Postawiliśmy raczej na konsumpcję, choć o oszczędzaniu całkiem nie zapomnieliśmy: pieniądze płynęły do funduszy. Inwestowaliśmy też w obligacje.
Mniej oszczędzamy, kredytów też nie chcemy / Dziennik Gazeta Prawna
W sierpniu Polacy odwrócili się od dwóch najbardziej popularnych sposobów oszczędzania: gotówki i depozytów bankowych. Jak wynika z opublikowanych w środę danych Narodowego Banku Polskiego, wartość depozytów bankowych była w końcu minionego miesiąca o niecałe 30 mln zł mniejsza niż w lipcu. W porównaniu z ogólną wartością depozytów – prawie 700 mld zł – spadek był niemal niezauważalny. Ale ze zmniejszeniem się kwoty ulokowanej przez gospodarstwa domowe w bankach mieliśmy do czynienia pierwszy raz od niemal półtora roku. A w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku średni przyrost oszczędności w bankach wynosił niemal 4,8 mld zł.
– Być może zaczęliśmy więcej konsumować – zastanawia się Marcin Mazurek, ekonomista mBanku. W czerwcu i lipcu do odkładania stosunkowo wysokich kwot przyczyniał się start programu „Rodzina 500 plus” (część samorządów przekazywała pieniądze z opóźnieniem, dlatego wtedy miała miejsce kumulacja wypłat). W sierpniu transfery w ramach rządowego programu były nieco mniejsze. A oprócz tego więcej pieniędzy niż dotychczas poszło zdaniem analityków mBanku na wydatki związane z zaczynającym się rokiem szkolnym.
Te większe wydatki mogą również w pewnej mierze tłumaczyć spadek gotówki w obiegu. Z taką sytuacją spotkaliśmy się pierwszy raz od niemal dwóch lat. A wcześniej procentowe tempo przyrostu gotówki w obiegu było najwyższe od wybuchu kryzysu finansowego. Wtedy Polacy zaczęli odkładać gotówkę w związku z obawami o kondycję banków. W ostatnich miesiącach popularność tego sposobu oszczędzania ma inny powód: to niskie stopy procentowe. Przeciętne oprocentowanie nowych lokat zakładanych w lipcu (danych za sierpień jeszcze nie ma) wynosiło 1,7 proc., a w poprzednich dwóch miesiącach było nawet niższe. Są banki, w których standardowe oprocentowanie lokat nie przekracza 0,5 proc. w skali roku.
Na to, że dotychczasowy przyrost gotówki wiązał się z oszczędzaniem, wskazują informacje, że najszybciej przybywa najwyższych nominałów, rzadziej wykorzystywanych w codziennych transakcjach. Liczba banknotów 200-złotowych była w końcu czerwca o niemal 29 proc. wyższa niż rok wcześniej. Takiego tempa przyrostu nie notowano w przypadku żadnego nominału przynajmniej od momentu wprowadzenia przez NBP statystyki banknotów i monet w obiegu, czyli od 2007 r.
Nie wszyscy mieli jednak ostatnio powody do narzekania na niechęć rodaków do oszczędzania.
Zadowolona jest branża funduszy inwestycyjnych. Po tym, jak w lipcu klienci kupili jednostki funduszy (mowa o zakupach netto – czyli różnicy między kupowaniem a umorzeniami) o wartości ponad 2 mld zł, w kolejnym miesiącu zakupy wyniosły prawie miliard złotych. – Prawie 3 mld zł nowych środków w ciągu dwóch wakacyjnych miesięcy to najlepszy wynik od 2007 r., czyli od czasu, gdy agregujemy dane TFI – mówi Marcin Dyl, prezes Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami, organizacji branży TFI.
Stosunkowo nieźle idzie też Ministerstwu Finansów z jego ofertą obligacji detalicznych. W sierpniu sprzedało papiery o wartości przekraczającej 300 mln zł. – Łączna sprzedaż w lipcu i sierpniu wyniosła 718 mln zł, co było najlepszym wynikiem od wakacji 2008 r. W zeszłym miesiącu sprzedaliśmy obligacje skarbowe o wartości blisko o 20 proc. większej niż w sierpniu ubiegłego roku – komentuje Piotr Nowak, wiceminister finansów.
Spadkowi zainteresowania depozytami towarzyszy również mniejszy popyt wśród konsumentów na kredyty. Z danych NBP wynika, że w sierpniu wartość kredytów dla gospodarstw domowych urosła o niecałe 0,6 mld zł (przyrost od początku roku przekracza 16 mld zł). Bankom słabo idzie sprzedaż zarówno hipotek, jak i kredytów konsumpcyjnych. W przypadku tych pierwszych niechęć wychodzi ze strony samych banków: wysokie jednostkowe kwoty takich kredytów oznaczają, że wzrost ich sprzedaży spowodowałby wyraźny przyrost aktywów, a więc i obowiązującego od kilku miesięcy podatku od instytucji finansowych. Jeśli chodzi o kredyty konsumpcyjne, problemem jest popyt: wzrost dochodów związany z najlepszą od wielu lat sytuacją na rynku pracy i rządowymi świadczeniami na dzieci powoduje, że Polacy w mniejszym stopniu niż dotychczas szukają finansowania zewnętrznego (tak z banków, jak i z firm pożyczkowych).
Ekonomistów nie martwi spowolnienie w kredytach konsumpcyjnych. Ich obawy wiążą się raczej z tym, że pożyczać pieniędzy z banków nie chcą również przedsiębiorstwa. Wartość kredytów dla firm była w sierpniu o 5,5 proc. większa niż rok wcześniej. To najsłabszy przyrost od 30 miesięcy. – Spowolnienie akcji kredytowej w przypadku przedsiębiorstw jest spójne z tym, co widzieliśmy w ostatnich danych na temat wzrostu gospodarczego. Mam na myśli spadek inwestycji, który jednak powinien być przejściowy. Negatywna tendencja odwróci się w 2017 r. – przewiduje Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Jego zdaniem sytuacja ulegnie zmianie, gdy zacznie płynąć do kraju więcej pieniędzy z nowej perspektywy UE, choć dziś zapał firm do inwestowania ograniczają nie tylko brak środków unijnych, lecz także obawy o wzrost w Niemczech czy większe ryzyko podatkowe.