Mamy dziwny dar działania na własną szkodę. Historia aptek w III RP obrazuje to znakomicie. Warto ją przypomnieć w kontekście lipcowej wrzutki poselskiej, de facto wywłaszczającej właścicieli aptek.
Na początku lat 90. wyszliśmy z komunistycznego świata państwowych Cefarmów i apteki stały się prywatne. Przez lata przedsiębiorcy – także polscy farmaceuci – tworzyli sieci, także poprzez zakup Cefarmów od Skarbu Państwa. Z czasem były one zasilane przez większych polskich i zagranicznych inwestorów funduszami na rozwój, IT, wyposażenie placówek aptecznych, kształcenie i dobre opłacanie wykwalifikowanego personelu. O dziwo zmiany te od początku hamował samorząd aptekarski, który uchwalał kolejne zakazy i nakazy, z których wiele zostało uznanych przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz sąd antymonopolowy za niezgodne z prawem.
Od połowy lat 2000 praktyki poprzednio zakazane sądowo były forsowane jako „norma” w procesie legislacyjnym. W ten sposób do prawa weszło wcześniej uznane za szkodliwe dla pacjentów usztywnienie cen na leki refundowane (a więc także zakaz ich obniżania w części ceny pokrywanej przez pacjenta), zakaz reklamy aptek, zakaz wydania zezwolenia w przypadku posiadania więcej niż 1 proc. aptek w województwie. Państwo nie działało tu uczciwie, bo blokowało te zmiany, dopóki miało jeszcze jakieś Cefarmy do sprzedania, a jak je sprzedało, to zaczęło wprowadzać obostrzenia.
Kolejne ograniczenia
Przez kolejne lata nadal jednak sądy i organy zgodnie z konstytucyjną zasadą in dubio pro libertate wąsko interpretowały zakazy. Zakaz tzw. 1 proc. dotyczył otwierania nowych aptek, a nie przejmowania istniejących, sieci się rozwijały, a my, konsumenci, byliśmy tego beneficjentami, mając dostęp do leków korzystnych cenowo i dobrej obsługi. Wtedy właśnie ze strony głównego inspektora farmaceutycznego i samorządu aptekarskiego zaczęła się dwutorowa kampania „zwalczania sieci”. Po pierwsze, samorząd i GIF podejmowały próby sądowego blokowania łączenia spółek i wygaszania aptek sieciowych (o ironio, często dotyczące właśnie spółek pocefarmowskich) poprzez nieuznawanie przejścia zezwoleń na nabywców. Po drugie, w 2017 r. wprowadzono ustawę zwaną apteka dla aptekarza (ADA), czyli ograniczenie podmiotowe możliwości prowadzenia aptek tylko dla indywidualnych farmaceutów i ich wybranych spółek osobowych. Jednocześnie w ADA zawężono możliwość „koncentracji” do mikroskopijnego wyliczenia czterech aptek na farmaceutę lub spółkę farmaceutów i ograniczenia demograficzno-geograficzne.
ADA oznaczała także „długi dla aptekarza”, bowiem otwarcie i prowadzenie apteki wymaga milionowych nakładów, a farmaceuci zaczęli odpowiadać za nie swoim osobistym majątkiem. Po wprowadzeniu ADA rozwinął się więc system franczyz farmaceutów z sieciami dający obu stronom możliwość przetrwania na rynku i rozwoju. Franczyzę jednak także zaatakowano, franczyzobiorców wyzywano od „słupów”, a nowe apteki tak powstające nie dostawały zezwoleń, bowiem wejście we franczyzę rzekomo było czymś „przekraczającym zakaz kontroli więcej niż czterech aptek”. Rozwój sieci został więc znacząco zahamowany, ale istniejące apteki nie były jeszcze co do zasady zagrożone, bowiem ADA miała mieć zastosowanie tylko do aptek otwartych po 25 czerwca 2017 r.
Wbrew prawu własności
Sytuację zmieniła wrzutka sejmowa z 11 lipca 2023 r. do projektu ustawy o… zmianie ustawy o gwarantowanych przez Skarb Państwa ubezpieczeniach eksportowych, która to wrzutka wprowadza tzw. aptekę dla aptekarza 2 (ADA2). Wrzutka ta stanowi w gruncie rzeczy, że władza, zmęczona przegranymi sprawami sądowymi (co nawet wybrzmiało w uzasadnieniu sejmowym), dała sobie po prostu prawo do wycięcia wszystkich aptek sieciowych w pień. Każda zmiana kontroli będzie pozwalała uruchomić lawinę cofania zezwoleń. A co jest „niedozwoloną zmianą kontroli”, GIF oceni sobie sam albo za „poradą” donoszących na kolegów organów samorządu aptekarskiego lub innych organizacji farmaceutów. Mało tego, władza nie dała przedsiębiorcom narzędzi ani czasu na dostosowanie się do nowych ograniczeń (brak tu choćby odpowiedniego vacatio legis). Jest to książkowy przykład złamania zasady ochrony prawa własności, ochrony praw nabytych, ochrony interesów w toku i zasad prawidłowej legislacji.
Ktoś zapyta, po co to wszystko, po co ta wojna samorządu z częścią własnego środowiska, skoro w prawie konkurencji koncentracja zaczyna być problemem od 40 proc. rynku, a żadna sieć apteczna nie przekroczyła nigdy 10 proc. w skali kraju? Co jest złego w tym, że apteki będą miały mocniejszą pozycję do negocjowania z hurtowniami? Może właśnie to komuś przeszkadza? Nigdy nikt nie przedstawił żadnych uzasadnień merytorycznych tych szaleńczych rozwiązań. I owszem, zarówno w sieciach, jak i poza nimi zapewne są apteki czy farmaceuci, którym się zdarza zachować nie w porządku, być może nawet naruszać prawo. Ale temu mogą zaradzić zwykle środki prawne i sądy. Nie ma żadnego powodu, aby niszczyć wszystko.
Wojna z inwestorami
Do tego władza prowadzi nas na zwarcie z inwestorami z kilku różnych stron świata, którzy rozważają już słuszne skargi na podstawie umów o ochronie inwestycji. Wśród nich są inwestorzy z Czech, Izraela oraz jeden z najważniejszych funduszy inwestycyjnych z USA, naszego jedynego militarnego gwaranta w czasach wojny w Ukrainie. Niepojęte, że ustawą o „ubezpieczeniach eksportowych” można spowodować spory prawne z trzema krajami, w tym najważniejszym sojusznikiem. Ci inwestorzy mają chociaż ochronę prawną swoich krajów, a co mają zrobić setki polskich przedsiębiorców, którym ta ustawa niszczy dorobek życia?©℗
Jest to książkowy przykład złamania zasady ochrony prawa własności, ochrony praw nabytych, ochrony interesów w toku i zasad prawidłowej legislacji