Wyniki prac KE nad celem klimatycznym na przyszłą dekadę nie przyniosły niespodzianek. Bruksela chce, by w 2040 r. Wspólnota emitowała już tylko jedną dziesiątą swojego "śladu klimatycznego" (emisji gazów cieplarnianych mierzonych jako ekwiwalent CO2) z roku 1990. – Robimy kolejny krok na unijnej drodze do podniesienia i poprawy konkurencyjności, do wzmocnienia niezależności i do redukcji emisji – powiedział komisarz ds. klimatu Wopke Hoekstra, ogłaszając w środę 2 lipca propozycję Komisji.
Duży krok w stronę neutralności klimatycznej
Cel na 2040 r., który ma trafić do znowelizowanego prawa klimatycznego UE, określi w jaki sposób wysiłki gospodarek europejskich związane z wdrażaniem polityki klimatycznej rozłożone zostaną pomiędzy lata 30. i 40. Stanowisko Komisji, która opowiedziała się za realizacją znacznej części dekarbonizacji już w przyszłej dekadzie wynika z diagnozy, że najkosztowniejsze i najtrudniejsze do realizacji będą ostatnie kroki na drodze do neutralności klimatycznej. Ale realizacja wyśrubowanego celu na rok 2040 też nie będzie łatwa. Wynika to m.in. z niedojrzałości, a także relatywnie wysokich bądź nieprzewidywalnych kosztów wielu niezbędnych do jego realizacji technologii.
Jak wynika z przedstawionej w zeszłym roku przez KE oceny skutków regulacji, 90-proc. redukcja emisji wymagać będzie m.in. niemal całkowitej dekarbonizacji sektora elektroenergetycznego. To wymagałoby nie tylko pożegnania z węglem, ale też zastąpienia kopalnego gazu – obecnie podstawowego paliwa uzupełniającego europejskie miksy energetyczne oparte na źródłach odnawialnych – bezemisyjnymi alternatywami albo wdrożenia na znaczącą skalę technologii wychwytu dwutlenku węgla (CCS). Wysoki koszt wdrożenia tych technologii może oznaczać nie tylko koszty społeczne (efekt stosunkowo wysokich cen energii dla gospodarstw domowych), ale również trudności w zapewnieniu konkurencyjnych cen energii dla europejskiego przemysłu.
Polska chce zahamować lub uelastycznić nowy cel
Projekt Komisji będzie teraz przedmiotem negocjacji z udziałem państw członkowskich i europarlamentu. Część krajów, w tym Polska, liczy, że na tym etapie uda się zablokować nowy cel lub złagodzić jego wydźwięk. – My jako Polska na pewno nie jesteśmy gotowi, by poprzeć takie rozwiązanie – powiedziała, pytana o to przez DGP Paulina Hennig-Kloska, ministra klimatu i środowiska. Zaznaczyła, że możliwości osiągnięcia tak daleko idących redukcji emisji nie potwierdziły analizy zawarte w opracowanych przez rząd dokumentach strategicznych. – W mojej ocenie nie ma konsensusu na poziomie Europy co do 2040 r. Ostatnio była o tym mowa na szczycie europejskim. Kraje wymagają i oczekują większej elastyczności – dodała Hennig-Kloska.
Elastyczność, o której mówi szefowa MKiŚ, to m.in. tzw. kredyty klimatyczne albo węglowe, czyli redukcje emisji finansowane poza UE, i inne narzędzia kompensujące dekarbonizację realizowaną lokalnie, które w ograniczonym zakresie dopuściła Komisja. Ten element propozycji to ukłon wobec państw, tak jak Polska obawiających się nadmiernego przyspieszania transformacji energetycznej. Zgodnie z przedstawionym wczoraj projektem pole tak rozumianej „elastyczności” w zakresie sposobu realizowania celów jest jednak bardzo skromne. Dotyczyłoby cięć emisji realizowanych w drugiej połowie lat 30. i ograniczone byłoby jednak do 3 z 90 punktów proc. (czyli równowartości 3 proc. emisji z 1990 r.). Standardowymi metodami trzeba by nadal osiągnąć redukcję o minimum 87 proc. Nawet ta formuła budzi jednak kontrowersje. Zwolennicy zielonego przyspieszenia w gronie 27 stolic i grup politycznych w europarlamencie oraz organizacje ekologiczne obawiają się, że dekarbonizacja oparta o międzynarodowe kredyty sprowadzi się do greenwashingu.
