Często brak płatności nie wynika ze złej woli kontrahenta, tylko z sytuacji losowej. Na przykład braku zapłaty za towar sprzedany odbiorcom. Jak postępować, gdy wpadnie się w kłopoty?
Rynek wierzytelności w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna
To, w jakiej pozycji znajdzie się przedsiębiorca niepłacący w terminie, zależy w dużym stopniu od zapisów kontraktu handlowego, jaki zawarł on z wierzycielem. W niektórych przypadkach, zwłaszcza tam, gdzie podmioty dopiero nawiązują współpracę, strony mogą wpisać do umowy klauzulę o dobrowolnym poddaniu się egzekucji na podstawie artykułu 777 kodeksu postępowania cywilnego (potocznie nazywa się ją trzema siódemkami). Oczywiście sam zapis w kontrakcie to za mało, oświadczenie o poddaniu się egzekucji powinno być zawarte w formie aktu notarialnego i być wyjątkowo precyzyjne, czyli dokładnie opisywać zobowiązanie dłużnika (np. kwotę w złotych albo wykaz ruchomości). Z dobrowolnym poddaniem się egzekucji w ręku wierzyciel ma prostą drogę do uzyskania rekompensaty za niezapłaconą należność. Musi tylko uzyskać klauzulę wykonalności z sądu i może dochodzić roszczeń, choćby przez komornika. Działa to bardzo podobnie jak w przypadku bankowego tytułu egzekucyjnego. BTE to mocne narzędzie w rękach banków do egzekwowania należnych im pieniędzy, uzyskanie klauzuli wykonalności to w takich przypadkach formalność.
Najlepiej się dogadać
Poza „trzema siódemkami” i BTE wierzyciel nie ma prostych sposobów na odzyskanie długów. Co nie oznacza, że można go bezkarnie zwodzić. Eksperci radzą dłużnikom przede wszystkim dążyć do porozumienia z wierzycielem. Oczywiście można liczyć na to, że druga strona będzie sięgać w pierwszej kolejności po tzw. miękką windykację – czyli głównie wysyłać wezwania do zapłaty – i przeciągać sprawę. Ale i z tym trzeba uważać, bo 60 dni po upływie terminu płatności wierzyciel może wpisać firmę-dłużnika do jednego z biur informacji gospodarczej. Wystarczy, że zaległość wynosi ponad 500 zł. Znalezienie się na takiej czarnej liście dłużników to kłopot i może skutecznie utrudnić działalność gospodarczą. W zasadzie żaden bank nie udzieli takiej firmie kredytu. A i w obrocie gospodarczym coraz bardziej powszechną praktyką jest prześwietlanie potencjalnych kontrahentów. Robią to firmy na własną rękę, ale robią to też wywiadownie gospodarcze na zlecenie.
Pójście z wierzycielem na wojnę nie opłaca się z jeszcze jednego powodu: jeśli będzie on zmuszony do użycia tzw. windykacji twardej, poniesie koszty, które potem przerzuci na dłużnika. To, jak duże one mogą być, zależy od wielkości długu. Przy większych kwotach wierzyciel może sięgać po wywiad gospodarczy, usługi detektywistyczne, wynająć windykatora, a w ostateczności – pójść do sądu. Koszt obsługi prawnej jest największy. Bo nie tylko za złożenie wniosku trzeba zapłacić, ale też np. za dodatkowe ekspertyzy czy wynajęcie prawnika. Jeśli wierzyciel jest wyjątkowo zdeterminowany i wytoczy dłużnikowi proces, ten będzie musiał się bronić. Co też nie jest tanie.
Antywindykator pomoże?
Eksperci zajmujący się wierzytelnościami przestrzegają dłużników przed pochopnym kupowaniem usług tzw. antywindykacji. To branża, która dynamicznie się rozwija, jest przeciwwagą dla rosnącego rynku usług windykacyjnych. Sęk w tym, że pośród podmiotów wspierających dłużników wiele jest nierzetelnych. Często nawet nie kontaktują się z klientem osobiście, cały proces prowadzony jest zdalnie. Przykładowy schemat: dłużnik wysyła swoje dane i zeskanowane dokumenty dotyczące zadłużenia, a potem może sobie pobrać wzór pełnomocnictwa lub umowy. Wypełnia go, podpisuje i odsyła usługodawcy albo bezpośrednio od razu do sądu. Za wszystko musi zapłacić (200–300 zł). I na tym kontakt się urywa.
Dobrego antywindykatora można poznać po tym, że nie obiecuje gruszek na wierzbie, a współpracę rozpoczyna od analizy sprawy. To, czy antywindykacja będzie skuteczna, zależy od tego, na jakim etapie jest postępowanie. Jeśli sprawa jest świeża, nie ma wyroku lub się jeszcze nie uprawomocnił albo wierzyciel nie wystąpił o wydanie klauzuli wykonalności, szanse są większe. Sednem całego procesu jest zatrzymanie egzekucji – ale nie dlatego, by nie spłacić długu w ogóle, ale po to, by „kupić” trochę czasu. Po co? By dłużnik zdążył stanąć na nogi. Jeśli uda się powstrzymać windykację, a dłużnik działa dalej i dostaje nowe zlecenia, kontrakty – to wtedy jest punkt wyjścia do rozmów z wierzycielami.
