Polska i inne kraje, które przez lata podnosiły alarm w sprawie wpychania Europy w energetyczną zależność od Moskwy, mają powody do zadowolenia. Przez lata staraliśmy się o wyzwolenie z objęć Gazpromu, lobbowaliśmy za objęciem sankcjami rosyjskich surowców i odcięciem drogi powrotu do przedwojennego status quo ante. Przedstawiony we wtorek przez Komisję Europejską harmonogram odejścia od rosyjskich surowców to na razie tylko plan, a na propozycje konkretnych regulacji przyjdzie jeszcze poczekać. Faktem jest jednak, że Bruksela jaśniej niż kiedykolwiek opowiedziała się za zerwaniem więzów energetycznych z państwem Władimira Putina.
Dokręcenie kurka z rosyjskim gazem w zasięgu ręki
Do zakończenia ery zależności od rosyjskich surowców ma poprowadzić ścieżka prawno-handlowa, która nie wymaga jednomyślności. Nie zablokują jej Austriacy, Słowacy ani Węgrzy, a inne państwa członkowskie stracą możliwość chowania się za ich plecami. Skończyć ma się także unikanie tematu gazu, który przez wzgląd na napiętą sytuację na globalnym rynku i wysoką wrażliwość europejskiej gospodarki na jego ceny, nie został dotąd objęty poważniejszymi sankcjami. Dokręcenie kurka, którym płynie wciąż istotna struga rosyjskiego gazu, miałoby nastąpić już niebawem, bo w perspektywie 2027 r. A jeszcze w tym roku Komisja proponuje zakazać zakupów surowca z Rosji na rynku spot, dzięki czemu dostawy ograniczono by o 1/3.
Przypomnijmy jednak, że dotychczasowe załamanie dostaw rosyjskiego gazu do UE (głębsze niż sami się w DGP spodziewaliśmy) jest przede wszystkim zasługą Putina. To właśnie on postanowił przestawić zwrotnice na gospodarkę wojenną, wywrócić stolik w relacjach z Zachodem i – po pierwszej fazie ograniczania sprzedaży błękitnego paliwa na Zachód w 2021 r. – całkowicie zatrzymać realizację także długoterminowych kontraktów z europejskimi odbiorcami. To Moskwa odcięła dostawy biegnącym przez Polskę gazociągiem jamalskim, a następnie Nord Streamem. Tymczasem w naszej części Europy mamy podstawy, żeby w szczerość i konsekwencję zachodnich partnerów w tego typu kwestiach powątpiewać.
Europa zasłużyła na pochwały, ale i ograniczone zaufanie
Owszem, w ostatnich latach doszło w polityce UE do rzeczy, które niedawno wydawały się nie do pomyślenia. Objęto unijnym embargiem i innymi sankcjami rosyjską ropę, produkty naftowe i węgiel. Firmy świadczące usługi dla dostaw paliw płynnych z Rosji na inne rynki musiały, przynajmniej w teorii, ograniczyć się do transportów spełniających kryterium cenowe. Pozwoliło to ograniczyć przychody Kremla z najbardziej intratnego segmentu eksportu. Odebrano rosyjskim firmom kontrolę nad istotnymi aktywami w Europie. Ale problem w tym, że niewiele z tych działań jest nieodwracalnych, np. w przypadku osiągnięcia porozumienia pokojowego.
Dobrym przykładem jest historycznie zależna od rurociągu Przyjaźń niemiecka rafineria w Schwedt, objęta wprawdzie przez rząd Olafa Scholza zarządem powierniczym, ale formalnie do dziś pozostająca w większości własnością Rosnieftu. Bardziej skomplikowane, choć nie niewyobrażalne, byłoby uruchomienie częściowo zniszczonych gazociągów biegnących po dnie Bałtyku. Eksplozje z 2022 r. przerwały obie nitki Nord Stream i jedną z dwóch Nord Stream 2. Podjęcie przez Gazprom działań zmierzających do ich zabezpieczenia przed dalszymi uszkodzeniami i niechęć Berlina do przesądzenia losów rurociągów wskazują jednak, że scenariusz ich otwarcia ma być pozostawiony w rezerwie.
