Temidę zazwyczaj przedstawia się z opaską na oczach. To symbol bezstronności. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji robi wszystko, by pozostać równie ślepa jak mityczna córka Uranosa i Gai. W przypadku regulatora rynku mediów jest to symptombezradności.
Namawiało ich Towarzystwo Dziennikarskie. Namawiali posłowie opozycji. Próbował namawiać członek Rady Mediów Narodowych. Oglądajcie „Wiadomości”! Oglądajcie „Panoramę”, „Teleexpress” i TVPInfo!
Nie, nie i nie. KRRiT się zaparła i żadna siła nie zaciągnie jej przed telewizor. Kampania prezydencka rozkręca się z dnia na dzień, w telewizji publicznej do Polaków uśmiecha się walczący o reelekcję Andrzej Duda – ale organ, który zgodnie z konstytucją „stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji”, postanowił stać na straży z zamkniętymioczami.
Ja to nawet rozumiem. To żadna przyjemność oglądać ekranowe popisy pracowników Jacka Kurskiego. Szczególnie podczas kampanii wyborczej, gdy warstwa lukru w materiałach o opcji rządzącej staje się jeszcze grubsza, a ze złowrogiej paszczy „totalnej opozycji” wyrastają jeszcze dłuższe kły niż zazwyczaj. Z poczucia obowiązku – wszak piszę o mediach – czasami jednak oglądam. O ile bardziej zobligowana powinna się czuć Krajowa Rada. Zwłaszcza w obecnej sytuacji politycznej.
Kończący kadencję prezydent trzyma TVP w szachu, bo to od jego podpisu pod ustawą o rekompensacie abonamentowej zależy teraz, czy na Woronicza trafi prawie 2 mld zł z budżetu państwa. Z kolei „Wiadomości” i inne programy telewizji publicznej trzymają rząd dusz – przynajmniej tych paru milionów, które je oglądają. Mogą Andrzeja Dudę skadrować ładnie, brzydko, mogą go nie pokazać wcale – zmarginalizować, jak premiera Mateusza Morawieckiego w końcówce kampanii przed eurowyborami w ub.r. Idealna symbioza kandydata partii rządzącej ze stacją będącą na garnuszku rządu powinna co najmniej wzbudzić podejrzenia regulatorarynku.
Podejrzenia, które mógłby zweryfikować monitoring. Członkowie KRRiT nie muszą nawet oglądać „Wiadomości” osobiście. Wystarczyłoby kogoś wynająć. Gdy takie rozwiązanie zasugerowali posłowie opozycji, przewodniczący Rady Witold Kołodziejski odparł, że nie ma pieniędzy. To też rozumiem. Stawka za regularne oglądanie programów pozostawiających jednak pewną traumę nie może być bagatelna i w budżecie – opiewającym w br. na 50 mln zł – się niezmieści.
Od czego jednak wspomniane 2 mld zł? Skoro nie idą na onkologię, to można by część uszczknąć do naukowego stwierdzenia, czy media publiczne toczy rak propagandy – czy też, jak uważa prezes TVP, w końcu prezentują widzom prawdę. Jeżeli już zrzucamy się wszyscy – członkowie KRRiT także, o ile płacą podatki – na radio i telewizję, nie od rzeczy byłoby sprawdzić, za co właściwiepłacimy.
No chyba że ktoś woli nie wiedzieć. Nie widzieć, nie słyszeć, schować głowę w piasek. Przykro to mówić o strażniku wolności słowa, ale sposób, w jaki Krajowa Rada rozpatruje skargi na Telewizję Polską, wskazuje właśnie na taką strusią politykę. Gdy rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar zwrócił radzie uwagę na materiały TVP atakujące samorząd Gdańska – m.in. przypisujące mu sympatie nazistowskie – regulator nie dopatrzył się w nich niczego złego. Sama telewizja go o tym zapewniła.
Przekazała też – to los kolejnej interwencji RPO – że reportaż „Inwazja” w TVP 1 był „ważnym głosem” w debacie „na temat roli, planów i metod działania środowisk LGBT”. Więc sprawę na tym zamknięto, choć inkryminowany materiał wiązał marsze równości z postulatami legalizacjipedofilii.
W tej sytuacji nic dziwnego, że Adam Bodnar zaapelował o społeczne monitorowanie mediów publicznych w kampanii prezydenckiej. Takie analizy na własną rękę, bez błogosławieństwa organu konstytucyjnego, przeprowadza Towarzystwo Dziennikarskie. Przed wyborami samorządowymi w 2018 r. jego obserwatorzy wyliczyli, że „Wiadomości” na wypowiedzi kandydatów z PiS poświęciły 73 proc. czasu, a PO – tylko 22 proc. Wiosną ub.r. przed wyborami do europarlamentu czas pozytywnych relacji dla PiS wynosił zaś 66 proc., a negatywne materiały o Koalicji Europejskiej zajęły 31 proc. czasu tematów kampanijnych. Z kolei przed jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu schlebianie Prawu i Sprawiedliwości pochłonęło 55 proc. czasu relacji wyborczych „Wiadomości”, a krytykowanie PO – 36proc.
Po tej ostatniej kampanii obserwatorzy OBWE uznali, że „stronniczość mediów publicznych” zakłóciła wybory. Co nie zmąciło jednak spokojnego snu polskiego regulatorarynku.
Gdy niedawno Juliusz Braun z Rady Mediów Narodowych próbował poddać pod głosowanie uchwałę wzywającą KRRiT, „by niezwłocznie rozpoczęła monitoring programów radiowych i telewizyjnych w okresie rozpoczętej kampanii przed wyborami prezydenckimi”, reprezentująca PiS większość członków RMN nie zgodziła się na włączenie tego punktu do porządku posiedzenia. Powód? Rada Mediów Narodowych nie ma kompetencji, by wzywać KRRiT doczegokolwiek.
Kompetencje RMN – wymyślonej przez PiS w poprzedniej kadencji – istotnie nie są zbyt szerokie i skupiają się na obsadzie stanowisk w zarządach i radach nadzorczych mediów publicznych. Co innego umocowana w konstytucji i uzbrojona w ustawę o radiofonii i telewizji KRRiT.
Tak by się przynajmniej mogło wydawać. Ale gdy Witold Kołodziejski mówi posłom, że większość zapisów wspomnianej ustawy „dotyczy wolności i samodzielności nadawców”, to znaczy, iż najwyraźniej nie może użyć wobec TVP artykułu zobowiązującego ją do „rzetelnego ukazywania całej różnorodności wydarzeń i zjawisk w kraju i zagranicą”.
W tej sytuacji oglądanie „Wiadomości” byłoby dla Krajowej Radymasochizmem.