Sprawa celów na 2040 r. wydawała się rozstrzygnięta już od ponad roku. Komisja jeszcze w poprzedniej kadencji przeprowadziła analizę skutków różnych ścieżek transformacji i zarekomendowała, w ślad za stanowiskiem unijnych doradców ds. klimatycznych, redukcję emisji o 90 proc. w stosunku do ich poziomu z roku 1990. Formalne zatwierdzenie tego wskaźnika oznacza kurs na dalsze przyspieszenie dekarbonizacji względem jej tempa wyznaczonego przez pakiet Fit for 55 i całkowite wyeliminowanie emisji z europejskiej elektroenergetyki przed końcem przyszłej dekady.

KE otwiera się na pragmatyczną korektę

Sezon wyborczy rozpoczęty zeszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, który przesunął środek ciężkości unijnej polityki na prawo, zwiększony nacisk na bezpieczeństwo energetyczne, konsekwencje zwycięstwa Donalda Trumpa za Oceanem i rosnące koszty transformacji – wszystkie te czynniki sprawiły, że zgoda polityczna w UE na uprzednio zarysowaną ścieżkę redukcji emisji stanęła pod znakiem zapytania.

Na nieco ponad miesiąc przed ogłoszeniem propozycji KE Teresa Ribera, wiceprzewodnicząca Komisji odpowiedzialna za kwestie związane z transformacją, zapowiedziała, że cel 90 proc. zostanie utrzymany, ale będzie uwzględniał potrzebę pragmatyzmu, dopuszczając pewną dozę elastyczności w jego realizacji. Jak poinformowała w rozmowie z serwisem Politico, jednym z narzędzi, którym przygląda się Komisja, są "międzynarodowe jednostki redukcji emisji". Pod tym hasłem kryje się możliwość uzupełniania cięć emisji realizowanych we własnym kraju kraju przez podobne działania opłacane na rynkach zewnętrznych. Wątpliwości w sprawie tego typu mechanizmów podnoszą tradycyjnie m.in. organizacje ekologiczne, które wskazują na ograniczenia związane z ich wiarygodnością i egzekwowalnością, podnosząc obawy przed klimatyczną "kreatywną księgowością". Orędownicy wierzą jednak, że wyzwania są one możliwe do przezwyciężenia.

– Realizowanie redukcji emisji poza granicami UE stało się szeroko dyskutowanym tematem w Brukseli. Z punktu widzenia efektywności ekonomicznej jest to atrakcyjna koncepcja, ale wymaga odpowiednich mechanizmów kontrolnych. Nie brakuje złych doświadczeń z przeszłości, kiedy obietnica offsetu emisji okazywały się bez pokrycia – komentuje Ben McWilliams z brukselskiego instytutu Bruegel.

Przestroga przed rozwadnianiem celów klimatycznych

W poniedziałek Rada Naukowa doradzająca UE w sprawach klimatu opowiedziała się przeciw zapowiadanym przez KE krokom w kierunku dopuszczenia, w ramach celu na 2040 r., kompensacji emisji poza Wspólnotą. W ocenie tego gremium Europa powinna ograniczyć o 90 proc. emisje na swoim własnym terytorium, a inne podejście grozić będzie integralności wspólnotowych zobowiązań, stanowiąc furtkę do dalszego „rozwadniania” polityki klimatycznej, oraz rozpraszaniem zasobów, które powinny być angażowane na rzecz transformacji europejskich gospodarek.

Do stanowiska Rady szybko przychyliła się Teresa Ribera, która podkreśliła, że Unia powinna podążać za rekomendacjami naukowców. Za zwolennika dopuszczenia tzw. międzynarodowego offsetu emisji uważany jest z kolei Wopke Hoekstra, komisarz UE ds. klimatycznych, który 2 lipca ma przedstawić formalną propozycję w sprawie celu na 2040 r. Według informacji DGP główne parametry propozycji KE – cel na poziomie 90 proc. i pewien zakres elastyczności w jej realizacji – są przesądzone. Nie wiadomo jednak, w jak dużym stopniu Komisja dopuści alternatywne metody osiągania celów klimatycznych ani czy w ogóle przesądzi tę kwestię w sposób jednoznaczny.

Ciąg dalszy dekarbonizacji wymaga "nowej architektury"

Rząd spodziewa się, że w propozycji przedstawionej przez Brukselę konkretowi, jaki stanowi cel 90 proc., towarzyszyć będzie dość mglista wizja mechanizmów elastyczności. I – jak słyszymy od jednego z jego członków – nie zgodzi się na takie podejście. – Nie czas na nowe cele w tym momencie. Jeśli jakaś propozycja KE się pojawi, to powinno być w niej jasno określone, ile jej (elastyczności dla państw – DGP) jest i jakie są de facto obciążenia – ocenia nasz rozmówca. Według niego Warszawa nie jest w tej sprawie izolowana, lecz „płynie w europejskim ,mainstreamie”. – Jeżeli polityka klimatyczna ma nie być dla konkurencyjności europejskiego przemysłu obciążeniem, to trzeba ją przeprowadzać subtelniejszymi metodami niż tylko ambitny cel redukcyjny i wysokie ceny uprawnień – mówi inna osoba zaangażowana w kształtowanie polskiego stanowiska.

