- Przygotowujemy propozycje dotyczące waloryzacji zamówień publicznych, zakładające indywidualne podejście do poszczególnych kontraktów - mówi Olga Semeniuk, wiceminister w Ministerstwie Rozwoju i Technologii

Czy z punktu widzenia resortu ważniejsza jest teraz wojna w Ukrainie czy KPO?
Z perspektywy tego, jak będzie wyglądała gospodarka w ciągu 5-10 lat, to obie kwestie są tak samo ważne. KPO jest nam potrzebny, by umacniać naszą gospodarkę, stymulować inwestycje i podnosić jej konkurencyjność. Z kolei w trzecim miesiącu wojny coraz więcej firm podkreśla, że łańcuchy dostaw są zaburzone. Konsekwencją są problemy firm w wywiązywaniu się z umów. Mówimy głównie o budownictwie, infrastrukturze. Tu również szukamy rozwiązań, które pozwolą nam stworzyć nowe grupy krajów i powiązań handlowych, dzięki którym będą przywrócone import, eksport i łańcuchy dostaw. Obecnie jest to nie tylko problem Polski.
Czy bierzecie pod uwagę jakieś zmiany w przepisach o zamówieniach publicznych w kontekście inflacji i realizacji np. Programu Inwestycji Strategicznych czy wykorzystania funduszy unijnych?
Oczywiście. Sami to odczuwamy. Dlatego temat waloryzacji zamówień publicznych jest dla nas bardzo ważny. W ostatni weekend rozmawiałam z premierem Mateuszem Morawieckim i prezesem Markiem Kowalskim z Federacji Przedsiębiorców Polskich na ten temat. W resorcie przygotowujemy propozycje dotyczące waloryzacji zamówień publicznych, zakładając indywidualne podejście do poszczególnych kontraktów. Natomiast część przedsiębiorców, m.in. prezes Kowalski, uważa, że rozwiązanie powinno mieć charakter obligatoryjny i dotyczyć wszystkich umów związanych z zamówieniami publicznymi.
Co to znaczy?
Chodzi o podział kosztów dodatkowych, wynikających z inflacji. Niektórzy przedstawiciele sektora MŚP mówią: „Dajcie nam system obligatoryjny, w którym 50 proc. tych kosztów płaci państwo, a 50 przedsiębiorca”. Tyle że biorąc pod uwagę wszystkie przedsiębiorstwa, które miałyby w tym brać udział, oznaczałoby to zbyt duże obciążenia dla budżetu. Natomiast mamy pewne fakultatywne schematy, które będą dotyczyły zamówień publicznych, ale nie wszystkich w sposób automatyczny. Minister Waldemar Buda również prowadzi rozmowy z przedsiębiorcami. To temat poruszany w wielu gremiach i środowiskach.
Czy to będzie rzutowało na wykorzystanie pieniędzy z KPO?
Wzrost kosztów stałych dotyczy wszystkich projektów resortu rozwoju w ramach KPO. Bruksela musi uwzględniać ten fakt i elastycznie podejść do oceny realizacji tzw. kamieni milowych. Nadal liczymy, że wszystkie będą możliwe do realizacji, ale musimy uwzględnić to, że uwarunkowania się zmieniły - ceny surowców, produktów, usług poszybowały. To samo dotyczy Programu Inwestycji Strategicznych opracowanego przez BGK. Tu jest szereg podmiotów, które już zaczęły sygnalizować nam wiele problemów związanych z kosztem materiałów czy nawet przedłużaniem czasu ich dostaw, co wpływa na możliwość realizacji projektów. To także bieżący przedmiot dyskusji.
A jeśli chodzi o wpływ inflacji na działalność gospodarczą? Czy myślicie o rozwiązaniach dotyczących codziennej działalności, np. wykonywania umów, które były zawierane rok, dwa lata temu, z dużym wyprzedzeniem, a teraz podważa je inflacja? I firmy muszą do biznesu dokładać.
