowanie mniejsze przywiązanie do tradycyjnych nośników wykazują wielbiciele filmów. Nikt specjalnie nie tęsknił za kasetami VHS. Dziś, nikt nie roni łez nad losem DVD, a za kilka lat wszyscy zapomną również o Blu-ray. Zresztą, trzeba przyznać, że dystrybutorzy filmów sami ponoszą częściową winę za ten stan rzeczy. Większość polskich wydań filmów jest dość uboga w ciekawe dodatki i bonusy, a zazwyczaj po prostu ich nie ma. Kinomaniacy z coraz większym zainteresowaniem spoglądają więc w kierunku internetu.

A tam legalnie działające serwisy VOD wciąż przegrywają rywalizację z tzw. „szarą strefą”, czyli serwisami oferującymi materiały o wątpliwym statusie prawnym (których zamknąć nie sposób, bo korzystają np. z serwerów na Cyprze) oraz równie popularnymi torrentami. Niestety polskiemu rynkowi VOD w tej walce nie pomaga zaprezentowana oferta. Owszem, w ostatnich latach takie serwisy VOD.pl, Kinoplex, czy iplex konsekwentnie poszerzyły swoje filmowe portfolio. Jednak od polskiego Netflixa dzieli nas jeszcze daleka droga. W ofercie polskich serwisów dominują przede wszystkim tzw. klasyki oraz polskie produkcje. Wciąż brakuje typowych blockbusterów i hitowych amerykańskich seriali, które już od wielu lat cieszą się w Polsce ogromna popularnością.

Oczywiście, aby zaprezentować ofertę, która choć w pewnym stopniu nawiązywałaby do Netflixa, potrzebne są ogromne nakłady finansowe, a i tak nie daje to pewności, że inwestycja się zwróci. Dystrybutorzy muszą jednak zdecydować się na jakiś ruch, bo rynek nie znosi próżni.

Jeśli na miejscu tradycyjnej dystrybucji nie pojawi się jakaś naprawdę interesująca cyfrowa oferta, to Polacy z jeszcze większą lubością będą oglądać swoje ulubione seriale, korzystając z dość szemranych źródeł dystrybucji. Oczywiście istnieje jeszcze możliwość, że na polski rynek wejdzie, któryś z zachodnich gigantów – Hulu lub wspomniany wcześniej Netflix.

Na ciekawy krok zdecydował się ostatnio CD Projekt. Kilka dni temu firma poinformowała, że już wkrótce na cyfrowej platformie CDP.pl, która służyła przede wszystkim do dystrybucji gier, pojawią się również filmy. W przeciwieństwie do konkurencji, CD Projekt zdecydował się jednak na skorzystanie z mniej popularnego modelu dystrybucji – DTO (download-to-own). Oznacza to, że zakupiony film będziemy mogli obejrzeć nie tylko on-line, ale również pobrać go na swój komputer.

„Wiążemy ogromne nadzieje związane z wprowadzeniem do naszej oferty filmów. Nasza ogromna przewaga konkurencyjna polega na tym, że raz zakupiony film już zawsze pozostanie na cyfrowej półce klienta. Pracujemy nad ofertą, która w momencie udostępnienia serwisu będzie już bardzo atrakcyjna” – mówi dyrektor zarządzający CDP.pl Michał Gembicki.

To już nie pierwsza sytuacja, kiedy CD Projekt wychodzi przed szereg i decyduje się na skorzystanie z mniej popularnego – ale bardziej przyjaznego użytkownikowi – modelu cyfrowej dystrybucji. Było tak również w przypadku gier, a jeśli o grach mowa…

Dystrybutorzy rezygnują z DRM-ów

Gracze są bodaj najbardziej nieufną i sceptyczną grupą wobec cyfrowej dystrybucji multimediów. Co najmniej z dwóch powodów: Po pierwsze, jest to grupa najbardziej „świadoma” internetu. Po drugie, zdecydowanie najbardziej „cierpiąca” z powodu złych decyzji producentów i dystrybutorów gier. Tu pojawia się magiczne słowo, po usłyszeniu którego każdy gracz z pogardą spluwa na ziemię – DRM.

O cyfrowych zabezpieczeniach gier napisano już chyba wszystko i nie ma potrzeby dalej pastwić się nad tym tematem. Wystarczy poprzestać na stwierdzeniu, że jeśli dane zabezpieczenie sprawia, że uczciwy gracz znajduje się w mniej korzystnej sytuacji niż osoba korzystająca pirackiej wersji gry, to coś tu jest nie tak.

Na szczęście, dystrybutorzy powoli wycofują się z DRM-ów. Ten dobry trend zapoczątkował wspomniany już CD Projekt, który na obu stworzonych przez siebie cyfrowych platformach (GOG.com oraz CDP.pl) sprzedaje gry pozbawione uciążliwych zabezpieczeń.

Ostatnio media obiegła informacja, że z DRM-ów (przynajmniej częściowo) wycofuje się gigant branży gier – Electronics Arts. Jeśli twórcy „Battlefielda” dotrzymają słowa i wkrótce zrezygnują z cyfrowych zabezpieczeń, to będziemy mieć do czynienia z prawdziwym precedensem, który może zapoczątkować falę pozytywnych zmian.

Te zmiany muszą nastąpić z prostej przyczyny: Jeśli dystrybutorzy nie poprawią jakości swoich cyfrowych produktów, to skorzystają na tym przede wszystkim piraci. Jeśli producenci nie otoczą swojej oferty jakąś wartością dodaną, która sprawi że użytkownik przywiąże się do danego produktu lub usługi, to konsumenci odwrócą się od tej oferty plecami.

Pudełkowa dystrybucja multimediów będzie ulegać dalszej marginalizacji – jest to proces nieodwracalny i ściśle związany z postępem technologicznym. Cała trudność polega na tym, aby spadkowi tradycyjnej sprzedaży multimediów, towarzyszył jednocześnie proporcjonalny rozwój cyfrowej dystrybucji. Dla wielu rynkowych graczy jest to zadanie, od którego zależy ich „być albo nie być”.