Zapowiadany przez Trumpa powrót do węgla i ropy w Stanach Zjednoczonych nie zmienia na razie optyki Europy. Chęć uniezależnienia się od paliw kopalnych pozostaje silniejsza od obaw o lukę mocy wytwórczych i destabilizację rynku.

W zeszłym tygodniu Finlandia wygasiła swoją ostatnią dużą jednostkę opalaną węglem, elektrociepłownię w Helsinkach, redukując udział węgla w miksie energetycznym do mniej niż 1 proc. Raptem pięć lat wcześniej ten surowiec odpowiadał za 74 proc. produkcji energii. W 2019 r. parlament zdecydował jednak, aby w ciągu dekady całkowicie porzucić węgiel jako źródło energii i plan ten realizuje w praktyce z czteroletnim wyprzedzeniem w stosunku do harmonogramu. Równie szybko Finlandia odeszła od gazu ziemnego; od 2020 r. wykorzystanie tego surowca w energetyce spadło o 82 proc. Finowie postawili na energię odnawialną (przede wszystkim z wiatru, wody i biomasy), która w zeszłym roku odpowiadała za ponad 60 proc. miksu, oraz atom.

Finlandia to tylko jeden z wielu krajów europejskich stawiających na szybką dekarbonizację energetyki. W oparciu o inne źródła, ale równie dynamicznie, transformują się Niemcy. Jeszcze w 2013 r. węgiel odpowiadał za blisko połowę produkcji energii w RFN. Dopiero dwa lata temu węgiel po raz pierwszy stracił status największego źródła w miksie, ustępując pola energetyce wiatrowej. W ciągu 10 lat produkcja energii z węgla spadła z 290 do 125 TWh, a z wiatru wzrosła z 52 do 133 TWh. Unijną stawkę goni Polska, która ponad 80-proc. udział węgla w produkcji energii elektrycznej sprzed dekady obniżyła do ok. 70 proc. na początku lat 20., by w zeszłym roku zejść do poziomu nieznacznie wyższego niż 50 proc.

Nie tylko polityka klimatyczna

Troska o klimat czy jakość powietrza to tylko niektóre z czynników stojących za tym trendem. Równie istotna była chęć uniezależnienia się od importu paliw kopalnych i wahań ich cen na światowych rynkach. Europa na tle innych dużych gospodarek nie dysponuje znaczącymi złożami surowców energetycznych. Kraje UE kontrolują niewielki ułamek światowej produkcji oraz rezerw węgla, ropy i gazu, i nie mają szans na konkurencję z wielokrotnie zasobniejszymi pod tym względem Australią, Chinami, Indiami, Rosją czy Stanami Zjednoczonymi. Postawienie na technologie niskoemisyjne, a w szczególności źródła odnawialne (OZE), miało przekuć tę słabość w siłę.

ikona lupy />
Mimo wysiłków podejmowanych na polu transformacji energetycznej Unia Europejska pozostaje w istotnym stopniu zależna od importu paliw kopalnych. / Dziennik Gazeta Prawna / Norbert Suchorzewski

W ocenie Andrzeja Sikory, prezesa Instytutu Studiów Energetycznych, to kierunek, w którym UE powinna dalej podążać. – Od szeroko pojętego OZE odwrotu już nie ma. Co najwyżej zmieni się nieco struktura na rzecz tzw. źródeł sterowalnych, jak zielone wodór czy amoniak. Efektem tej zmiany podejścia jest powołanie Europejskiego Banku Wodoru – mówi ekspert. Bieżąca dekada przyniosła jednak kilka problemów z realizacją tej strategii, a głód surowców kopalnych nie gaśnie, i to nie tylko w najtrudniejszych sektorach, na czele z przemysłem, ogrzewnictwem i przemysłem. O ile rozbudowa mocy odnawialnych, przede wszystkim z zależnych od pogody źródeł wiatrowych i słonecznych, okazała się nadspodziewanie dynamiczna, nie nadążył za nią rozwój niskoemisyjnych technologii pozwalających na ich bilansowanie.

Niezbędne do zagwarantowania stałych dostaw energii w okresach niewystarczającej produkcji OZE pozostają na razie paliwa kopalne. Dlatego nie udało się całkowicie wyrugować zależności od ich importu. Zgodnie z regułami unijnego rynku energii ceny określa ostatnie źródło domykające miks (w europejskich warunkach najczęściej gaz). Rezultat? Kiedy wieje i świeci, energia na rynkach hurtowych jest tania, czasem osiągając wręcz ceny ujemne. Ale kiedy potencjał OZE spada, koszty stają się zależne od węgla i gazu. Wrażliwość europejskiej gospodarki obnażała w ostatnich latach z jednej strony Rosja, dominujący przed 2022 r. dostawca UE, stopniowo zakręcająca kurki z gazem.