Spotkałam się już z umową z deweloperem, która polega na tym, że zapłata za mieszkanie będzie zależała od poziomu inflacji. I takie zapisy, niestety, już się pojawiają w umowach. Regulowanie tej kwestii to o tyle drażliwy temat, że może to napędzać zachowania inflacyjne. Każdy nerwowy ruch - np. wprowadzenie maksymalnych cen produktów, o czym dyskutuje się w niektórych krajach - zbliża nas do gospodarki centralnie sterowanej. A to ślepa uliczka, na końcu której jest reglamentacja towarów i usług.
Uważam, że gospodarka rozwija się najlepiej, gdy jest wolna. Tylko że dziś przy tak zmiennej sytuacji ciężko jest zaprojektować model gospodarczy na najbliższe lata. Trzeba szukać nowych pomysłów. Toczy się np. dyskusja na temat słów premiera o Norwegii (Mateusz Morawiecki powiedział, że: „Kraj ten czerpie nadmierne zyski, wręcz «żeruje» na sytuacji po wywołanej przez Putina wojnie” - red.) i że konieczny jest podatek od ponadprzeciętnych zysków wynikających z wojny. Taki podatek nadzwyczajny został wprowadzony przez rząd Tony’ego Blaira w 1997 r. Dziś opozycja się śmieje, a tu nie ma miejsca na śmiech, jeśli mamy rozmawiać o gospodarce na poważnie. Musimy się skupić na firmach, które już dziś zarabiają gigantyczne pieniądze, niestety na wojnie.
Ale mamy też u nas firmy, których marże są dosyć duże z uwagi na ceny paliwa.
Jeśli mamy kogoś obciążać wewnątrz kraju, to zacznijmy dyskusję, kto dziś najwięcej zarabia na tym, co się dzieje w Ukrainie. Banki komercyjne mają 20-30 proc. większe przychody ze względu na rosnące raty kredytów i oprocentowanie. Natomiast ceny na stacjach są pochodną cen ropy na świecie. Najwięcej zarabiają producenci, co widać choćby po Norwegii. Jeśli mamy nadzwyczajny zysk, to powinniśmy porozmawiać o tym, by w sposób nadzwyczajny te środki wydać. I o tym mówił premier Morawiecki.
Czy są pomysły, by tego typu podatek wprowadzić wewnątrz Polski?
Nie, choć niektórzy mówią o Orlenie, innych gigantach, o majątkach różnych osób w kraju. Nie rozmawiamy o tym podatku w kontekście Polski. On jest związany z kwestią pomocy międzynarodowej.
A czy ta odezwa premiera do Norwegów nie jest w dłuższym terminie bronią obosieczną? To jasne, że Norwegowie zarobią na tej zawierusze. A jeśli my zaczniemy zarabiać, czy nie będziemy w tej samej pozycji, co Norwegowie?
A widzą panowie potencjał, by tak się stało?
Zwiększyła się liczba Ukraińców - to baza podatkowa, oni przykładają się do wzrostu PKB itd., o czym mówił sam premier. Zabiegamy też o to, by firmy, które uciekają z kierunku wschodniego, cumowały u nas, a to też jakieś profity dla gospodarki. Za chwilę ktoś może nam też postawić zarzut, że Polska jest beneficjentem tej sytuacji.
Dziś ponosimy wyłącznie koszty związane z uchodźcami, nie zarabiamy. Choć szykujemy model, który pozwoli tym ludziom wejść na rynek pracy. Temu służy m.in. specustawa przyjęta w marcu. Dorośli uchodźcy to w 93 proc. kobiety, średnia wieku to 38 lat. 60 proc. ma wyższe wykształcenie. W przypadku 70 proc. podstawowa bariera to język. By te osoby weszły na rynek pracy, musimy je przystosować, zdjąć barierę językową i zaadaptować w miejscach pracy. To się wiąże z kosztami, a żadne euro w związku z uchodźcami jeszcze z Brukseli nie wpłynęło. Tymczasem już ok. 2 mld zł trafiło do samorządów w ramach rządowego wsparcia.
Z Funduszu Pomocy?
Tak, tam na razie jest zapisane 8 mld zł. Liczymy, że te środki będą pochodzić również z Unii. Na razie dość mocno wspierają nas Stany Zjednoczone.
A co z przenoszeniem firm?
