Przedstawicieli komitetów wszystkich kandydatów startujących w niedzielnych wyborach zapytaliśmy o podejście do polskiej transformacji, a w szczególności jeden z jej najbardziej kontrowersyjnych wymiarów: plany odejścia od węgla. Czy termin – określony w oczekującej na notyfikację Komisji Europejskiej umowie społecznej na 2049 r. (dokument podpisany cztery lata temu przez rząd Zjednoczonej Prawicy i przedstawicieli związków zawodowych) – powinien zostać zmieniony? Jeśli tak, czy i w jakiej perspektywie należy przeprowadzić polski coalexit? Swoje stanowiska przekazały DGP sztaby dziesięciu z trzynastu kandydatów. Bez odpowiedzi pozostawiły je jedynie komitety Sławomira Mentzena, Krzysztofa Stanowskiego i Artura Bartoszewicza.

Popierany przez Prawo i Sprawiedliwość Karol Nawrocki, idąc w ślady Donalda Trumpa i jego hasła „drill, baby, drill” („wierć, dziecino, wierć”), promuje wobec węgla triadę: „fedrować, wydobywać i rozwijać”. Jego komitet nie odnosi się jednoznacznie do umowy społecznej i określonego w niej terminu coalexitu. Można to interpretować dwojako, biorąc pod uwagę, że ze strony polityków PiS pojawiały się sugestie opóźnienia coalexitu. Kandydat podkreśla jedynie, że minimalną perspektywę funkcjonowania węgla w energetyce wyznacza możliwość jego zastąpienia energią z elektrowni jądrowych. „Jestem zwolennikiem ochrony środowiska, ale zdecydowanym przeciwnikiem ekoterroru i Zielonego Ładu” – dodaje Nawrocki.

Zmiana politycznego klimatu. "Umów należy dotrzymywać"

Stanowisko Karola Nawrockiego wpisuje się w długą linię wystąpień programowych PiS, oscylujących w ostatnich latach między wizją ewolucyjnej modernizacji energetyki w oparciu o OZE i atom (z węglem jako rezerwą) a ostrzejszą retoryką walki z Zielonym Ładem. Tym, co może zaskakiwać jest natomiast fakt, że o daleko idącym przyspieszeniu coalexitu nie chce mówić niemal żaden z jego konkurentów.

– "Umów społecznych należy dotrzymywać. Szczególnie w procesie transformacji, który dotyka całych regionów i tysięcy rodzin. To też kwestia zaufania do państwa. Będę pilnował, by ta zmiana miała charakter ewolucji, a nie rewolucji" – takie stanowisko zajął w sprawie przyszłości polskiego węgla w sondzie DGP Rafał Trzaskowski. Kandydat Koalicji Obywatelskiej nawiązał w tym kontekście do swoich wystąpień na spotkaniach z wyborcami. W ostatnich miesiącach Trzaskowski mówił na nich m.in., że węgiel będzie w Polsce potrzebny jeszcze przez wiele lat, a proces odchodzenia od tego paliwa musi być realizowanym etapami "procesem społecznym". Opowiadał się też za tym, by w momencie ostatecznego odejścia od węgla Polska dysponowała alternatywą w postaci atomu.

To zmiana tonu w stosunku do poglądów sondażowego faworyta prezentowanych jeszcze w poprzedniej kampanii prezydenckiej. W ogłoszonym w 2020 r. programie „Nowa Solidarność” Trzaskowski przekonywał o potrzebie „zmiany o 180 stopni” w polityce energetyczno-klimatycznej kraju i twierdził, że polska gospodarka powinna „przejść z epoki węgla do epoki energii odnawialnej”. Zgodnie z jego propozycjami coalexit w elektroenergetyce miał nastąpić do 2040 r., a dekadę wcześniej węgiel wyeliminowany byłby z ogrzewnictwa. Do 2050 r. polska gospodarka miała osiągnąć neutralność klimatyczną. Kurs na bardzo szybką dekarbonizację głosiła też przed wyborami parlamentarnymi Koalicja Obywatelska, która w ramach "100 konkretów na 100 dni" obiecywała "szczegółowy plan transformacji energetycznej, która umożliwi ograniczenie emisji CO2 o 75 proc. do 2030 r."

