Władze powinny, nie szczędząc zasobów publicznych, wspierać inwestycje, które przyniosą właścicielowi zysk, a społeczeństwu bezpieczeństwo energetyczne. No, chyba, że państwo ma jakieś zastrzeżenia: wtedy powinno zamknąć buzię na kłódkę i przemyśleć swój stosunek do polskiego przedsiębiorcy – zdaje się twierdzić promotor małych reaktorów i właściciel grupy Synthos, Michał Sołowow.

Od kilku dni czekamy na głos najbogatszego Polaka. Przed środową publikacją, w której poinformowaliśmy, że zgodom dla – firmowanych przez Michała Sołowowa – projektów inwestycyjnych związanych z technologią małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR) przygląda się prokuratura, pytania skierowaliśmy pod (otrzymany w Orlen Synthos Green Energy) adres znanej w branży spółki PR, pod której opieką znajduje się polski miliarder. Poprosiliśmy o komentarz do naszych informacji i o wyjaśnienia dotyczące aktualnego stanu rozmów pomiędzy grupą kapitałową Sołowowa a Orlenem w sprawie wspólnego atomowego przedsięwzięcia. Odpowiedzi do dzisiaj nie otrzymaliśmy.

Sołowow zawiesza ambicje medialne

Łatwo było przyjąć, że zarówno sam biznesmen, jak i jego otoczenie mają poważniejsze zmartwienia. Tego samego dnia Business Insider Polska, a w ślad za nim inne media, poinformował o wycofaniu się Sołowowa z wyścigu o TVN. Miliarder, według wcześniejszych doniesień, złożyć miał najwyższą ofertę w rywalizacji o przejęcie grupy od amerykańskiego koncernu Warner Bros. Discovery. Zaledwie dwa dni wcześniej portal Wyborcza.biz zdążył obsadzić go w roli „najpoważniejszego kandydata do przejęcia TVN”.

Według Business Insidera w tle wycofania oferty Sołowowa na TVN jest „pogorszenie klimatu” dla tego typu transakcji związane z polityką Donalda Trumpa. Wiele wskazuje jednak, że prawdziwe źródła bólu głowy właściciela Synthosa biją w Polsce. Wyborcza.biz podaje, że miliarder dał się przekonać współpracownikom, którzy argumentowali, że – jako „specjalista od desek, płytek, kauczuku, energetyki” Sołowow „kompletnie nie zna się na prowadzeniu takiego biznesu” i ryzykuje „utopieniem mnóstwa pieniędzy, które zwyczajnie są potrzebne na inne rzeczy”. Druga hipoteza, którą stawia portal Agory jest taka, że do wycofania się z gry skłoniło go pojawienie się kolejnego konkurenta – konsorcjum Ringier Axel Springer Polska, wydawcy Onetu, i funduszu CVC, właściciela Żabki, które według Wyborcza.biz, jest faworytem obecnego kierownictwa TVN (a można przypuszczać, że nie jest to jedyny znaczący podmiot, który preferuje je względem konkurencyjnego konsorcjum Wirtualnej Polski, której portal przyczynił się przez ostatni rok już do co najmniej kilku znaczących dymisji).

Długa ręka służb albo kropla drąży skałę

W piątek biznesmen udzielił jednak obszernego wywiadu portalowi WNP, w którym o próbę przejęcia kontroli nad jedną z dwóch największych prywatnych stacji telewizyjnych w Polsce, zapytany nie został. Szeroko – oprócz przedstawiania recept dla Polski i całego kontynentu europejskiego – komentuje za to kwestie związane z projektem jądrowym. W tym: o działania specsłużb, których negatywna opinia w sprawie projektów OSGE stoi u źródeł aktualnego śledztwa lubelskiej prokuratury, mającego zbadać, czy zielone światło rządu przyznane małym reaktorom wbrew Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w grudniu 2023 r. było legalne i nie naraziło na szwank bezpieczeństwa państwa.