W lutym odbyłam pierwsze spotkanie z przedsiębiorcami z Ukrainy funkcjonującymi np. w branży IT, budowlance, rolnictwie. Oni wtedy mówili: „Chcemy się przenosić do Polski”. Był duży entuzjazm, nawet weszłam w relację z Amerykanami, żeby pomogli w tym procesie. Ale dziś Ukraińcy mówią: „My już do Polski nie chcemy się przenosić, chcemy zostać tam, ale załatwcie nam sprzęt rolniczy, materiały budowlane, transport lądowy i morski. Mamy kobiety, żeby szyły mundury ale nie mamy materiału”. Zapytałam, czy widzą inny kraj, w którym chcieliby lokować biznes. Nie, oni muszą zostać w Ukrainie, bo takie są zalecenia polityczne. I to naturalne, że chcą zostać, chcą być u siebie. Powiedzieli, że w Polsce jest sporo firm polsko-ukraińskich, których działalność chcieliby rozszerzać. To też pokazuje ducha ekonomii.
Dużo mówi się o przenoszeniu łańcuchów dostaw do Polski.
Głównym ośrodkiem zajmującym się kwestiami przenoszenia tych łańcuchów do Polski jest PAIH. Jest również projekt wicepremiera Jacka Sasina dotyczący rozwijania gospodarczej współpracy z Ukrainą, który - jak myślę - będzie opierał się na bankach. Jesteśmy w stanie te największe biznesy ukraińskie, bankowe, albo z nami skrzyżować, żeby wzmocnić relacje gospodarcze, albo wspomóc tych, którzy zdecydują się przenieść do Polski. Proszę jednak pamiętać, że musimy mieć odpowiednią podaż pod ten popyt. A ta podaż wiąże się z tym, że u nas też występują deficyty kapitału ludzkiego w takich branżach jak budowlanka. Gros Ukraińców, którzy w niej pracowali, zdecydowało się na powrót do Ukrainy. Oni w części wracają, ale to cały czas płynna sytuacja.
A jeśli chodzi o rolę pośrednika transportowego czy logistycznego? Zamknięty jest kanał przez Morze Czarne, Rosja na potęgę kradnie ukraińskie zboża. Na ile jesteśmy w stanie przejąć eksport żywności? To olbrzymie wolumeny.
To suchy transport, w którym są dwa wiodące resorty - infrastruktury i rolnictwa. Staramy się pomagać, ale też kubatura tego sprzętu, o który Ukraińcy wnioskują, jest na tyle duża, że udźwignięcie tego logistycznie jest bardzo ciężkim zadaniem.
W jakich kierunkach będzie się zmieniać specustawa dotycząca wsparcia Ukraińców?
Chodzi głównie o wydłużanie ewentualnej pomocy oraz zapewnienie środków finansowych, ale też o kwestie logistyczne. W ministerstwie byliśmy odpowiedzialni np. za zniesienie regulacji formalnych dotyczących wywozu kamizelek kuloodpornych i hełmów do Ukrainy. Początkowo wprowadziliśmy taką możliwość na dwa miesiące, dziś przedłużamy to do końca roku. To małe, ale ważne rzeczy.
Jakie rzeczy są teraz dla was, jako resortu rozwoju, kluczowe?
Szykujemy cztery nowe regulacje. Po pierwsze - ustawa o fundacjach rodzinnych. To temat, który toczy się od kilku lat, zamierzam go sfinalizować. Chciałabym do końca czerwca skierować ten projekt na posiedzenie Stałego Komitetu Rady Ministrów. Bo przedsiębiorcy często mówią, że nie chcą sprzedawać udziałów kapitałowi zagranicznemu, gdy brakuje sukcesji rodzinnej i żadne z dzieci właścicieli tych firm nie chce przejmować interesu. Chodzi też o zabezpieczenie finansowe działania tych firm w przypadku śmierci właściciela. Według różnych szacunków ponad jedna trzecia przedsiębiorstw w Polsce, czyli kilkaset tysięcy, to firmy rodzinne, i chcemy, by ta fundacja była realnym wsparciem dla nich, w tym w szczególności dla tych z potencjałem do wielopokoleniowego rozwoju.
