Nawet w TVP wiele osób nie mogło uwierzyć, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) przyznała nadawcy niemal 1,13 mld zł. To prawie 90 proc. całej kwoty, jaką media publiczne dostaną w tym roku z budżetu państwa. Pieniądze są rekompensatą za abonament rtv utracony z powodu ustawowych zwolnień od tej daniny w latach 2018‒2019. Pozostałe 18 spółek musiało się zadowolić tym, co zostało po telewizji. Polskiemu Radiu, emitującemu programy ogólnokrajowe, KRRiT dała 60 mln zł. Rozgłośnie regionalne – mają siedziby w każdym mieście wojewódzkim i w Koszalinie – otrzymają łącznie 72,74 mln zł. Indywidualnie są to kwoty rzędu 3‒5 mln zł, zależnie od wielkości radia i jego potrzeb.
Wiceminister kultury Paweł Lewandowski, który w imieniu Skarbu Państwa stanowi walne zgromadzenie dla mediów publicznych, uważa, że regulator i tak był hojny dla radia. ‒ Szczególnie zależało mi na środkach dla rozgłośni regionalnych, bo im jest najtrudniej. I otrzymały więcej niż w poprzednich latach – podkreśla.
To już trzeci rok zasilania telewizji i radia budżetową kroplówką. Poprzednie strumienie gotówki były mniejsze: 307 mln zł w 2017 r. i 673 mln zł w ub.r. Za każdym razem większość trafiała do TVP.
Największe w Polsce medium publiczne od lat 90. miało dwa zasadnicze źródła przychodów: sprzedaż reklam i abonament rtv. Przez kilkanaście lat środki publiczne – w postaci abonamentu rtv ‒ stanowiły mniej niż jedną trzecią budżetu TVP. Głównie dlatego, że tę daninę uiszcza ledwie kilka procent gospodarstw domowych. Reszta albo jest ustawowo zwolniona, albo się od płacenia uchyla (tych drugich jest dwa razy więcej).
W tej sytuacji uzupełnienie przychodów o rekompensatę, zapoczątkowane w 2017 r., uratowało telewizję od utraty płynności. Jednak każdy zastrzyk finansowy zależy od łaski Sejmu, Senatu i prezydenta, bo wymaga osobnej ustawy. W 2017 r. abonament i rekompensata łącznie stanowiły 38 proc. jej przychodów. W ub.r. już 46 proc., a do tego przerosły wpływy z reklam (odpowiednio: 979 mln zł i 912 mln zł). W br. z państwowej kasy pochodzi już większość środków telewizji. Gdyby nie rekompensata, w pierwszym półroczu br. spółka miałaby blisko 400 mln zł straty – jak wynika ze sprawozdania złożonego m.in. Radzie Mediów Narodowych (RMN).
TVP uzależniła się od pieniędzy przydzielanych jej uznaniowo przez partię rządzącą na mocy doraźnych nowelizacji ustawy abonamentowej. Żeby dostać kolejny zastrzyk, musi zadowolić PiS. W tym kontekście praktykowane przez nią nagonki na kolejne grupy społeczne buntujące się wobec władzy – lekarzy, fundacje, a ostatnio nauczycieli – stają się bardziej zrozumiałe, choć pozostają niewybaczalne.
– Sposób przyznawania tych pieniędzy budzi poważne wątpliwości. To wygląda tak: lubimy pana Kurskiego, więc mu damy. To nie są europejskie standardy finansowania mediów publicznych – komentuje Juliusz Braun, były prezes TVP, a obecnie członek Rady Mediów Narodowych.
Jacek Kurski nie tylko od paru lat zdobywa dla TVP coraz większe sumy z państwowej kasy. Udaje mu się też utrzymać w roli zarządzającego tymi pieniędzmi – choć nie cieszy się sympatią ani premiera Mateusza Morawieckiego, ani prezydenta Andrzeja Dudy, ani przewodniczącego RMN Krzysztofa Czabańskiego (rada wybiera zarządy mediów publicznych). W marcu br. prezydent trzymał Kurskiego w szachu, bo nowelizacja z rekompensatami czekała na jego podpis. Wtedy RMN odwołała z zarządu TVP Macieja Staneckiego, a powołała Marzenę Paczuską i Piotra Pałkę. Oboje mieli błogosławieństwo środowiska prezydenta – i szansę przegłosowania prezesa Kurskiego. Andrzej Duda mógł więc zyskać większy wpływ na telewizję. Ledwo jednak ustawę podpisał, przychylna Kurskiemu rada nadzorcza spółki zawiesiła Piotra Pałkę, co skłoniło go do rezygnacji. Osamotnioną Marzenę Paczuską prezes mógł przegłosować, jak chciał, bo przy różnicy zdań jego głos jest decydujący.
Tak było do końca kwietnia, kiedy to wolne miejsce w zarządzie zajął Mateusz Matyszkowicz, dotychczas wicedyrektor biura programowego telewizji, a wcześniej dyrektor TVP1. Rozwodnienie władzy jest jednak tylko pozorne. To Kurski ściągnął Matyszkowicza na Woronicza i nowy członek zarządu jest uważany za stronnika prezesa. W rozmowie z DGP nie chce składać żadnych deklaracji. Zapewnia tylko, że zamierza nadal zajmować się kulturą i innymi programami misyjnymi.
‒ Choć formalnie Jacek Kurski może być teraz przegłosowany, de facto telewizja nadal jest mu całkowicie podporządkowana – uważa Juliusz Braun.