Chodzi o to, by wierzyciel zrozumiał, że dłużnik chce mu oddać pieniądze. Niekoniecznie w czasie, w którym wierzyciel by tego chciał, ale po przeprowadzonej restrukturyzacji.
Walczyć o swoje
A co zrobić, gdy to nam kontrahent zalega z płatnościami. Na pewno nie należy lekceważyć tej sytuacji, bo może przerodzić się w utratę płynności finansowej w przyszłości. Zwłaszcza gdy na czas przestaną płacić też inni partnerzy. Jak postąpić, by nie utracić dobrych relacji z takimi kontrahentami? Eksperci doradzają, by spróbować od negocjacji warunków spłaty zadłużenia, w trakcie których zostanie określony termin spłaty należności, a także wysokość rat i odsetek należnych za zwłokę. Dopiero gdy nie dojdzie do porozumienia można wysłać monit z żądaniem zapłaty oraz informacją, że nieuregulowanie należności będzie skutkowało wstrzymaniem dostaw towaru lub usług. To też okazja, by zasygnalizować dłużnikowi, że zostanie wpisany do rejestru dłużników.
– Kolejnym krokiem będzie wysłanie wezwania do zapłaty. Należy to zrobić listem poleconym, za potwierdzeniem odbioru. Dokument ten będzie bowiem stanowił ewentualny dowód przeciwko dłużnikowi w sytuacji, gdy przedsiębiorca postanowi dochodzić swoich praw przed sądem – informuje Tomasz Starzyk, ekspert Bisnode Polska. W wezwaniu do zapłaty należy określić czas, w którym oczekuje się spłaty należności. Zwyczajowo jest to 7 lub 14 dni. Powinno się też poinformować, że brak reakcji ze strony dłużnika spowoduje wkroczenie na drogę sądową lub skorzystanie z usług firmy windykacyjnej.
W branży handlowej eksperci doradzają, by przed wystąpieniem z pozwem rozwiązać współpracę z siecią handlową. – Znam przypadki, w których sieć po otrzymaniu zawiadomienia o zbliżającej się rozprawie składa u producenta bardzo duże zamówienie z krótkim terminem realizacji. Oczywiste jest, że dostawca nie jest w stanie mu sprostać, co jest na rękę sieci. Wypowiada bowiem umowę – komentuje Łukasz Misiak, radca prawny oraz ekspert w zakresie odzyskiwania tzw. opłat półkowych z firmy Wertus Profesjonalna Windykacja. A to w praktyce oznacza konieczność zapłacenia kary za niedotrzymanie warunków umowy i w efekcie dla przedsiębiorcy dodatkową sprawę w sądzie.
Sąd nierychliwy
Wejście na drogę sądową powinno zostać poprzedzone zbadaniem sytuacji dłużnika, a dokładnie tego, czy ma majątek, z którego może zostać zaspokojone roszczenie przedsiębiorcy. Wcześniej dobrze jest też przygotować dokumenty, które udowodnią winę nierzetelnego kontrahenta. Mowa o wysłanym mu wezwaniu do zapłaty, monitach, ale też umowie o współpracy potwierdzającej zasadność żądania. W ciągu 14 dni od wydania nakazu zapłaty dłużnik ma prawo wnieść sprzeciw. Jeśli tego nie zrobi, należy wystąpić z wnioskiem o nadanie orzeczeniu klauzuli wykonalności. Wówczas trzeba zwrócić się do komornika o przeprowadzenie postępowania egzekucyjnego z majątku dłużnika.
Jak zauważają prawnicy, w ten sposób załatwiana sprawa, czyli najpierw wezwania do zapłaty, potem sąd i komornik, może ciągnąć się nawet dwa lata. W tym czasie dłużnik może zbankrutować lub upłynnić majątek, z którego mogłoby nastąpić zaspokojenie wierzyciela. Takie postępowanie jest poza tym kosztowne. Oznacza konieczność skorzystania z pomocy prawnika oraz opłacenia wpisu sądowego, czy opłaty komorniczej.
Jeśli przedsiębiorca obawia się, że sam sobie nie poradzi z nakłonieniem dłużnika do zwrotu należności, może wynająć profesjonalistę – czyli firmę specjalizująca się w ich odzyskiwaniu. Trzeba jej jednak zapłacić. Honorarium ustalane jest indywidualnie. Może więc opiewać na 5 proc. wartości faktury, ale i na kilkanaście czy kilkadziesiąt procent. – Takie rozwiązanie bywa jednak opłacalne, bo firmy mają opracowane metody dotarcia do dłużników – wyjaśnia Tomasz Starzyk. Pozwala to więc zredukować koszty nawet o kilkadziesiąt procent w porównaniu z tymi, jakie się ostatecznie poniesie, dochodząc należności na własną rękę.
Alternatywnym rozwiązaniem może być sprzedaż wierzytelności na giełdzie lub firmie, która skupuje należności. Pieniądze otrzymuje się wówczas niemal natychmiast. Trzeba jednak od razu założyć, że nie uda się odzyskać należności w pełnej wysokości. Jak zauważa jednak Danuta Czapeczko, dyrektor handlowy i marketingu w Pragma Inkaso, o cenie decyduje m.in. czas – im dłużej od terminu wymagalności, tym mniej otrzymamy. Średnio można liczyć na 5–20 proc. tego, co jest na fakturze.