Sam kierunek, jakim są kredyty węglowe, za krok w dobrą stronę uważa strona polska. Paulina Hennig-Kloska mówi DGP, że to narzędzie, które daje szanse na wypełnianie unijnych celów w sposób, który nie będzie obciążał polskiej gospodarki. Ma jednak wątpliwości, czy propozycje Komisji w tym zakresie wystarczą, by znaleźć poparcie państw członkowskich. Robert Jeszke, wiceszef Instytutu Ochrony Środowiska-Państwowego Instytutu Badawczego oraz dyrektor Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE) jest zdania, że włączenie kredytów do unijnej polityki klimatycznej to szansa na wyjście ze schematu, w którym służy ona przede wszystkim wizerunkowi UE jako klimatycznego lidera, a nie globalna zmiana osiągana najbardziej optymalnymi metodami. To, jak mówi Jeszke, droga do szerszego otworzenia się na współpracę z innymi krajami i redukowania emisji globalnie, a nie tylko w ramach kilku proc. z nich, które generowane są w granicach UE. Zarazem: odpowiedź na oczekiwania wielu partnerów Europy, którzy liczą na większe wsparcie transformacji ze strony krajów uprzemysłowionych.
Według niego optymalne jednak byłoby dopuszczenie elastyczności na szerszą skalę, np. do osiągnięcia ok. 10 z 90 punktów. To odpowiednik różnicy pomiędzy dwoma scenariuszami redukcyjnymi rozpatrywanymi przez Komisję w zeszłym roku: tym zbliżonym do 90 proc. (lub 87 proc. w wersji z maksymalnym wykorzystaniem nowych instrumentów) i ścieżką kontynuacji zobowiązań z poprzedniego pakietu, czyli Fit for 55. Realizacja wewnątrz UE celu w granicach 80 proc. odpowiada też – jak zauważa dyrektor KOBiZE – oczekiwaniom zgłaszanym w toku konsultacji publicznym w sprawie celu na 2040 r.
Zadanie na wakacje: zbudować koalicję
Nieoficjalnie ustalamy, że Polska jest zaangażowana w wysiłki, żeby stworzyć tzw. mniejszość blokującą w Radzie UE, która wymusi dalsze negocjacje nad celem klimatycznym. Do potencjalnych sojuszników zaliczają się Włochy, kraje Europy środkowej i Francja. – Komisja nie przedstawiła wystarczających informacji o kosztach nowego celu. Nie wiemy, jakimi narzędziami ma być realizowany ani rozkładu obciążeń na poszczególne państwa członkowskie – argumentuje jeden z naszych rozmówców. W pierwszej kolejności konieczne będzie powstrzymanie zapędów, aby zmianę prawa zatwierdzić szybko i pojechać już z nowym celem na jesienną konferencję COP30 w Brazylii.
Za najsłabsze ogniwo tej układanki uchodzi Paryż. Na ostatnim szczycie "27" Emmanuel Macron opowiedział się za odsunięciem w czasie dyskusji nad unijnym celem na 2040 r. i oddzieleniem jej od przygotowań do szczytu w Brazylii (w takim wypadku europejski "wkład" w globalną politykę klimatyczną, w ramach której zbierane są obecnie zobowiązania na 2035 r., zostałby wyliczony w oparciu o istniejący ład prawny UE). Francuski prezydent przekonywał też, że redukcje emisji na kolejną dekadę powinny być kompatybilne z konkurencyjnością gospodarki UE, co wymaga spełnienia trzech warunków: neutralności technologicznej, elastyczności i inwestycji. Wśród dyplomatów panuje jednak przekonanie, że Macron prowadzi z Brukselą skomplikowaną grę i może na ostatniej prostej ustąpić w sprawie celu na 2040 r. w zamian za ustępstwa w innych istotnych dla niego kwestiach, np. europejskiego finansowania dla energetyki jądrowej czy nowych programów finansowanych europejskim długiem. Dlatego, jak słyszymy, Warszawa stara się budować szerszą koalicję, która zdoła zatrzymać klimatycznych jastrzębi nawet bez poparcia Francuzów.