Szczegóły zastrzeżeń służb wobec jądrowych planów firmowanych przez Sołowowa pozostają niejawne. Wniosek o zmianę tego stanu rzeczy złożyła w zeszłym tygodniu prokuratura, co było jednym z pierwszych jej ruchów w toku śledztwa wszczętego po zawiadomieniu Krajowej Administracji Skarbowej (na bazie audytu tej służby w MKiŚ). W jej ocenie podjęcie decyzji sprzecznej z rekomendacją ABW mogło jednak wiązać się z ryzykiem dla bezpieczeństwa państwa.

To, co wiemy na pewno, to fakt, że – jak na razie – jedynym przedmiotem postępowania są działania byłej szefowej Ministerstwa Klimatu i Środowiska, Anny Łukaszewskiej-Trzeciakowskiej, która wydała korzystne dla OSGE rozstrzygnięcie, z punktu widzenia przepisów o przekroczeniu uprawnień i niedopełnieniu obowiązków ciążących na urzędniku państwowym. Wiemy również, że przed takim scenariuszem ostrzegali Łukaszewską-Trzeciakowską, urzędnicy w resorcie klimatu. Przedstawiciele Departamentu Energii Jądrowej MKiŚ i nadzorujący w tym czasie jego prace wiceminister, Adam Guibourgé-Czetwertyński, rekomendowali swojej przełożonej wydanie decyzji odmownej. W pismach, do których dotarliśmy i opisaliśmy w DGP wskazywali, że szefowa MKiŚ nie dysponowała narzędziami ani kompetencjami pozwalającymi na podważenie oceny ABW. Nieuwzględnienie przez nią negatywnej opinii specsłużb miało być – według nich – działaniem arbitralnym, które niosłoby za sobą ryzyko stwierdzenia w przyszłości „rażącego naruszenia prawa”, pojawienia się pytań o jego „rzeczywistą przyczynę”, a nawet otworzyć drogę do unieważnienia decyzji na podstawie przepisów kodeksu postępowania administracyjnego. Szefowa MKiŚ przyjęła jednak inną interpretację i stanęła na stanowisku, że ma prawo do podjęcia decyzji niezależnie od stanowiska ABW. W późniejszej rozmowie z DGP zapewniała o swoich dobrych intencjach oraz o tym, że kierowała się „najlepszą wiedzą merytoryczną”.

Potężni wrogowie i niewierni przyjaciele małego atomu

Zastrzeżenia służb wiązały się m.in. z nienależytym w ocenie służb zabezpieczeniem interesów Skarbu Państwa (wskazywał na to m.in. b. koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński). Ale niechęć służb do projektów jądrowych właściciela Synthosu sięga głębiej w przeszłość. Jak pisaliśmy w DGP, już pod koniec 2019 r. – wkrótce po podpisaniu przez Synthos Green Energy umowy z koncernem GE Hitachi, właścicielem technologii reaktorów BWRX-300 – wątpliwości wobec planów biznesmena podnosiło w komunikacji z ówczesnym premierem Mateuszem Morawieckim Centralne Biuro Antykorupcyjne. Mimo to Morawiecki, według byłych i obecnych urzędników, z którymi rozmawialiśmy, po latach rozpiął w rządzie nieformalny parasol nad projektem.

Na etapie postępowania w sprawie decyzji zasadniczych dla projektów OSGE wątpliwości dotyczyły m.in. relacji wewnątrz spółki powołanej do realizacji inwestycji w mały atom. Zmianie warunków współpracy między Orlenem a Synthos Green Energy służyć miały podjęte już po zmianie władzy w grudniu 2023 r. negocjacje w sprawie aneksu do umowy spółki. Dokument do dziś nie został jednak podpisany. Orlen sugeruje, że problemem, który wciąż kładzie się cieniem na jego relacjach ze spółką zależną od Sołowowa, jest kwestia praw do technologii GE Hitachi (jej wyłącznym dysponentem w naszym regionie, na podstawie podpisanej przed laty umowy z Amerykanami, jest Synthos Green Energy, a powołana wspólnie z Orlenem spółka OSGE ma jedynie „prawo do wykorzystania reaktorów na terenie Polski”). Lub – jak twierdzi w rozmowie z WNP Sołowow – z negocjacjami nad kwestią „rotacyjnego prezesa zarządu i przewodniczącego rady nadzorczej”.

