Pogorszenie się sytuacji finansowej nadawców, uboższa oferta programowa dla widzów, nierówne traktowanie przedsiębiorców i tragedia ekonomiczna Telewizji Polskiej. Takie zdaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego byłyby skutki przyjęcia przepisów o skróceniu czasu reklam w godzinie emisji z obecnych 12 minut do czterech. Stanowisko resortu to formalne potwierdzenie nieoficjalnych doniesień DGP.



Sprawa zaczęła się w grudniu 2017 r. Wówczas Stowarzyszenie Interesu Społecznego „Wieczyste” złożyło petycję dotyczącą zmiany ustawy o radiofonii i telewizji. Artykuł 16 ust. 3 ustawy (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 1414 ze zm.) stanowi, że reklamy i telesprzedaż nie mogą zajmować więcej niż 12 minut w ciągu godziny zegarowej. Autorzy petycji chcieliby, aby limit wynosił cztery minuty na godzinę.
Pomysł ten spodobał się senatorom, do których trafiła petycja. Wicemarszałek Senatu Michał Seweryński uważał, że należy ograniczać liczbę reklam w telewizji, gdyż zachęcają one do często nieprzemyślanych zakupów. Aleksander Pociej z PO twierdził, że bloki reklamowe trwają tak długo, że można odnieść wrażenie, że to nie filmy są przerywane reklamami, lecz reklamy filmami.
Powstał więc ponadpartyjny blok senatorski, zamierzający ukrócić praktyki nadawców. Nie pomogły apele TVP oraz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, które podkreślały, że tak radykalne ograniczenie liczby reklam dramatycznie wpłynie na kondycję przedsiębiorców. Senacka komisja szła jak taran. Parlamentarzyści zapowiadali już przygotowanie projektu na podstawie złożonej petycji.
Mimo to na łamach DGP poinformowaliśmy, że ustawa nie powstanie.
– Szanse na skrócenie reklam do czterech minut w godzinie emisji oceniam na jeden procent. Sama idea jest szczytna, ale jej realizacja bardzo uderzyłaby w publicznego nadawcę. Na to nie ma zgody – przekonywał w DGP jeden z wiceministrów.
Jego słowa potwierdza dziś oficjalny dokument, który do przewodniczącego senackiej komisji praw człowieka, praworządności i petycji wysłał wiceminister kultury Paweł Lewandowski.
Podsekretarz stanu wskazuje w nim, że w ostatnich latach dostrzegana jest spadkowa tendencja wpływów reklamowych większości nadawców działających na polskim rynku.
„Ograniczenie możliwości rozpowszechniania reklam przyczyni się do radykalnego obniżenia potencjalnych wpływów, co może doprowadzić do braku opłacalności prowadzenia działalności przez niektórych nadawców” – przestrzega Lewandowski. I zaznacza, że w praktyce byłoby to ze szkodą dla widza, bo bogata dziś oferta programowa stałaby się uboższa.
Kłopotem byłoby też stworzenie regulacji uczciwych dla wszystkich przedsiębiorców. Proponowane zmniejszenie limitu przeznaczonego na nadawanie reklam w godzinie zegarowej obejmowałoby przecież wyłącznie nadawców podlegających polskiej jurysdykcji. Nadawcy programów polskojęzycznych, rozpowszechnianych z terytorium innych państw, znaleźliby się w uprzywilejowanej sytuacji.
I wreszcie, nowelizacja w ocenie rządu byłaby niewskazana ze względu na sytuację TVP. Resort kultury podkreśla, że nadal są kłopoty z finansowaniem telewizji publicznej z abonamentu. Jest więc ona niejako skazana na współpracę reklamową. A wskutek zmniejszenia limitu w kasie TVP brakować zaczęłoby kilkuset milionów złotych.