Trudno wieszczyć, jak będzie wyglądać miks energetyczny przyszłości, ale na pewno pojawią się w nim zupełnie nieprzewidywalne na razie wynalazki i odkrycia. A to zmieni cały układ geopolityczny, czyli znany nam świat.

Zdolność do wytwarzania i magazynowania energii to jedna z głównych przewag konkurencyjnych w historii rozwoju cywilizacji. Od pewnego czasu to samo da się powiedzieć o zdolności do narzucania innym korzystnego dla siebie paradygmatu gospodarowania zasobami energetycznymi. Zdaniem niektórych badaczy, np. czeskiego profesora Vaclava Smila (którego znanym fanem jest m.in. Bill Gates), konkretny sposób, w jaki ludzkość pozyskuje i wykorzystuje energię, wręcz determinuje kierunki i tempo naszego rozwoju. A wiele wskazuje na to, że stoimy właśnie u progu kolejnej rewolucji w tej dziedzinie.

Sens mitu

W greckiej mitologii ogień był pierwotnie dostępny jedynie bogom. Dopiero zbuntowany tytan Prometeusz wykradł go, przemycił i udostępnił ludziom – za co zresztą spotkała go okrutna kara ze strony Zeusa. Ale to dzięki jego inicjatywie i ofierze mogła się rozwinąć ziemska cywilizacja: człowiek mógł już wytapiać metale i doskonalić narzędzia oraz gotować strawę, zamiast nadal żywić się surowymi roślinami i mięsem oraz posługiwać prymitywną maczugą. Czyniło to jego życie łatwiejszym i bezpieczniejszym, a pośrednio umożliwiło też postęp kultury.

Mity nie są po prostu baśniami, odbijają ważne procesy w dawnej historii ludzkości. I choć zdaniem nauki ten akurat odbył się raczej bez udziału istot nadprzyrodzonych, był mniej dramatyczny, za to bardziej rozciągnięty w czasie. Ujarzmienie ognia było pierwszym krokiem do planowego wykorzystywania energii. Przez tysiąclecia wystarczały nam spalana biomasa, siła mięśni udomowionych zwierząt, ruch wiatru, wartko płynąca woda. Prawdziwy przełom nastąpił stosunkowo niedawno, wraz z pojawieniem się na scenie paliw kopalnych.

Z szacunków wspomnianego już Smila wynika, że piloci współczesnego Jumbo Jeta mają do dyspozycji więcej energii niż cała ludzkość w X stuleciu. Roczne zużycie energii na głowę mieszkańca w starożytnym Rzymie wynosiło 18 GJ, w Wielkiej Brytanii u progu XIX w. 60 GJ, a w USA w 2014 r. – ponad 300. I nadal rośnie, coraz szybciej. Prosty wniosek: proporcjonalnie rośnie też znaczenie „paradygmatu energetycznego” dla całokształtu relacji społecznych, gospodarczych i politycznych, także w skali międzynarodowej.

Era paliwa kopalnego

Co prawda już człowiek pierwotny okazjonalnie wykorzystywał węgiel do celów energetycznych, ale na dużą skalę i naprawdę efektywnie umiemy to robić dopiero od drugiej połowy XVIII w. „Czarne złoto” wraz maszyną parową gwałtownie pchnęło do przodu rozwój gospodarczy – a przy okazji również politykę. Liderzy w wykorzystaniu węgla rychło okazali się też dysponentami tysięcy ton stali wysokiej jakości, którą można było przerobić na przedmioty codziennego użytku, ale przede wszystkim na okręty, szyny kolejowe i karabiny. Państwa, które z różnych względów chciały i mogły postawić na nowoczesny przemysł, gwałtownie wyprzedziły tych rywali, którzy trwali przy ekstensywnym modelu gospodarczym. Fabryka wygrała z manufakturą, huta i kopalnia z folwarkiem, kapitalizm z feudalizmem, a armie państw uprzemysłowionych raz po raz udowadniały swą morderczą wyższość nad formacjami zbrojnymi społeczeństw rolniczych. XIX w. ukształtował geostrategicznie świat, który znamy do dziś: z dominacją mocarstw anglosaskich i dość mocną pozycją kilku kontynentalnych potęg Europy plus tych państw spoza tradycyjnego Zachodu, które nauczyły się go najlepiej naśladować. Zwłaszcza w sposobie prowadzenia wojny i robienia biznesu. A obie te dziedziny mają wspólny mianownik: efektywność pozyskiwania i wykorzystywania energii.