Cele te trudno byłoby pogodzić z umową społeczną i zarysowanym w umowie społecznej harmonogramem wygaszania węgla. Zgodnie z procedowanym wciąż projektem Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu ambitna ścieżka transformacji pozwoli do końca dekady na redukcję emisji gazów cieplarnianych o ok. 50 proc. w stosunku do ich poziomu z 1990 r. Równocześnie, według wyliczeń Forum Energii, różnica zapotrzebowania na węgiel pomiędzy rządowymi planami a założeniami umowy społecznej sięgnie w 2030 r. ok. 20 mln ton rocznie.

Połączyć transformację z troską o sprawiedliwość społeczną

Konieczności zmiany założonego w umowie społecznej terminu odejścia od węgla nie widzi dziś też Szymon Hołownia, choć dopuszcza jej „ewentualną aktualizację” w zależności od „tempa rozwoju OZE, inwestycji i sytuacji międzynarodowej”. „Transformacja energetyczna jest konieczna, ale musi być jednocześnie sprawiedliwa społecznie" – czytamy w odpowiedzi przekazanej przez jego komitet. "Nie wolno zostawić ludzi z zamykanymi kopalniami i pustą obietnicą – musimy równolegle rozwijać alternatywy i chronić bezpieczeństwo energetyczne kraju."

Podobnie jak Trzaskowski, Hołownia i jego formacja polityczna opowiadały się wcześniej za przyspieszeniem transformacji, na co miało składać się odejście od węgla do 2040 r. i neutralność klimatyczna Polski do 2050 r. W opublikowanym w 2021 r. raporcie instytutu Strategie 2050, autorstwa zasiadających dziś w rządzie polityków Polski 2050 podkreślano, że już w 2035 r. obecność węgla w krajowym miksie energetycznym powinna być minimalna. Wskazywano też na potrzebę bardziej inkluzywnej formuły umowy społecznej. Ta w obecnym kształcie, jak uznawali eksperci Polski 2050, zawiera ustalenia „sprzeczne z celem neutralności klimatycznej do 2050 r.” i „bardzo wątpliwe od strony ekonomicznej”.

Atom zamiast czy obok węgla?

Ostrożniejszy niż dawniej wobec postulatów transformacyjnych jest też Adrian Zandberg, lider Lewicy Razem. „Odejście od węgla jest konieczne ze względów gospodarczych i środowiskowych. Nie można ignorować rosnących kosztów wydobycia węgla oraz stanu elektrowni węglowych, których przydatność do pracy również dobiega końca. Ta zmiana nie może jednak zagrozić bezpieczeństwu energetycznemu kraju, dlatego data odejścia od węgla musi być ściśle powiązana z datą uruchomienia wystarczających mocy w energetyce jądrowej, by zapewnić stabilne źródło energii dla gospodarki” – przekazał nam jego sztab.

We wcześniejszych wystąpieniach programowych Razem opowiadało się za odejściem od węgla tak szybko, jak będzie to możliwe przy zachowaniu bezpieczeństwa energetycznego Polski. W ubiegłej dekadzie partia wskazywała w tym kontekście na rok 2035. Później program Razem stopniowo ewoluował i już w 2023 r. rada krajowa ugrupowania dopuściła remonty bloków węglowych, tak aby zapewniły przewidywalną moc w okresie przejściowym transformacji (do czasu budowy elektrowni jądrowych), i ograniczyły skalę ekspansji energetyki gazowej. W programie partii Zandberga można znaleźć też krytykę unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS), który w jej ocenie powinien być zastąpiony zaleźnym od poziomu rozwoju kraju podatkiem węglowym.