Ograniczone zaufanie jest uzasadnione uwarunkowaniami strukturalnymi. Gospodarka UE, a niektórych krajów (czytaj: Niemiec) dotyczy to bardziej niż innych, pozostaje w przewidywalnym okresie zależna od importu gazu, a ceny energii – w nienaruszonym przez dotychczasowe reformy reżimie merit order – pozostają w bezpośrednim związku z jego kosztami. A to znaczy, że nie znikną z obrazka grupy interesu podatne na ponadstandardowo korzystne oferty ze Wschodu. Zainteresowanie wznowieniem sprzedaży gazu do Europy będzie też z pewnością obecne w Rosji, przed którą wciąż nie rysuje się w przewidywalnej przyszłości możliwość przekierowania ogromnych wolumenów tego paliwa na eksport w innych kierunkach.
Decoupling sponsorowany przez USA?
Szczególną rolę w przypieczętowaniu procesu wychodzenia UE z energetycznej strefy wpływów Rosji może odegrać oferta amerykańskiego gazu skroplonego. I, choć również Donald Trump i jego ludzie zasłużyli sobie na ograniczone zaufanie, nie ma sensu ulegać pokusie zbyt prostych analogii. Jest prawdą, że wiążąc się z USA jako nowym dominującym dostawcą dajemy trudnemu partnerowi pewien instrument nacisku, a marketingowe slogany o skroplonym gazie zza Atlantyku jako rozsadniku "molekuł wolności", którymi często posługiwano się za pierwszej prezydentury Trumpa, brzmią dziś, wobec coraz bardziej przemocowych metod stosowanych przez Waszyngton w dyplomacji i polityce handlowej, coraz bardziej fałszywie.
Zostawmy jednak politykę handlową i to, czy wszystkie zmiany w tej dziedzinie, które mniej lub bardziej wątpliwymi metodami forsuje Ameryka, są bezzasadne (albo – o czym pisałem gdzie indziej – w jakim stopniu dotychczasowy ład międzynarodowy jest stabilny i możliwy do uratowania). Bo przede wszystkim trzeba powiedzieć, że zależność od mimo wszystko stosunkowo łatwo zastępowalnego LNG z kierunku amerykańskiego nie da się porównać do opartej na twardej, nastawionej na jeden cel infrastrukturze "kroplówki" Gazpromu. Geopolityka pozostaje nieubłagana: nie jesteśmy Ameryką Łacińską i w globalnej grze mocarstw to bynajmniej nie amerykańskie zapędy do dominacji grożą nam w sposób najbardziej bezpośredni. Nie mówiąc już o tym, że polityka handlowa USA jeszcze długo nie będzie miała tak bezpośredniego przełożenia na decyzje biznesowe firm, jak ma to miejsce w kontrolowanej przez państwo i jego służby energetyce rosyjskiej.
Polityczne "okienko" na derusyfikację
Szczęśliwie, wydaje się, że te różnice nie umknęły też większości europejskiego establishmentu, który może bez wielkiego entuzjazmu, ale szuka właśnie w tym obszarze podstaw do porozumienia z trumpistami. I to włącznie z tradycyjnie najbardziej wyrozumiałymi dla Rosji niemieckim obozem władzy (źródło: umowa koalicyjna chadeków z socjaldemokratami).
Dostrzegając więc ryzyka i nie popadając w hurraoptymizm, trzeba docenić korzystne i zgodne z wieloletnimi wysiłkami dyplomatycznymi Polski zmiany w polityce Brukseli i największych krajów UE. Procesu jej implementacji trzeba będzie pilnować, tak by po drodze do uchwalenia poszczególnych przepisów nie wybito im zębów. To powiedziawszy, warto sobie też uzmysłowić, że szereg czynników złożyło się na lepszą niż kiedykolwiek koniunkturę (a ta ma to do siebie, że nie musi trwać wiecznie). I iść za ciosem, by proces energetycznej derusyfikacji doprowadzić do końca, a przynajmniej tak daleko, jak się da. ©℗