Firmy świadczące usługi hostingowe będą musiały oceniać, czy treści umieszczane przez użytkowników nie zachęcają do terroryzmu.
Trwają konsultacje nad przedstawionym przez Komisję Europejską projektem rozporządzenia w sprawie zapobiegania rozpowszechnianiu w internecie treści, które zachęcają do terroryzmu. Powszechnie wiadomo, że internetowe strony internetowe czy fora służą do rekrutacji zamachowców, można też na nich znaleźć np. instrukcje, jak konstruować bomby domowej roboty.
– Nowe przepisy pozwolą na usuwanie z internetu treści terrorystycznych w ciągu godziny – zapowiedział we wrześniowym orędziu o stanie Unii 2018 przewodniczący KE Jean-Claude Juncker.
Projekt przewiduje dwa tryby eliminacji treści zachęcających do terroryzmu. W pierwszym dostawcy usług hostingowych zostaną zobligowani do usuwania bądź blokowania treści na mocy decyzji określonego organu publicznego uprawnionego do wydania tzw. nakazu usunięcia. To procedura o tyle przejrzysta, że od takiej decyzji można się odwołać do sądu, w celu wykazania, że usunięte treści nie łamią prawa, i doprowadzić do ich przywrócenia.
Dużo większe wątpliwości budzi druga ścieżka. Organ będzie bowiem mógł wystąpić do dostawcy usług hostingowych i zgłosić mu treści, które jego zdaniem łamią regulamin usługi lub stanowią treści o charakterze terrorystycznym. I to dostawca usług internetowych będzie musiał podjąć decyzję, czy te treści usunąć, czy pozostawić.
– To o tyle niebezpieczne, że organy państwa mogą wykazywać naturalne tendencje do umywania rąk i korzystać przede wszystkim z tej ścieżki. Pozwala to wywierać presję na przedsiębiorcach bez ponoszenia praktycznie żadnej odpowiedzialności – ostrzega Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon, która w ramach konsultacji prowadzonych przez Ministerstwo Cyfryzacji przedstawiła opinię krytyczną wobec tego pomysłu.
Co gorsza, użytkownicy, których treści zostaną usunięte, będą mieli możliwość odwołania się wyłącznie do samego dostawcy usług hostingowych. W przeciwieństwie do „urzędowego” nakazu usunięcia rozporządzenie nie przewiduje prawa zaskarżenia decyzji do sądu.
„W efekcie «niewiążący tryb» może sprzyjać nadmiernemu usuwaniu/blokowaniu treści zgodnych z prawem (w tym treści mających istotne publiczne znaczenie), które powinny być uprawnione w debacie publicznej. (…) W skrajnej sytuacji można sobie wręcz wyobrazić scenariusz, w którym tryb ten, pod pretekstem walki z treściami o charakterze terrorystycznym, będzie nadużywany przez organy państwa do ograniczania dostępności w internecie innych niepożądanych materiałów, np. wypowiedzi krytycznych wobec władzy publicznej” – można przeczytać w opinii Panoptykonu.
Zastrzeżenia fundacji budzi również sama definicja treści o charakterze terrorystycznym. Projekt uznaje za nie „zachęcanie do przyczyniania się do przestępstw terrorystycznych lub propagowanie działalności grupy terrorystycznej, w szczególności poprzez zachęcanie do udziału w grupie terrorystycznej”.
– Brakuje tu wymogu dokonywania oceny, czy dana treść powoduje rzeczywiste zagrożenie. Bez tego swobodnie można za nią uznać choćby zachęty kierowane przez stojącego na czele Organizacji Bojowej PPS Józefa Piłsudskiego do wysadzania pociągów albo też wypowiedzi o charakterze ironicznym – zauważa Wojciech Klicki.