Transformacyjnego zapału próżno szukać też u pozostałych kandydatów, którzy wzięli udział w sondzie. Bezterminowego pozostania przy węglu chcą Grzegorz Braun i Marek Jakubiak (w jednej z ostatnich debat mówił, że surowca wystarczy Polsce na 900 lat). Maciej Maciak dopuszcza coalexit w zamian za odszkodowania od krajów rozwiniętych. Joanna Senyszyn – w przypadku zawarcia w tej sprawie nowej umowy społecznej. Marek Woch podważa z kolei legitymizację dotychczasowych ustaleń pomiędzy rządem a górnikami, wskazując na brak referendum w ich sprawie. Niemal wszyscy kandydaci – od Zandberga do Brauna i od Senyszyn do Jakubiaka – chcą rozwoju polskiego atomu. Nie ma wśród nich jednak zgody, czy moce tego typu powinny zastąpić elektrownie węglowe, czy tylko je uzupełnić.

Samotna stronniczka zielonego przyśpieszenia

Jako jedyna w wyborczej stawce kurs na szybsze niż zadeklarowane w umowie społecznej odejście od węgla podtrzymuje Magdalena Biejat, kandydatka Nowej Lewicy. „Kryzys klimatyczny nie czeka, to jest bardzo realne, ogromne zagrożenie dla Polski, Europy, całego świata. (...) Węgiel musi stać się przeszłością” – podkreślono w odpowiedzi sztabu na pytanie DGP.

Według komitetu Biejat polskie wydobycie węgla powinno zostać zakończone już w 2035 r., a pięć lat później surowiec ten powinien zostać całkowicie wyrugowany z energetyki (do tej pory, jak wynika z odpowiedzi sztabu Biejat, dopuszczalne byłoby posiłkowanie się mocami węglowymi zasilanymi paliwem z importu). Kandydatka Lewicy uważa, że wysokie ceny prądu to efekt "oślego uporu" i "wielu lat zaniedbań", za które odpowiadają przede wszystkim politycy prawicy. Zarzuciła im m.in. głoszenie "kłamstw klimatycznych" oraz okopywanie się na "antyeuropejskich, antynaukowych pozycjach". Nawet w tym przypadku stanowisko komitetu okazuje się łagodniejsze niż niektóre z poprzednich wystąpień programowych. Np. w 2021 r. Nowa Lewica chciała, by w perspektywie połowy przyszłej dekady nastąpił całkowity coalexit, a w 2040 r. Polska była neutralna klimatycznie.

Późny coalexit nie do utrzymania?

O konieczności rewizji dotychczasowych uzgodnień z górniczymi związkami jest przekonana tymczasem istotna część ekspertów. Zdaniem prezesa Fundacji Instrat, Michała Hetmańskiego, porozumienie sprzed czterech lat "doprowadziło do rekordowych subsydiów dla kopalń i jest nie do utrzymania". Nasz rozmówca uważa, że należałoby sobie życzyć tego, żeby spółki dostały od rządu wytyczne, by przygotować część kopalń do zamknięcia, a część do uratowania. Temu scenariuszowi może jednak zagrozić "klimat strachu przed podejmowaniem bolesnych, ale potrzebnych decyzji".

Podobne stanowisko prezentowała m.in. Ekspercka Rada ds. Bezpieczeństwa Energetycznego i Klimatu, która rok temu rekomendowała rządowi wyznaczenie "aspiracyjnej daty" odejścia od węgla w energetyce na 2035 r. oraz powołanie Komisji Węglowej, która wypracowałaby szczegółowy plan realizacji tego celu. To właśnie ta Komisja, według Rady, wypracować powinna nową umowę społeczną – "dostosowaną do wyznaczonej daty (...), a jednocześnie respektującą zobowiązania finansowe rządu w stosunku do obecnych pracowników sektora".

Z większym zrozumieniem do postaw kandydatów odnosi się Jadwiga Emilewicz, b. minister rozwoju w rządzie Mateusza Morawieckiego, obecnie ekspertka Instytutu Sobieskiego. Według niej określenie terminu odejścia od węgla jest sporym wyzwaniem ze względu na niepewność, która dotyczy wielu elementów transformacji energetycznej Polski. – Niechęć kandydatów do podania konkretnego terminu odejścia od węgla wynika z kalkulacji politycznej, ale także z rzeczywistych problemów technicznych i społecznych związanych z tym procesem – ocenia.