Rząd szuka sposobu, by uderzyć w niemieckie koncerny medialne. Na przeszkodzie może stanąć prawo UE.
Francja i Niemcy od dekad pilnują pluralizm w mediach / Dziennik Gazeta Prawna
Na środę zwołano specjalne posiedzenie sejmowej komisji kultury i środków przekazu, na której minister kultury Piotr Gliński ma przedstawić koncepcję planowanych przepisów dekoncentracyjnych. Oprócz szefa resortu kultury weźmie w nim udział minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, który poinformuje o działaniach podjętych w związku z listem prezesa Ringier Axel Springer (wydawca m.in. „Faktu”, „Newsweeka” i właściciel 49 proc. udziałów w DGP) do dziennikarzy wydawnictwa.
Przedstawiciele partii rządzącej od dawna mówią o konieczności repolonizacji mediów. Ostatnio jednak rzadziej operują tym terminem, bo repolonizacja oznaczałaby zmiany właścicielskie na rynku mediów i oparcie nowych regulacji na godzącym w unijne prawo aspekcie narodowości kapitału. A w Unii dyskryminacja z tego tytułu jest zakazana, bo obowiązuje swobodny przepływ towarów, osób, usług i kapitału.
– To nie jest widzimisię polskiego rządu, żeby nagle regulować rynek mediów. Takie przepisy działają w wielu krajach UE – tłumaczył DGP Paweł Lewandowski, wiceminister kultury odpowiedzialny za prace nad wspomnianymi przepisami. Na razie trwają spotkania z przedstawicielami regulatorów – Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i Urzędu Komunikacji Elektronicznej. – Pozostaje najważniejsze pytanie, kto będzie tego pilnował. KRRiT jest organem konstytucyjnym, który zajmuje się radiem i telewizją, a nie prasą. Gdybyśmy mieli nadać KRRiT nowe kompetencje, musielibyśmy zmienić konstytucję. Może więc kompetencje dotyczące gazet powinien przejąć UKE albo UOKiK? Jest za wcześnie, by o tym przesądzać – dodawał.
Z naszych informacji wynika, że nowe kompetencje odnośnie do rynku prasy mógłby dostać właśnie UKE, przemianowany na Urząd Komunikacji Elektronicznej i Prasy. Ale żadne decyzje nie zapadły. Resort analizuje właśnie zagraniczne przepisy w tym zakresie. Wzorem dla Polski mają być regulacje francuskie bądź niemieckie. KRRiT w swojej strategii postuluje obniżenie progu określającego pozycję dominującą z 40 do 30 proc. Dziś UOKiK, oceniając fuzje, nakazuje odsprzedaż udziałów podmiotom, jeśli ich łączny udział w rynku właściwym przekracza 40 proc.). Rada zapowiada też regulację koncentracji krzyżowej. To sytuacji, gdy jeden podmiot ma różne media, np. gazetę i telewizję.
– Pytanie, jak zostaną zdefiniowane rynki właściwe, na których ocenia się, czy ktoś osiągnął pozycję dominującą. Na jakiej podstawie będzie określane te 30 proc.? Udziału w rynku słuchalności, oglądalności, reklamy, a może rzeczywistego wpływu na opinię publiczną? – pyta ekspert rynku mediów Andrzej Zarębski. Nasz rozmówca zwraca uwagę, że w Polsce nie ma badań na temat wpływu kapitału na zawartość przekazów medialnych. A w świetle obecnej ustawy o ochronie konkurencji żaden z podmiotów działających w Polsce nie osiągnął nie tylko dominującej pozycji, ale nawet 30 proc.
Co ciekawe, w niemieckich przepisach uregulowano sposób rozstrzygania sytuacji, w których przedsiębiorstwo przekroczy dopuszczalne progi udziału w rynku. Koncern, aby zredukować swój wpływ na opinię publiczną poniżej 30 proc., może odsprzedać udziały, ograniczyć swoją działalność albo udostępnić swój czas antenowy niezależnej stronie trzeciej. Jeśli tego nie zrobi, regulator może mu cofnąć koncesję. Eksperci nie mają wątpliwości, że wykorzystanie planowanych przepisów do nakazywania komukolwiek sprzedaży udziałów będzie bezprawne.
– Nie wyobrażam sobie wprowadzenia przepisów, które działają wstecz. To byłoby sprzeczne z zasadami państwa prawa i gospodarki rynkowej. Prawdą jest, że prawo unijne pozostawia znaczną swobodę w kreowaniu polityki związanej z pluralizmem mediów. Musi ona jednak respektować podstawowe zasady, jak ochrona prawa własności czy proporcjonalności stosowanych środków – zwraca uwagę Jakub Woźny, wspólnik Kancelarii Prawnej Media. Zarębski mówi, że trudno komentować mgliste zapowiedzi rządu. – Być może mamy do czynienia z taktyką wypuszczania balonów próbnych, w której dopiero dyskusja ma pomóc ukształtować projekt. Jak zobaczę konkretny dokument, to będę mógł się do niego odnieść – tłumaczy.