Pandemia z opóźnieniem uderzyła w budownictwo. Kolejne miesiące nie wróżą ponownego rozpędzenia rynku mieszkaniowego
Produkcja budowlana spadła w lipcu aż o 10,9 proc. i był to zaskakująco zły wynik. Owszem, eksperci spodziewali się minus 4–5 proc. Dane GUS pokazały gorszy obraz, szczególnie tej części branży, która zajmuje się budową obiektów inżynierii lądowej i wodnej. Tam produkcja rok do roku była mniejsza o prawie 17 proc.
– Kategoria ta obejmuje projekty infrastrukturalne, np. drogi, a więc w dużym stopniu inwestycje sektora publicznego – zauważa Piotr Popławski, ekonomista Banku ING. Według niego tylko częściowo można to wytłumaczyć mniejszą liczbą dni roboczych w lipcu tego roku. Za słabszym wynikiem może stać inwestycyjny marazm, jaki wybuch pandemii tylko mocno pogłębił.
DGP
Marcin Luziński, ekonomista Santander Bank Polska dodaje, że pogorszenia w inwestycjach można było się spodziewać i bez pandemii, bo jeszcze przed nią inwestycje prywatne wyglądały słabo, a perspektywy dla publicznych projektów też nie były najlepsze, jeśli wziąć pod uwagę plany, jakie miały samorządy i instytucje państwa na ten rok. Ale w przedpandemicznych prognozach zakładano, że proinwestycyjnym motorem może być mieszkaniówka, która była w fazie ekspansji. – Mieszkania sprzedawały się na pniu, rynek rósł jak na drożdżach, a teraz, sądząc po piątkowych danych GUS, on także dostaje zadyszki. Co prawda mamy wysoki wzrost liczby nowych mieszkań oddanych do użytku, ale to raczej efekt kończenia budów rozpoczętych wcześniej, ponieważ liczba wydanych pozwoleń na budowę i rozpoczętych inwestycji rośnie raczej słabo – mówi Marcin Luziński. Rzeczywiście, według GUS pozwoleń w lipcu było tylko o 1,2 proc. więcej niż przed rokiem o tej porze (u deweloperów zanotowano tu nawet spadek o 0,2 proc.). Za to liczba nowo rozpoczętych budów spadła o 1,2 proc.
Dane z budownictwa mieszkaniowego można interpretować na dwa sposoby. Nie widać gwałtownego załamania, skoro skala nowych inwestycji jest taka, jak u progu mieszkaniowego boomu. Trudno liczyć na to, że mieszkaniówka będzie ciągnęła całą budowlankę tak mocno, jak przed COVID-19. – Wygląda na to, że rynek mieszkaniowy w kolejnych miesiącach też będzie się osłabiał, jeśli weźmiemy pod uwagę cykl inwestycyjny. Z grubsza można zakładać, że od wydania pozwolenia do oddania mieszkania do użytku mija co najmniej rok. Perspektywy nie są więc jakoś szczególnie korzystne – mówi ekonomista Santander Polska.
Według ekspertów ostatnie dane składają się na obraz odbudowy koniunktury na jednym, konsumpcyjnym filarze. Sprzedaż detaliczna bardzo szybko odrabia straty. W lipcu była już o 3 proc. większa niż przed rokiem, a struktura tej sprzedaży wraca do standardu sprzed pandemii. Chodzi o malejący udział e-commerce w handlu, w lipcu wartość sprzedaży internetowej spadła do 6,5 proc. sprzedaży ogółem. Jeszcze w czerwcu było to 7,7 proc., a w kwietniu – gdy gospodarka była zamrożona – niemal 12 proc. Dane o wzroście sprzedaży były lepsze od oczekiwanych (spodziewano się niewielkiego spadku), eksperci mówią więc o V-kształtnym odbiciu konsumpcji prywatnej. – Dane sugerują nieco szybsze odbicie koniunktury na początku III kwartału, niż można było oczekiwać. Rozczarowuje jednak struktura, z której wyłania się obraz szybkiego odbicia wydatków konsumpcyjnych i bardzo słabych inwestycji – ocenia Piotr Popławski. A Marcin Luziński uważa, że czas próby jeszcze przed nami, gdy wygasną pakiety pomocowe z tarcz antykryzysowych i firmy będą musiały działać w nowym otoczeniu bez rządowej kroplówki. – Prawdopodobnie popyt będzie jednak niższy niż przed pandemią, zarówno krajowy, jak i zagraniczny. Wskaźniki z lipca mogą być jednymi z lepszych, to, jak będzie się zachowywała konsumpcja, zależeć będzie przede wszystkim od sytuacji na rynku pracy, a tu panuje duża niepewność – ocenia ekonomista Santander Bank Polska.