Na osiągnięcie porozumienia w sprawie celu na 2040 r. przed COP-em liczy Dania, która 1 lipca objęła przewodnictwo w Radzie UE. W programie prezydencji czytamy: „Ważne jest, aby dać europejskiemu biznesowi pewność co do długoterminowego kierunku oraz pokazać europejskie przywództwo przed COP30”. Kopenhaga wprost opowiada się również za tym, by to unijny cel na 2040 r. był podstawą przedstawionej na szczycie deklaracji na 2035 r. Duńczycy stoją na stanowisku, że transformacja energetyczna jest kluczowym czynnikiem rozwoju i budowania konkurencyjnej UE. Kraj jest znany z ambitnej polityki klimatycznej. W 2020 r. przyjął krajowy cel klimatyczny, który zakłada redukcję emisji o 70 proc. do 2030 r.
Równolegle z rozgrywką międzyrządową toczyć będzie się gra o stanowisko negocjacyjne europarlamentu (szczególnie istotne mogą być jej wyniki w ramach Europejskiej Partii Ludowej i liberalnej grupy Renew. Wynik wszystkich tych wysiłków dyplomatycznych poznamy we wrześniu, kiedy spodziewana jest ostateczna próba sił w sprawie nowelizacji prawa klimatycznego.
Klimatyczny realizm czy kreatywna księgowość?
Niezależnie od działań nakierowanych na zablokowanie szybkiego przyjęcia celu na 2040 r. Polska szykuje się także alternatywne scenariusze. Jednym z rozważanych kierunków jest poszerzenie możliwości wliczania do celu wspomnianych już kredytów klimatycznych. Rząd może również sięgnąć po stworzoną pod egidą KOBiZE koncepcję Europejskiego Centralnego Banku Węglowego – instytucji, która zarządzałby podażą uprawnień na unijnym rynku CO2, czuwając nad tym, by droga do neutralności klimatycznej była pokonywana w sposób efektywny ekonomicznie. To droga do ściślejszej kontroli nad systemem ETS. Jednocześnie jednak, jak ocenia Robert Jeszke, bank mógłby zająć się także pośredniczeniem w handlu kredytami klimatycznymi oraz zabezpieczaniem ich wiarygodności. Jako o przyszłości europejskiego rynku emisji mówił o tym pomyśle wiceszef resortu klimatu Krzysztof Bolesta.
Aleksandra Majda z ESG Impact Network i Krajowej Izby Gospodarczej ocenia tymczasem, że dopuszczenie offsetów czy też kredytów węglowych w jakimkolwiek zakresie oznacza daleko idący kompromis. – Ich zakup będzie pozwalał na zrównoważenie emisji w Europie poprzez finansowanie zielonych projektów w krajach trzecich, np. poprzez sadzenie drzew. To propozycja mocno kontrowersyjna, bo offsetowanie cieszy się złą sławą a źle przeprowadzone może być po prostu greenwashingiem – tłumaczy. Wspomina o przypadkach opisywanych w mediach, w których kredyty wykupywane przez firmy np. w lasach deszczowych nie miały żadnej wartości i nie prowadziły do rzeczywistej redukcji emisji. – Pomysł KE by cel klimatyczny osiągnąć za pomocą offsetowania krytykowali m.in. naukowcy z Europejskiej Naukowej Rady Doradczej ds. Zmian Klimatu, obawiając się, że zastąpią one realne działania na poziomie unijnych krajów – przypomina.
Z kolei Zofia Wetmańska, wiceprezeska Instytutu Reform uważa, że uwzględnienie kredytów węglowych w realizacji celu redukcji emisji do 2040 roku świadczy o realistycznym podejściu do procesu dekarbonizacji. – Obecnie wciąż jesteśmy w stanie wdrażać tzw. „nisko wiszące owoce”, czyli stosunkowo tanie, sprawdzone i szeroko dostępne technologie, które pozwalają znacząco ograniczać emisje. Jednak im bliżej neutralności klimatycznej, tym trudniejsze i kosztowniejsze będą kolejne kroki – tłumaczy. Dodaje, że kluczowe znaczenie będą miały szczegółowe wymogi dotyczące implementacji, w tym rygorystyczne standardy weryfikacji i monitorowania, które powinny stanowić zabezpieczenie przed fikcyjnymi redukcjami emisji.