Kolejna sprawa to ustawa o rzemiośle. Wysłaliśmy już wniosek do włączenia jej do wykazu prac legislacyjnych rządu. Zawody rzemieślnicze wiążą się z dualnym systemem kształcenia. Młodociany pracownik korzysta z takiego dualnego systemu, łącząc naukę z pracą. To na przykład czeladnicy w różnego rodzaju zawodach związanych z kosmetologią. Ale są też zawody, które nie będą obligowały do przejścia systemu kształcenia w rzemiośle. Niemniej chcemy, aby jak największa liczba rzemieślników mogła czerpać z dobrodziejstw ustawy o rzemiośle. Niezależnie od samej ustawy w kolejnym etapie chciałabym się zająć zmianą definicji młodocianego pracownika na pracownika zawodowego, by nie nakładać dodatkowych ograniczeń na młode osoby.
To na razie dwa.
Szykujemy jeszcze nowelizację ustawy antyzatorowej lub płynnościowej, która w ciągu kilku tygodni trafi na posiedzenie Stałego Komitetu Rady Ministrów. Dotyczy uproszczenia obowiązku sprawozdawczego. Przykładowo, sprawozdanie trzeba będzie składać do 30 kwietnia, nie zaś, jak teraz, do końca stycznia. Inaczej będzie wyglądał sam schemat sprawozdania - aby lepiej odzwierciedlało ono praktyki płatne danego podmiotu. Ustawa będzie też udrażniała kontakty między UOKiK a przedsiębiorcami w sytuacji, gdy dochodzi do podejrzenia naruszeń. Dziś do UOKiK wpływa zbyt duża liczba spraw w stosunku do możliwości kadrowych. Stąd zamierzamy przyznać urzędowi możliwość stosowania miękkich wezwań, zgodnie z duchem: „Najpierw wyjaśnić i pouczyć, a dopiero na koniec karać”.
Zmianie ulegnie też sposób wyznaczania wysokości ewentualnej kary za tworzenie zatorów. Będzie on uwzględniał w większym stopniu okoliczności konkretnej sprawy, a zwłaszcza to, czy sprawca opóźnienia sam nie był wcześniej ofiarą.
Jakie są główne założenia tego rozwiązania?
Przede wszystkim wspomniane uproszczenie obowiązku sprawozdawczego w praktykach płatniczych. Chodzi też np. o wyłączenie sprawozdań między spółkami w ramach jednej grupy kapitałowej. Do tego uregulowanie kwestii pełnomocnictwa, zasobu sprawozdawczego, świadczeń pieniężnych. Ponadto usprawnione zostaną narzędzia UOKiK-u do skutecznej walki z twórcami największych opóźnień.
A czwarta rzecz, nad którą pracujecie?
W resorcie rozwoju opracowaliśmy założenia tarczy prawnej, którą nazywamy deregulacyjną - ona jest zresztą jednym z elementów KPO.
Gowin mówił o tarczy już w 2020 r.
To ustawa, do której nikt nie chciał przysiąść, ostatecznie zrobił to nasz departament prawny. W trakcie konsultacji społecznych wpłynęło 144 stron uwag. Do tego 80 stron uwag od rzecznika MŚP. Na dziś negocjujemy rozbieżności jeszcze z czterema resortami. To skomplikowana regulacja, dotyczy uproszczeń w ponad 40 różnych ustawach. Rozmawiamy m.in. o elektronizacji procedur, o wciąż za mało wykorzystanej instytucji milczącego załatwienia sprawy. Mamy dziś również niewielką liczbę procedur prowadzonych w trybie uproszczonym, co niepotrzebnie wydłuża czas procedowania. Mamy sztywną zasadę dwuinstancyjności postępowań bez uwzględniania charakterystyki poszczególnych spraw. Chcemy nad tym wszystkim jakoś zapanować. Chcemy też jak najwięcej rzeczy scyfryzować, nie dopuszczać, by jednocześnie była wersja cyfrowa i papierowa. Zamierzamy do końca czerwca wnieść tę tarczę na posiedzenie Rady Ministrów. ©℗
Rozmawiali Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak
Współpraca Anna Ochremiak