Biznesmen wprost odnosi się na łamach portalu do opisanego przez nas postępowania prokuratorskiego, które w jego opisie jawi się jako kolejny element nękania, jakiego doświadczają polscy przedsiębiorcy – „najważniejsza grupa społeczna”, która w najlepszym wypadku jest „całkowicie ignorowana”. W gorszym wkraczają właśnie służby, które „potrafią zamrozić każdy projekt i rzucić cień podejrzeń na każdą firmę”. – I robią to od lat, często wbrew interesom państwa. Tutaj potrzeba silnego polityka, który byłby w stanie okiełznać tę sytuację – ocenia Sołowow.

Głód zaufania i gehenna kontroli

Właścicielowi Synthosu nie podobają się też „prawa pracy”, które jego zdaniem bezwzględnie trzeba uelastycznić, czy siła związków zawodowych (przypomnijmy: Polska, ze związkami zrzeszającymi ok. 13 proc. uprawnionych pracowników, należy do najsłabiej uzwiązkowionych krajów Europy, nawet nie uwzględniając skali zjawisk takich jak fikcyjne samozatrudnienie). Problemem są, wreszcie, dziennikarze, którzy „budują negatywny przekaz na styku biznes-polityka” oraz służby. Te ostatnie – jak mówi miliarder – żyją w Polsce swoim własnym życiem, niezależnym nawet od władzy.

Ale media (możemy się tylko domyślać, które konkretnie), zorganizowani pracownicy oraz struktury siłowe państwa to nie jedyni aktorzy życia publicznego, których działania budzą sprzeciw najbogatszego Polaka. Problematyczna, w ocenie Sołowowa, jest też rola państwowych spółek, a zwłaszcza jednej, którą – tak się składa – wybrał sobie na wspólnika. – Na tym etapie udział Orlenu w tym projekcie jest bardzo negatywny – uważa Sołowow (trudno nie odnotować, że jakość współpracy musiała znacząco pogorszyć się od czasu odejścia z koncernu Daniela Obajtka, za którego rządów podobnych zastrzeżeń nie słyszeliśmy).

Inwestycje OSGE, potrzebują, według jego słów, „zielonego światła”, które otworzy drogę „do istotnych decyzji administracyjnych”. W sensie prawnym takie zielone światło, czyli sześć decyzji zasadniczych, już otrzymał. Stało się to, powtórzmy raz jeszcze, prawie półtora roku temu, pomimo opinii ABW (a więc: nie takie te służby wszechmocne, jak je malują) i, jak dotąd, nikt na drodze formalnej tych aktów nie zakwestionował ani nawet zakwestionowania nie zapowiada. Przynajmniej na froncie stosunków zewnętrznych nic nie powinno powstrzymywać OSGE przed dalszymi działaniami zmierzającymi do realizacji swoich planów.

Polityczny grzech niezdecydowania

Jeśli jednak miliarderowi chodziło o bardziej spójną postawę nowej ekipy rządzącej, która wobec jego projektu faktycznie wydaje się cierpieć na swoistą afektywną chorobę dwubiegunową, to wypada się zgodzić. Można zrozumieć, że poszczególne organy państwa patrzą na te same problemy z innej perspektywy. Ale w tym wypadku z jednej strony mieliśmy przecież gromkie słowa Donalda Tuska z sejmowego exposé o możliwości wystąpienia w jego tle „korupcji na dużą skalę”. A z drugiej, słowa tego samego Tuska wypowiedziane rok później, gdy, po spotkaniu z Justinem Trudeau mówił z nadzieją o „ambitnych inwestycjach” w mały atom podejmowanych przez Orlen i jego „biznesowych partnerów”.

Nikt nie próbował w sposób jednoznaczny tych sprzecznych ze sobą przekazów pogodzić i wyjaśnić rozbieżności opinii publicznej. W tym akurat sensie można, jak sądzę, ze śledztwem prokuratorskim wiązać pewne nadzieje. Analiza jednego z bardziej kontrowersyjnych momentów w historii czołowego projektu SMR ma szansę rozstrzygnąć ciążące na nim wątpliwości raz na zawsze.

