Friedrich Merz zapowiedział po wyborach kurs na strategiczną autonomię i chce budować niezależność Europy od Stanów Zjednoczonych. Ale Stary Kontynent potrzebuje Ameryki nie tylko jako gwaranta bezpieczeństwa. A przemysł i energetyka Niemiec właśnie szykują się do wielkich zakupów gazu zza Atlantyku.

Niezależność od USA – z wyjątkiem gazu

- Nigdy nie sądziłem, że powiem coś takiego na antenie telewizji, ale po wypowiedziach Donalda Trumpa z zeszłego tygodnia jest jasne, że Amerykanów, a przynajmniej tej części Amerykanów, tej administracji, niespecjalnie obchodzi los Europy – powiedział podczas niedzielnej powyborczejdebaty Friedrich Merz, lider chadeków i prawdopodobny następca Olafa Scholza na czele niemieckiego rządu. I dodał: – Moim absolutnym priorytetem będzie jak najszybsze wzmocnienie Europy, abyśmy mogli, krok po kroku, osiągnąć prawdziwą niezależność od USA.

W dziedzinie dostaw nośników energii, w szczególności gazu, do Unii Europejskiej, w tym do Niemiec, USA są jednak bardziej potrzebne niż kiedykolwiek. Według analityków z firmy Kpler Unia bije w tym miesiącu swój historyczny rekord, jeśli chodzi o wolumen dziennego importu gazu skroplonego (LNG) ze Stanów Zjednoczonych. Średnio do europejskich portów przypływa codziennie ponad 230 tys. ton LNG, czyli ok. 300 mln m sześc. po regazyfikacji. W szczytach dobowego zapotrzebowania na gaz w sezonie zimowym stanowi to odpowiednik kilkunastu procent łącznego europejskiego zużycia gazu. I to właśnie te dostawy, o które Europa często konkurować musi z odbiorcami azjatyckimi, są kluczem do pełnego zaspokojenia zapotrzebowania na ten surowiec.

W przypadku Niemiec, według danych Kplera, udział dostawców amerykańskich w imporcie LNG sięgnął 90 proc. I choć na razie skroplony gaz zaspokaja tylko kilka procent potrzeb gazowych naszego sąsiada, z czasem ma się to zmieniać. Przepustowość niemieckiej infrastruktury do odbioru LNG ma już w tym roku sięgnąć 29 mld m sześc. (po regazyfikacji), co pozwoli zabezpieczać paliwem dostarczanym w formie skroplonej nawet jedną trzecią popytu.

Zielona transformacja opalana gazem

Najbliższa przyszłość nie przyniesie raczej obniżenia tej zależności. Jedną z pierwszych decyzji, jakich należy się spodziewać po uformowaniu nowej większości, jest uruchomienie programu budowy nowych elektrowni gazowych. One mają być w najbliższych latach głównym instrumentem stabilizacji niemieckiego "miksu wytwórczego" w energetyce. Podobne plany szykował ustępujący rząd Olafa Scholza. Zgodnie z propozycjami opracowanymi przez resort klimatu i gospodarki na czele z Robertem Habeckiem (Zieloni) powstać miało ponad 10 gigawatów nowych mocy gazowych, które po siedmiu latach pracy byłyby zobowiązane do przejścia na niskoemisyjny wodór. Rząd wyrównywać zaś miał różnicę w kosztach pomiędzy starym a nowym paliwem (dla maksymalnie 800 godzin pracy jednostki rocznie). A chadecy, najsilniejsze ugrupowanie nowego Bundestagu, zapowiadali przed wyborami budowę 50 nowych „gazówek” – bez jasnego terminu na ich przejście na paliwo wodorowe. Merz sugerował, że taka konwersja powinna następować dopiero w momencie, gdy stanie się opłacalna.

Zdaniem Michała Kędzierskiego z Ośrodka Studiów Wschodnich widmo "luki mocowej", jaka pojawiać się będzie w niemieckim systemie wraz z wyłączaniem kolejnych elektrowni węglowych, oznacza rychłe przedstawienie i forsowanie planów gazowej ekspansji w energetyce. – Ten kierunek jest w Niemczech przedmiotem szerokiego konsensusu, nie podważają go nawet Zieloni. Przedmiotem ustaleń między koalicjantami będą jedynie szczegóły: skala inwestycji, mechanizmy wsparcia, otoczenie regulacyjne, to, czy i w jakiej perspektywie będą musiały się „wodoryzować” – mówi ekspert w rozmowie DGP.

Jednocześnie w najbliższej perspektywie Niemcy nie mają innej opcji niż gaz skroplony, przede wszystkim ten ze Stanów Zjednoczonych. – W budowie są dwa stacjonarne gazoporty o dużych mocach regazyfikacyjnych, które zastąpią w pewnej mierze wykorzystywane dziś terminale pływające. Zarówno CDU/CSU, jak i socjaldemokraci popierają ten kierunek. A dalsze zwiększanie dostaw amerykańskiego gazu będzie kluczową kartą przetargową w rozmowach z administracją Donalda Trumpa – uważa Kędzierski.

Odrobiona lekcja Niemiec z gazowej dywersyfikacji

Powrót do rosyjskiego gazu, nawet gdyby nowy rząd w Berlinie się na to zdecydował, nie będzie możliwy do zrealizowania szybko. – Dopóki trwają walki na Ukrainie, nie będzie o tym mowy. Później, jeśli będzie wola polityczna ze strony niemieckiego rządu, stosunkowo łatwo będzie można wznowić dostawy rosyjskiej ropy, ale z gazem będzie trudniej. Większość infrastruktury rurociągowej na Bałtyku jest zniszczona i wymagałaby kosztownych napraw, ich wartość jest szacowana nawet na ponad miliard euro. Pozostała jedna nitka Nord Stream 2, która przed rozpoczęciem eksploatacji musiałaby najpierw przejść certyfikację. Na drodze do normalizacji relacji z Gazpromem stać będą też spory prawne dotyczące historycznych kontraktów – argumentuje ekspert OSW.

Zastrzega jednocześnie, że w dalszej perspektywie, jeśli działania wojenne Rosji ustaną, można się spodziewać, że w Niemczech podniosą się, obecnie nieco uśpione, głosy zwolenników wznowienia importu z kierunku wschodniego. – Z punktu widzenia kół przemysłowych jest to istotne narzędzie stabilizacji cen gazu i innych surowców energetycznych. Na pewno jednak nie będzie powrotu do pełnej zależności. Lekcję z dywersyfikacji Niemcy odrobili – ocenia Michał Kędzierski.