Robert Jeszke, wicedyrektor państwowego Instytutu Ochrony Środowiska odpowiedzialny za kwestie zarządzania emisjami, uważa, że kompensacja emisji może być odpowiedzią na sytuację, w której na rynku europejskim dostępność uprawnień do emisji będzie spadać, a koszty ich eliminacji – rosnąć. I przekonuje, że pryncypialne podejście Rady Naukowej nie przystaje do aktualnej rzeczywistości. Ekspert prognozuje, że negocjacje celu klimatycznego będą dążyły do określenia kompromisowego poziomu, w jakim redukcje osiągane poza granicami państwa członkowskiego będą wliczane do jego zobowiązań unijnych.

– Jest jasne, że istniejąca polityka klimatyczna nie przystaje do wyzwań i realiów, z jakimi mamy dziś do czynienia i jej architektura w przyszłej dekadzie powinna być określona na nowo. W latach 30. wyczerpie się możliwość kontynuacji w dotychczasowej formule choćby systemu ETS po prostu dlatego, że uprawnienia w systemie się kończą, a szans na osiągnięcie pełnej dekarbonizacji sektorów nim objętych wciąż na horyzoncie nie widać. Cel na 2040 rok, jako klucz do tej nowej architektury polityki unijnej, powinien te okoliczności uwzględniać – argumentuje Jeszke. Według niego, dopuszczenie kompensacji klimatycznej może dać Unii instrumenty wpływu na politykę klimatyczną poza UE i jednocześnie ograniczyć koszty dekarbonizacji dla jej własnej gospodarki. – W Europie koszty dekarbonizacji stają się coraz wyższe. Za to samo euro możemy ograniczyć emisje na znacznie większą skalę niż na rynku wewnętrznym - tłumaczy ekspert.

– Dotychczasowa wizja polityki klimatycznej nie do końca się sprawdza – przyznaje Agata Łoskot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Oczywiście można twierdzić, że Polska nie jest w tej sprawie wiarygodna, bo przez wiele lat była na polu transformacji mało aktywna. Ale prawda jest też taka, że jeśli ten proces nie powiedzie się u nas czy w szerzej rozumianej Europie Środkowej, to będzie to istotny sygnał także dla innych, biedniejszych od nas krajów – wskazuje ekspertka.

ikona lupy />
Zgodnie z obecnie obowiązującymi założeniami systemu ETS podaż uprawnień na rynku pierwotnym wygaśnie całkowicie ok. 2038 r. Przyjęcie celu 90 proc. oznaczać będzie dodatkowo raptowny wzrost kosztów emisji po 2030 r. / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Ile elastyczności dopuści Unia?

Pozornie równowaga sił w UE przechyla się na korzystną dla Polski stronę. Za dopuszczeniem offsetów opowiadają się m.in. Niemcy i Francja. Diabeł może jednak tkwić w szczegółach. Ze stanowiska europejskiej Rady Naukowej wynika, że uznawane mogłyby być dopiero działania kompensacyjne realizowane po osiągnięciu celu 90 proc. W niemieckiej umowie koalicyjnej zapisano, że redukcje realizowane poza Unią powinny odpowiadać maksymalnie za 3 punkty proc. z 90 proc. Dla Polski żadne z tych rozwiązań nie byłoby satysfakcjonujące. - Oni chcą 3 punkty dla siebie. Inni mogą chcieć więcej. Na pewno nie może być tak, że niemiecka umowa koalicyjna ustala europejski cel – mówi nam osoba z rządu.

Jeszke jest zdania, że przy celu redukcyjnym utrzymanym na poziomie 90 proc. sensowne byłoby dopuszczenie realizacji 10 punktów proc. przez narzędzia kompensacji emisji (zarówno wewnątrz UE, jak i poza nią). Ekspert przypomina, że Komisja brała pierwotnie pod uwagę cel redukcji emisji w przedziale 78-81 proc. Taka wartość celu jest zbliżona do średniego poziomu zgłaszanego przez uczestników publicznych konsultacji przeprowadzonych w tym zakresie przez KE. Niestety – jak dodaje rozmówca DGP – dla wielu uczestników dyskusji trudne do przyjęcia jest odejście od obowiązującej polityki, zgodnie z którą Unia ma być „najlepsza w klasie” i zarażać inne kraje swoim przykładem.

Wiceszef IOŚ twierdzi, że ryzyka związane z offsetami może ograniczyć oparcie ich na odpowiednio zaprojektowanych porozumieniach z partnerami UE, które zapewnią ich egzekwowanie. Z drugiej strony – zastrzega – konieczne będzie ustabilizowanie cen uprawnień do emisji na europejskim rynku w taki sposób, aby w dalszym ciągu stanowiły one "skuteczną zachętę do obniżania śladu węglowego w tych sektorach, w których będzie to możliwe". – Jednym z rozwiązań proponowanych przez Polskę jest stworzenie banku emisji, który odgrywałby rolę pośrednika i organu nadzorującego rynek uprawnień – mówi Jeszke.