Już od 2014 r. abonament RTV ma zastąpić opłata audiowizualna pobierana od każdego gospodarstwa domowego. Nie planuje się jednak zmiany przeznaczenia środków uzyskiwanych z tej daniny publicznej, nadal mają one trafiać głównie do Telewizji Polskiej SA. Rozwiązanie to utrwala przestarzałą koncepcję. Prowadzi do zmarnowania szansy na zmianę systemu finansowania dostępu do dóbr kultury. A system ten powinien bardziej odpowiadać potrzebom i technologiom drugiej dekady XXI wieku.

W dobie powszechnego dostępu do szerokopasmowego internetu tradycyjna telewizja jest technologią przestarzałą. Ponadto kształtuje postawy i wzorce, których państwo nie powinno wspierać. Przekaz za jej pośrednictwem jest najbardziej prymitywny, adresowany do biernego widza, o którego nadawcy walczą za pomocą emocji i spłycania treści. Debata publiczna w telewizji skłania wyborców do podejmowania decyzji na podstawie zewnętrznych pozorów stwarzanych przez polityków. Spychane na margines programy kulturalne czy edukacyjne docierają do znikomej ilości widzów, służąc za usprawiedliwienie dla faktu, że instytucja komercyjna i w gruncie rzeczy szkodliwa zarówno dla kultury, jak i dla świadomego uczestnictwa obywateli w polityce sięga po środki publiczne.
Zapowiedzi zbudowania niezależnych i obiektywnych mediów publicznych na wzór brytyjskiej BBC czy publicznych nadawców niemieckich to mrzonka. Dobitnie pokazują to wolty programowe Telewizji Polskiej po każdym „przechwyceniu” jej przez aktualnie dominującą opcję polityczną. Zwiększenie dopływu publicznych środków do TVP nie zmieni w tym zakresie niczego, co najwyżej technicznie udoskonali serwowany obywatelom propagandowy przekaz.
Wprowadzając opłatę audiowizualną, rząd brnie w utrwalenie rozwiązania szkodliwego i antyrozwojowego, dalece nieefektywnego z punktu widzenia realizacji interesu publicznego. Obciążanie kosztami jego funkcjonowania wszystkich obywateli to klasyczny przykład zachowania określanego według teorii wyboru publicznego jako rent seeking (poszukiwanie renty). Wąskie grupy nacisku forsują taki sposób dzielenia środków publicznych, który pozwoli realizować ich partykularne interesy. Uzasadniają to rzekomym interesem publicznym, który w rzeczywistości jest nader wątpliwy. Beneficjentami opłaty audiowizualnej będą jedynie wąskie środowisko związane z TVP różnego rodzaju ekonomicznymi interesami oraz politycy partii aktualnie kontrolującej tę spółkę.
Nieefektywność abonamentu RTV skłania do namysłu nad sposobem finansowania powszechnego dostępu do dóbr kultury. A także nad tym, jakie środki przekazu zasługują na finansowanie z publicznych pieniędzy. Zdecydowanie nie jest to telewizja. Nie udało się w Polsce zbudować wiarygodnej telewizji publicznej w latach 90. XX wieku, tym bardziej nie warto podejmować takich prób teraz, gdy staje się ona schyłkową technologią. Zamiast prób kopiowania niemieckich czy brytyjskich rozwiązań sprzed kilkudziesięciu lat Polska może pokusić się o postęp w przekazywaniu informacji, wiedzy i kultury wysokiej. W teoriach wzrostu gospodarczego i innowacji określa się to jako leapfrogging – przeskoczenie pośredniego etapu rozwoju przez bezpośrednie przejście do innowacyjnych rozwiązań dających przewagę w danej dziedzinie.
Wydaje się, że zasadne byłoby finansowanie zarówno nowoczesnych kanałów dystrybucji dóbr kultury (internet), jak i w pewnym zakresie tych tradycyjnych, o ile pełnią one istotną funkcję kulturotwórczą (prasa czy radio). W przypadku telewizji zamiast utrzymywania spółki akcyjnej mającej status nadawcy publicznego wystarczyłoby dofinansowanie określonych programów realizujących kulturotwórczą misję, w ramach grantów przyznawanych w konkursach dostępnych dla wszystkich nadawców.
Najważniejszym beneficjentem finansowania z powszechnej daniny publicznej mogłyby jednak być biblioteki publiczne. Powinny one tworzyć sieć przyjaznych miejsc, w których można nie tylko wypożyczyć książki, lecz także darmowo korzystać z internetu (w tym z odpłatnych serwisów informacyjnych), przeglądać krajową i zagraniczną prasę papierową, mieć dostęp do nowości wydawniczych i filmowych. Szczególną uwagę należy zwrócić na zapewnienie Polakom powszechnego dostępu do atrakcyjnej literatury i prasy w języku angielskim. Wizja ta może się wydawać utopią, ale kwota kilkuset milionów złotych rocznie pochodzących z opłaty audiowizualnej powinna znacząco poprawić funkcjonowanie sieci bibliotek publicznych i uatrakcyjnić ich ofertę.
Celem finansowania mogłoby też być wsparcie dziennikarstwa, zarówno profesjonalnego, jak i obywatelskiego, a także organizacji typu watchdog – na zasadzie otwartych i transparentnych konkursów grantowych. Wiąże się to z drugą istotną rolą mediów – monitorowaniem pozostałych trzech władz. Media funkcjonujące dawniej na zasadzie komunikacji „od niewielu do wielu” obecnie uległy ewolucji ku paradygmatowi „wielu do wielu”. Ten pluralizm ma swoje oczywiste zalety, ale również istotne wady: silna konkurencja prowadzi do konieczności redukcji kosztów działania (co obniża jakość tworzonych treści), a chaos informacyjny zmniejsza siłę oddziaływania przekazu. Rozdrobnione i wrażliwe na koszty media często nie są w stanie skutecznie pełnić roli czwartej władzy. Przykładem są chociażby trudności w sfinansowaniu rzetelnego i skutecznego dziennikarstwa śledczego.
Zamiast utrwalać obecny, szkodliwy i archaiczny sposób funkcjonowania mediów publicznych, rząd powinien zdecydować się na ich prywatyzację, a zaoszczędzone w ten sposób środki przeznaczyć na rzeczywiste upowszechnianie wiedzy i wspieranie kultury. Rola państwa powinna się ograniczać do wymuszenia pluralizmu na rynku medialnym, do czego wystarczą odpowiednie przepisy antymonopolowe. Podejmując się takich zmian, rząd ryzykuje politycznie, jednak wyborcy dobrze pamiętają, jak premier Donald Tusk w 2008 r. określał abonament RTV jako archaiczny sposób finansowania mediów publicznych i haracz ściągany z ludzi. Należy życzyć premierowi konsekwentnego wyciągnięcia wniosków z tej wypowiedzi.
dr Marek Porzycki, Instytut Allerhanda