Prawo do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału w przypadku unieważnienia umowy kredytowej ma konsument, ale nie bank – taką opinię przedstawił w czwartek rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Finalny wyrok – a zwykle wyroki są zgodne z opinią rzecznika – ma zapaść w październiku. Ale armagedonu nie będzie.
Przepisy dyrektywy 93/13 dotyczącej ochrony praw konsumentów – tłumaczył rzecznik – „należy interpretować w ten sposób, że nie stoją na przeszkodzie wykładni sądu krajowego, zgodnie z którą w przypadku uznania, że umowa kredytu zawarta przez konsumenta i bank jest od początku nieważna z powodu zawarcia w niej nieuczciwych warunków umownych, konsument oprócz zwrotu pieniędzy zapłaconych na podstawie tej umowy oraz zapłaty odsetek ustawowych za opóźnienie od chwili wezwania do zapłaty może w następstwie takiego uznania domagać się od banku także dodatkowych świadczeń”. „Do sądu krajowego należy ustalenie w świetle prawa krajowego, czy konsumenci mają prawo dochodzić tego rodzaju roszczeń, a jeżeli tak jest, rozstrzygnięcie o ich zasadności” – dodał.
W innej sytuacji jest bank. Przepisy dyrektywy „stoją na przeszkodzie wykładni (…), iż bank oprócz zwrotu pieniędzy zapłaconych na podstawie tej umowy oraz zapłaty odsetek ustawowych za opóźnienie od chwili wezwania do zapłaty może w następstwie takiego uznania domagać się od konsumenta także dodatkowych świadczeń” – stwierdza opinia.
– Opinia rzecznika wygląda na asymetrię, ale w praktyce asymetrii nie będzie. Nie należy czytać tego tak, że klienci mają prawo do wynagrodzenia ponad zwrot wypłaconych rat. Rzecznik stwierdził tylko, że prawo unijne nie stoi na przeszkodzie, by się tego domagali – ocenia Andrzej Powierża, prawnik i analityk sektora bankowego w BM Banku Handlowego.
Właśnie chęć uzyskania wynagrodzenia od banku to powód wytoczenia sprawy Bankowi Millennium przez Arkadiusza Szcześniaka, prezesa stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu, która była punktem wyjścia dla czwartkowej opinii rzecznika generalnego TSUE.
Unieważnienie umowy w związku ze stosowaniem niedozwolonych klauzul to obecnie najczęstsze rozstrzygnięcie w sprawach dotyczących frankowiczów. Banki uważały, że w takiej sytuacji powinna im się należeć jakaś forma rekompensaty, bo do momentu oddania pieniędzy klienci mogli z nich korzystać, podobnie jak ci, których umowy nie były unieważnione. Rekompensata została ochrzczona mianem wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Chodziło o możliwość naliczenia odsetek, tylko w inny sposób, np. z wykorzystaniem oprocentowania złotowych kredytów hipotecznych, stóp procentowych banku centralnego albo po prostu inflacji. W końcu bank, mając zaangażowane duże kwoty w – jak się okazało – nieważne kredyty, ponosił koszt ich finansowania.
Najwyraźniej zdecydowało to, że dyrektywa każe bronić konsumentów przed nieuczciwością korporacji. Na czym polegała nieuczciwość? Na stosowaniu przez banki własnych tabel kursowych – na podobnych zasadach są ogłaszane tabele do skupu i sprzedaży walut w oddziałach (klient może wyjść, jeśli kurs mu się nie podoba) albo do przeliczania transakcji kartowych w zagranicznych sklepach (tu możliwości wyjścia nie ma).
Do tematu wynagrodzenia za korzystanie z kapitału jesienią ub.r. włączył się również Jacek Jastrzębski, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. W październiku argumentował, że jeśli banki nie będą mieć prawa do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, będą musiały dokonać wielomiliardowych odpisów. Powód? Zgodnie z międzynarodowymi standardami rachunkowości należy pokazywać realną wartość składników bilansu. Skoro nie byłoby wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, to zdyskontowane przepływy pieniężne związane z kredytami byłyby znacznie mniejsze, zatem w dół powinna pójść także wartość kredytów. Jastrzębski mówił o koszcie dla banków rzędu 100 mld zł i o ryzyku kryzysu finansowego.
W czwartek przed ryzykiem kryzysu w związku z wyrokiem TSUE przestrzegał Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.
Ale nie wszystkie głosy są tak alarmistyczne. Po pierwsze, banki mają już utworzone ponad 40 mld zł rezerw na ryzyko prawne hipotek walutowych. Odkładały te pieniądze od 2018 r. W DGP przedstawialiśmy kilka dni temu szczegółowe wyliczenia, które banki ile tego typu odpisów dotąd zrobiły.
Cytowany w czwartek przez PAP Piotr Patkowski, wiceminister finansów, uspokajał (jeszcze zanim poznaliśmy opinię rzecznika generalnego), że „nawet przy niekorzystnym dla sektora orzeczeniu TSUE banki będą miały czas, żeby budować kapitały”.
– Armagedonu nie będzie, bo koszty będą rozłożone w czasie. Dla mnie najciekawsze jest to, jak rozstrzygnięcie kwestii wynagrodzenia wpłynie na nastawienie klientów. Gdyby założyć, że do sądów pójdą wszyscy, banki miałyby do utworzenia ok. 60 mld zł kolejnych rezerw. Razem z dotychczasowymi dawałoby to kwotę 100 mld zł, o jakiej mówił przewodniczący KNF. Ale zakładam, że do sądów pójdzie połowa kredytobiorców, 30 proc. zdecyduje się na ugody, a reszta nie zrobi nic. W takiej sytuacji do utworzenia byłyby jeszcze rezerwy rzędu 35–40 mld zł – mówi Powierża.
Giełdowy indeks WIG-banki, który w pierwszych dniach tego tygodnia zyskiwał na wartości, po ogłoszeniu opinii rzecznika generalnego TSUE, stracił prawie 3 proc. Najmocniej spadały akcje banków z dużym udziałem hipotek walutowych we frankach. W kilkanaście minut kurs Millennium poszedł w dół o ponad 5 proc., PKO BP o 3,45 proc., a mBanku o 3,4 proc. Powód: spodziewana konieczność tworzenia nowych rezerw na kredyty frankowe. Przedstawiciele banków zapowiadali już, że odpisy będą dokonywane dopiero po ostatecznym wyroku TSUE.
– Inwestorzy raczej nie spodziewali się, by trybunał miał uznać prawo banków do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Wydaje się, że banki już wcześniej powoli też zaczynały się przyzwyczajać do takiej myśli. To, że na giełdzie była pewna reakcja, jest związane z pozorną asymetrią i lepszym traktowaniem konsumentów, lecz dopiero praktyka pokaże, czy rzeczywiście ona doprowadzi do większych kosztów dla banków. Dziś klienci przy unieważnieniu umowy domagają się zwrotu zapłaconych pieniędzy. Gdyby zaczęli skutecznie dochodzić czegoś więcej, zapewne szacunki kosztów dla sektora należałoby podnieść – ocenia analityk BM Banku Handlowego. ©℗