Wahania pogody i cen energii, czyli Nordycy kontra Niemcy

Działania Moskwy pozbawiły największe gospodarki, na czele z Niemcami, dostępu do taniego paliwa stabilizującego transformację i skazały je na rywalizację o dostawy z rynków globalnych. Z drugiej strony przypominała o sobie pogoda w postaci wielokrotnie powracających nad Europę jesienią i zimą minionego roku flaut dla OZE, czyli okresów, gdy wysoki stopień zachmurzenia i niska wietrzność ograniczały produkcję farm wiatrowych i słonecznych. To właśnie w tych momentach ceny energii na europejskich rynkach biły rekordy, wzbudzając m.in. napięcia między Niemcami a dysponującymi stabilną i tanią energią z wody i atomu krajami nordyckimi. Wszystko to sprawia, że UE staje ponownie przed dylematem, skąd brać tanią energię.

Doraźnie, dzięki ograniczeniu zużycia gazu przez przemysł, stabilnym dostawom z Norwegii oraz skutecznej walce o dostarczany drogą morską gaz skroplony (LNG), przede wszystkim amerykański, Unii udało się zastąpić większość gazu rosyjskiego. W czwartym roku pełnowymiarowej wojny z Ukrainą Rosja pozostaje jednak drugim co do znaczenia kierunkiem jego importu do Europy. Sytuacja na rynku pozostaje napięta, a ceny stosunkowo wysokie. W najtrudniejszych momentach dla utrzymania prądu w gniazdkach lub łagodzenia cen niezbędne okazuje się sięgnięcie po węglową rezerwę.

Odpowiedzi na te wyzwania jest kilka, ale każda na swój sposób kłopotliwa. Inwestycje w eksploatację nowych złóż w Europie lub jej najbliższym sąsiedztwie trudno pogodzić z celami klimatycznymi, choć kraje posiadające największy potencjał związany z wydobyciem, np. Wielka Brytania, starają się to robić. Zawarcie korzystnych kontraktów długoterminowych z wielkimi dostawcami z USA i Bliskiego Wschodu, nie wspominając nawet o Rosji, wiąże się z ryzykiem politycznym. Z kolei przyspieszenie rozwoju rynków zielonych gazów to wzrost kosztów i tak trudnej do sfinansowania transformacji.

Elektryfikacja Europy wspierana atomem?

Sposobem na ograniczenie roli paliw kopalnych mogłoby być zastosowanie na szerszą skalę energii jądrowej, ale główne siły polityczne w UE od lat nie mogą dojść w tej kwestii do porozumienia. Paryż z kilkunastoma sojusznikami (w tym Polską) pozostaje silnym orędownikiem atomu. Po drugiej stronie był dotąd Berlin, który dwa lata temu zakończył eksploatację ostatnich reaktorów. Determinację RFN obniżył w ostatnich latach kryzys gazowy, a kolejnego złagodzenia kursu można się spodziewać po spodziewanym objęciu urzędu kanclerza przez Friedricha Merza. Nie zlikwiduje to jednak sprzeczności interesów. A pogodzenie wielkich i czasochłonnych inwestycji w transformację energetyczną – także w postaci bloków jądrowych – z niskimi cenami energii to nie lada wyzwanie.

Na odwrotny niż Europa kierunek postawiły pod rządami Donalda Trumpa Stany Zjednoczone. Częścią renesansu paliw kopalnych i polityki „drill, baby, drill” (drąż, skarbie, drąż) ma być powrót do węgla i odrzucenie wszelkich hamulców dla produkcji ropy i gazu. Zrehabilitowane czarne złoto ma być jednym z nośników, który pomoże pokryć skokowy wzrost zapotrzebowania na energię, spodziewany w związku z rozwojem nowych energochłonnych technologii na czele ze sztuczną inteligencją. Wykorzystanie lokalnych złóż – co od dawna praktykują Chiny – ma zostać przekute w kolejny atut konkurencyjny USA na arenie globalnej. Zdaniem Sikory, UE nie będzie jednak powielać podejścia amerykańskiego. – Trudno mi sobie wyobrazić, że Unia zerwie ze swoim wieloletnim zobowiązaniem wdrażania zielonej energetyki. Do węgla powrotu nie ma, choć być może przez najbliższe lata alternatywą dla OZE w Europie pozostanie jeszcze gaz – wskazuje.

Według Międzynarodowej Agencji Energii już najbliższe lata przyniosą wzrost światowego zużycia prądu o ok. 4 proc. rocznie. W 2024 r. za uruchomienie trendu odpowiadały Chiny z ponad 50-proc. udziałem w globalnym wzroście. O 2 proc. rocznie ma się zwiększać zapotrzebowanie na energię elektryczną w USA (główną rolę mają odgrywać centra danych i przemysł). W Unii trend zmienia się wolniej. Po dwóch latach wyraźnych spadków zużycia prądu w gospodarce doszło tylko do skromnej korekty. Niemniej, jak wynika z prognoz, także Europa stanie ostatecznie przed pytaniem o możliwość równoczesnego zwiększania dostępnych mocy wytwórczych i zamykania konwencjonalnej energetyki na paliwa kopalne. Polska nie jest jedynym krajem, w którym zbieg trendów będzie w najbliższych latach grozić powstaniem luki mocowej. – Bloki węglowe należy traktować jako rezerwę. Będą pełnić tę funkcję do ustabilizowania poziomów produkcji energii z OZE i rozwinięcia infrastruktury magazynowej – ocenia prezes ISE.