Niekorzystne regulacje i lecące na łeb na szyję ceny zielonych certyfikatów sprawiają, że branża znalazła się w zapaści i powoli wpada w panikę.
/>
Kursy zielonych certyfikatów pikują od początku roku – zmalały z ok. 120 zł do nieco ponad 40 zł. To w połączeniu ze spadającymi cenami prądu sprawia, że producenci zielonej energii liczą straty. Jeszcze w 2012 r. mogli otrzymać za 1 MWh energii ok. 500 zł (cena energii plus zyski z certyfikatów). Dziś tylko 210–220 zł. – Takiego spadku nie da się zrekompensować żadnymi działaniami oszczędnościowymi – twierdzi Grzegorz Skarżyński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, który nie ukrywa, że części branży grozi bankructwo. Według szacunków organizacji jeżeli nie nastąpi odbicie bądź nie dojdzie do interwencji rządu, do końca przyszłego roku pracę straci połowa zatrudnionych w energetyce wiatrowej, czyli ok. 4 tys. osób.
Problem widać już w wynikach spółek energetycznych. O ile poprzednia fala odpisów aktualizujących majątek dotyczyła aktywów węglowych, o tyle w ostatnich raportach przedstawionych przez koncerny energetyczne dominują odpisy na farmy wiatrowe. W przypadku PGE to ok. 800 mln zł, pół miliarda odpisał Tauron, prawie ćwierć miliarda Energa. W Enei odpis wyniósł 42 mln zł, a w Polenergii 55 mln zł. – Trudno zmierzyć, w jakim stopniu te odpisy wynikają z sytuacji na rynku zielonych certyfikatów, a w jakim z otoczenia regulacyjnego – tzw. ustawy odległościowej i nowej ustawy o OZE. Ale ceny zielonych certyfikatów miały poważny wpływ – twierdzi Tomasz Duda, analityk Erste Securities.
Zdaniem Skarżyńskiego w przyszłym roku należy się liczyć z dalszymi odpisami. W najgorszej sytuacji są mniejsze firmy, które finansowały swoje inwestycje długiem, bo spadająca wycena majątku oznacza spadek wartości zabezpieczenia.
Skąd to załamanie? Po części branża OZE jest ofiarą własnego sukcesu. Zielone certyfikaty to prawa majątkowe, jakie producenci otrzymują za produkcję energii ze źródeł odnawialnych. Każdy producent musi przedstawić do umorzenia (i otrzymać za to pieniądze) określoną liczbę certyfikatów, udowadniając, że pewien procent produkowanej przez niego energii pochodzi ze źródeł odnawialnych. Dlatego np. farmy wiatrowe mogły sprzedawać swoje certyfikaty elektrowniom węglowym. Ale sektor OZE rozwijał się bardzo szybko i certyfikatów na rynku przybywało (także za sprawą dopuszczenia współspalania), limit umorzeń nie wzrastał – w efekcie ceny spadały. Obecnie nadpodaż zielonych certyfikatów jest szacowana na ponad 20 TWh, podczas gdy cały popyt na rynku to ok. 18 TWh.
To niejedyny cios, jaki spadł na branżę. Kolejnym jest uchwalona wiosną tzw. ustawa odległościowa, która nie tylko w praktyce zablokowała rozwój energetyki wiatrowej, ale także zwiększyła koszty już istniejących instalacji, m.in. poprzez kilkukrotny wzrost podatku od nieruchomości. Nie pomogła też rynkowi nowa ustawa o OZE: od jej uchwalenia rozpoczął się spadek cen certyfikatów. Rynek miał nadzieję, że znajdą się tam zapisy zmniejszające nadpodaż certyfikatów. Tak się nie stało, a w połowie sierpnia pojawił się kolejny problem – resort energii opublikował projekt rozporządzenia, w myśl którego limit umorzeń w przyszłym roku wyniesie 16 proc. (z czego 0,5 proc. zarezerwowano dla biogazowni). Po ujawnieniu tego projektu ceny certyfikatów spadły do historycznego dołka – poniżej 40 zł. Rząd tłumaczy jednak, że tak niski limit wynika z „konieczności zabezpieczenia interesów odbiorców końcowych energii elektrycznej przed zbyt gwałtownym wzrostem cen energii elektrycznej”.
Branża, która po cichu liczyła, że nowy limit pozostanie zapisany na poziomie bliższym górnej granicy widełek zapisanych w ustawie – 20 proc. – na te rządowe pomysły reaguje coraz ostrzej. Polska Izba Gospodarcza Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej w liście do premier Beaty Szydło napisała: „Ostatnie propozycje projektów rozporządzeń do ustawy o odnawialnych źródłach energii, przygotowane i opublikowane przez ministra energii wydają się potwierdzać podejrzenia, że instytucje państwa, świadomie lub w wyniku zmanipulowania przez układ korporacyjno-biznesowy dominujący w dzisiejszej energetyce, prowadzą konsekwentną akcję niszczenia branży OZE w jej obecnym kształcie”.