Prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy o usługach płatniczych. Tym samym końca dobiec powinien spór dotyczący tego aktu, który toczy się pomiędzy organizacjami kartowymi a akceptantami. Pierwsi na nowych regulacjach skorzystają. Drudzy, choć liczyli na lepsze przepisy w zakresie interchange, to koniec końców przez najbliższe trzy lata będą musieli obejść się smakiem.
Kontrowersje wokół ustawy były uzasadnione. Wszystko przez prosty błąd – lub jak niektórzy przekonują: szczerość – projektodawcy. Posłowie PO, którzy złożyli projekt nowelizacji, w jego uzasadnieniu wskazali wprost: na nowych przepisach zyskają dwie firmy, czyli Diners Club oraz American Express. A że do najbiedniejszych one nie należą, to od razu pojawiło się pytanie, skąd wziął się pomysł, aby ułatwiać życie właśnie tym przedsiębiorcom.
Ustawa nawiązuje do unijnego rozporządzenia 2015/751, w którym określono restrykcyjne limity stawek opłaty interchange (0,2–0,3 proc. wartości transakcji). Diners Club i American Express – firmy oferujące luksusowe karty – chcą przez kilka lat pobierać prowizje znacznie wyższe. Jest to o tyle uzasadnione, że ich model biznesowy do tej pory był inny niż stosowany przez dwóch rynkowych hegemonów: MasterCard oraz Visę. A unijne rozporządzenie przewiduje możliwość 3-letniego zwolnienia niektórych z restrykcji.
I właśnie taka jest rola nowelizacji: w najbliższych latach część firm będzie musiała stosować się do niskich stawek, zaś te zwolnione – nie. Posłowie PO, którzy złożyli projekt, przekonywali, że chodzi o to, aby na rynku kart panowała konkurencja. Ich zdaniem jeśli przepisy nie weszłyby w życie – Diners Club i AmEx mogą zakończyć działalność w Polsce.
Takie wyjaśnienie jednak oburzało przedstawicieli akceptantów, którzy podkreślali, że są rdzennie polskim, na ogół niewielkim biznesem – czyli solą tej ziemi. W przeciwieństwie do firm, które na nowelizacji skorzystają, czyli wielkich globalnych koncernów. Jak wskazywały organizacje reprezentujące sklepikarzy, hotelarzy czy fryzjerów, na wejściu w życie ustawy polski biznes straci ponad 100 mln zł.
Wydaje się, że wszystkie strony sporu przesadzały. Trudno uwierzyć w to, by organizacje kartowe upadły z powodu zmiany przepisów. Zwłaszcza że te były znane już wiele miesięcy temu. Zapewne uderzyłoby to w opłacalność ich biznesu, ale takie są smutne realia: nowe prawo zazwyczaj okazuje się niekorzystne dla pewnej grupy przedsiębiorców. Równie wątpliwe jest to, aby dzięki nowelizacji ustawy o usługach płatniczych została zachowana konkurencja na rynku kart. Ci sami posłowie, którzy mówili o potrzebie zachowania konkurencyjności, wskazywali, że przecież akceptanci nie ucierpią, bo MasterCard oraz Visa co do zasady będą objęte restrykcjami. A to one mają ponad 99 proc. udziałów w rynku. W praktyce więc, nawet zakładając, że dwie firmy posiadające niespełna 1 proc. rynku by upadły, dla przeciętnego konsumenta niewiele by się zmieniło.
Akceptanci jednak też nie grali w pełni uczciwie. Wskazywali bowiem, że na przyjęciu ustawy wydłużającej dwóm firmom okres na dostosowanie się do restrykcyjnych wymogów stracą wiele milionów złotych. To nieprawda. Obecnie, aż do grudnia 2015 roku, obowiązuje limit korzystny dla tychże organizacji kartowych. To zaś oznacza, że na wprowadzeniu trzyletniego okresu przejściowego akceptanci co prawda nie zyskają, ale też nie stracą! Różnica na pozór niewielka, lecz znacząca. Nikt im bowiem niczego nie odbiera.
Inną rzeczą jest, że rzeczywiście może dziwić usilne dążenie ustawodawcy do uchwalenia właśnie tej nowelizacji, i to w okresie, w którym wiele projektów z powodu braku czasu nie udało się przekuć w obowiązujące przepisy. Bynajmniej nie posądzam nikogo o łapownictwo (co warto podkreślić, bo i takie zarzuty padały ze strony niektórych akceptantów pod adresem posłów). Po prostu dziwią mnie priorytety polityków.
Jeśli bowiem parlamentarzyści chcieli poprawić byt przedsiębiorców, lepiej by się stało, gdyby tuż przed końcem kadencji znaleźli czas na zajęcie się projektem ustawy – Prawo działalności gospodarczej, który przepadł właśnie ze względu na kalendarz sejmowy. Wtedy bowiem na zmianach skorzystaliby wszyscy, a przynajmniej większość prowadzących biznes; a nie tylko dwie firmy.