Według Marcina Izdebskiego, głównego analityka Fundacji Centrum Strategii Rozwojowych wprowadzenie kredytów węglowych jest „ukłonem w stronę europejskiego przemysłu” oraz „próbą jego ochrony przed całkowitą likwidacją lub przeniesieniem poza UE”. – Z drugiej strony oznacza, że transformacja energetyczna, która w założeniach miała przynieść wzrost gospodarczy i rozwój nowych sektorów w UE przyczyni się do dotowania europejskimi pieniędzmi pozaeuropejskich gospodarek i w dłuższym horyzoncie czasu budową konkurencji względem naszym przedsiębiorców – uważa.
Bez analitycznego konsensusu
Izdebski mówi DGP, że cel redukcji emisji o 90 proc. do 2040 r. jest „niezmiernie ambitny”. – Przypomnijmy, że pierwszy cel wprowadzony w 2008 r. dotyczył redukcji o 20 proc. względem 1990 roku, na co mieliśmy 12 lat. Kolejny cel ogłoszony w 2020 r. wynosił 55 proc. To znaczy, że na redukcję o kolejne 35 pkt proc. mieliśmy 10 lat – mówi. Dodaje, że mimo że cel nadal nie został zrealizowany, to „już widzimy, z jak ogromnymi kosztami wiążą się próby jego osiągnięcia”.
Izdebski dodaje, że nawet zakładając zerową emisyjność energetyki (co w perspektywie 2040 r. jest według niego technicznie niemożliwe), osiągnięcie celu redukcyjnego o 90 proc. będzie miało wpływ na cały europejski przemysł, zarówno energochłonny (huty, cementownie, rafinerie), jak i MŚP oraz sektor usług. - Co więcej, realizacja tego celu nie jest możliwa bez kosztów dla europejskiego rolnictwa, które w 2023 r. odpowiadała za 12 proc. całkowitych emisji – dodaje.
Inaczej uważa Zofia Wetmańska, wiceprezeska Instytutu Reform. Według niej cel jest ambitny, ale jak najbardziej realny. - Trzeba też pamiętać, że 90-procentowy cel redukcji emisji gazów cieplarnianych dotyczy całej UE. Natomiast wytyczne dotyczące realizacji celów na poziomie krajowym przewidują pewne elastyczności – w tym na poziomie sektorów, czy poprzez uwzględnienie trwałego pochłaniania CO2 w unijnym systemie handlu uprawnieniami do emisji. To daje przestrzeń do kształtowania polityki klimatycznej w sposób dostosowany do specyfiki każdego państwa – tłumaczy.
Wetmańska dodaje, że prognozy KE dla Polski pokazują, że sektor energetyki ma być niemal zupełnie zdekarbonizowany do 2040 roku. - Jednocześnie osiągnięcie tak ambitnych celów wymaga zarówno przyspieszenia wdrożenia już skomercjalizowanych rozwiązań – takich jak OZE czy elektromobilności – jak również inwestycji w technologie, które dopiero się rozwijają, w tym m.in. w niskoemisyjny wodór, CCS (wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla), zieloną stal, małe reaktory modułowe, zaawansowane magazynowanie energii czy nowe rozwiązania w obszarze energooszczędnych materiałów budowlanych – tłumaczy.
Według Wojciecha Kukuły, członka zarządu Fundacji ClientEarth, podczas przedłużających się negocjacji cel został jedynie trochę "rozwodniony". – Myślę, że to dobra wiadomość, zarówno dla inwestorów, jak i odbiorców energii. Nowy cel zwiększa przewidywalność regulacyjną, zwłaszcza w obszarze zielonych technologii, co powinno przyczynić się do ograniczenia wzrostu cen energii – mówi. Dodaje, że Komisja ogłosiła jednocześnie dodatkowe ulgi dla europejskiego przemysłu energochłonnego, który musi konkurować na globalnych rynkach.
Zofia Wetmańska jest przekonana, że samo ustanowienie celu redukcji emisji na 2040 rok nie wpływa bezpośrednio na ceny energii ani na konkurencyjność przemysłu. Kluczowe znaczenie w tym zakresie mają konkretne regulacje. – Nowy cel nie powinien być postrzegany wyłącznie jako kolejny wzrost ambicji czy zapowiedź dodatkowych obciążeń. Warto raczej traktować go jako okazję do uporządkowania istniejących polityk i domknięcia luk regulacyjnych, które obecnie tworzą niepewność dla europejskich firm – uważa.