Wołanie o kapitalizm państwowy, czyli meandry filozofii politycznej Michała Sołowowa

Tymczasem przyjrzyjmy się jednak bliżej relacjom między władzą a biznesem, jakie wyłaniają się z propozycji polskiego miliardera. Czy, krytykując Orlen, Sołowow uznał wcześniejszą strategię – realizację projektu w oparciu o współpracę z państwową spółką za błąd? Czy krążące w branży pogłoski o zaawansowanych jeszcze niedawno rozmowach o przejęciu OSGE przez Orlen rozpuszczają złe języki (chyba tak, bo właściciel Synthosu stoi na stanowisku, że „całkowita kontrola Skarbu Państwa nad taką inwestycją może doprowadzić do tego, że ona nigdy nie powstanie”)? Czy wreszcie biznesmen chciałby realizować dziś SMR-y samodzielnie, bez państwowego „balastu”? Tak można byłoby przypuszczać choćby na podstawie tych słów z wywiadu z WNP: „nie zamierzamy obciążać budżetu państwa, czyli de facto społeczeństwa, wydatkami na tą inwestycję, ponieważ to projekt komercyjny”. Albo tych: „to nasz prywatny projekt i państwo nie będzie za niego płaciło”.

Kilka akapitów dalej pojawiają się jednak inne tony. Warunkiem wypełnienia ambitnych (zdaniem części ekspertów, zwyczajnie nierealistycznych) harmonogramów deklarowanych przez OSGE – z ukończeniem pierwszego reaktora w 2030 r. – okazuje się „pełna synchronizacja działań z państwem” i realizacja inwestycji na gruntach należących do niego. A przecież skądinąd – m.in. z wypowiedzi prezesa OSGE Rafała Kasprówa – wiemy, że na tym oczekiwany udział państwa nie ma się kończyć. Spółka, jak informował Kasprów już w lutym ub.r. – szykuje wniosek do rządu o wsparcie przy uzyskaniu kontraktu różnicowego. Obecnie, jak słyszymy w DGP, spółka pracuje jeszcze nad „wkładem merytorycznym” do wniosku.

Mówimy więc o planach sięgnięcia po narzędzie gwarantowania cen przez państwo, uznawane w Unii Europejskiej za pomoc publiczną wymagającą notyfikacji. Kontrakt różnicowy to publiczne dopłaty do sprzedanej energii wtedy, gdy jej wartość rynkowa jest niższa niż uzgodniony wcześniej z państwem wskaźnik ceny wykonania (tzw. strike price, której poziom powinien gwarantować inwestorowi zwrot nakładów i godziwy zysk) i zwrot nadwyżek, gdy ceny sprzedaży są wyższe od tego pułapu. Taka ścieżka oznacza też spory wysiłek administracji państwa związany z opracowaniem wniosku i poprowadzeniem negocjacji z Brukselą. Nawet w dość mało prawdopodobnym w obecnych realiach rynkowych scenariuszu, w którym bilans państwowych dopłat i nadwyżek zwracanych przez operatora SMR-ów, miałby okazać się korzystny dla państwa, trudno przyjąć perspektywę, w której tak daleko idące zaangażowanie zasobów publicznych jest do pogodzenia z tezą, że projekt jest stricte komercyjny, i państwo nie będzie za niego płaciło.

A więc powiedzmy sobie wprost: instytucje państwa, według Michała Sołowowa, powinny być silne tam, gdzie trzeba przedsiębiorcom pomagać, zapewniać możliwość realizacji ich ambicji i odpowiedni „wpływ na rzeczywistość gospodarczą”. Powinno sprawnie i skutecznie uwalniać biznes od presji ze strony zorganizowanych pracowników (związki zawodowe) czy organów bezpieczeństwa państwa, ograniczać obciążenia fiskalne i regulacyjne. W innych obszarach najlepiej będzie jak usuną się mu z drogi. Fakt, że energetyka na całym świecie jest sektorem silnie regulowanym, nie ma większego znaczenia. Interes publiczny i zagadnienia bezpieczeństwa energetycznego? Zostawmy je w rękach inwestora, który zrozumie je lepiej niż powołane do tego instytucje.