Złoża węgla albo pola naftowe można było zdobyć przez operację wojskową albo szantaż polityczny. Wiedzę, w postaci najbardziej twórczych ludzkich mózgów oraz gotowych wytworów ich wysiłku, można za to kupić

Do węgla dołączyła ropa naftowa. Co prawda w roli paliwa znali ją już starożytni Chińczycy (i nawet budowali bambusowe rurociągi do jej transportu), ale nie przekuli tego w atut rozwojowy. Podobny los spotkał technologię, która pojawiła się we wczesnym średniowieczu w Bizancjum, w postaci specyficznej broni zwanej „ogniem greckim” (tajemnicza mieszanka używana w prymitywnych miotaczach płomieni – poza smołą, saletrą, siarką i wapnem palonym zawierała prawdopodobnie także ropę naftową). Przez wieki ów czarny i śmierdzący olej sączący się gdzieniegdzie z ziemi był wykorzystywany na niewielką skalę, np. jako smar i… lekarstwo dla bydła. Ropę trzeba było więc odkryć na nowo – a dokonał tego nasz rodak Ignacy Łukasiewicz. W połowie XIX w. wymyślił sposób oświetlania dzięki niej domów i ulic, a wkrótce rozpoczął wydobycie surowca na skalę przemysłową oraz stosowną rafinację. I lawina ruszyła.

Pojawienie się nowego, atrakcyjnego źródła energii zmodyfikowało strategiczną mapę świata. Węgiel bowiem, w ilościach dostatecznych dla ówczesnych potrzeb przemysłu, XIX-wieczne mocarstwa miały pod ręką, na własnych terytoriach. Import zazwyczaj był tylko uzupełnieniem na małą skalę. Z ropą tylko przez krótki czas było podobnie. Rosnący skokowo popyt napędził prace geologów i przyniósł odkrycie gigantycznych złóż w egzotycznych miejscach, np. na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Łacińskiej czy w Nigerii. Za inwestycjami podążały interesy polityczne, a za nimi żołnierze. Stare potęgi przez kilka dekad potrafiły kontrolować swoich dostawców za pomocą siły lub manipulacji, ale niektórzy z nich – szczególnie ci arabscy – stali się wreszcie tak bogaci, że postanowili pozwolić sobie na coraz bardziej asertywną samodzielność.

Podobnie było z gazem, który w roli powszechnie stosowanego surowca energetycznego pojawił się nieco później niż ropa. Natura rozłożyła go pod ziemią nierównomiernie, preferując Stany Zjednoczone, Rosję, Iran, sunnickie monarchie znad Zatoki Perskiej oraz niektóre kraje azjatyckiego interioru.

Stopniowo, począwszy od pierwszych lat po II wojnie światowej, kłopot dla głównych potęg Zachodu narastał. Oto znacząca część złóż najważniejszych surowców energetycznych, kluczowych dla biznesu, ale także dla bezpieczeństwa, znalazła się już poza polityczną kontrolą Waszyngtonu i jego sojuszników. Coraz częściej – wręcz w rękach ich wrogów, gotowych używać swoich zasobów i zdolności eksportowych jako broni. Wielki kryzys energetyczny wczesnych lat 70. XX w. był pierwszym ostrzeżeniem. Niedawne decyzje OPEC+, czyli stowarzyszenia głównych producentów ropy od Arabii Saudyjskiej po Rosję, idące jawnie wbrew strategicznym interesom Zachodu – ostatecznym potwierdzeniem, że dłużej nie da się grać w tę grę i udawać, że deszcz pada, kiedy przeciwnicy plują w twarz.

Lobbyści i stratedzy

Problem tylko częściowo udaje się łagodzić dzięki energetyce atomowej. Przy jej niewątpliwych i niekwestionowanych w środowisku fachowym zaletach wciąż budzi ona obawy u części opinii publicznej, mocno promowane przez cichą i całkiem otwartą propagandę państw czerpiących zyski z eksportu ropy i gazu (na czele z Rosją).

Grę komplikują polityczne interesy wielu państw. I tak Niemcy – odbiorcy paliw z Rosji – potrafili za czasów Gerharda Schrödera i Angeli Merkel przekuć tę względną słabość (konieczność importu) w atut, ustawiając się w roli dystrybutora gazu dla partnerów i snując projekty uzależnienia ich od siebie. Dziś spór pomiędzy Berlinem, w którym wciąż nie wszyscy całkiem pożegnali się z tą kuszącą koncepcją, a Paryżem i stojącym za Francuzami sojuszem europejskich krajów proatomowych stanowi jedną z istotnych osi organizujących politykę na Starym Kontynencie.

Na poziomie deklaracji odwrót od paliw kopalnych jest uznawany za nieunikniony, ale w praktyce nie jest operacją łatwą, także z powodu naruszenia interesów potężnych branż, od nafciarsko-gazowej po motoryzacyjną. Na przykładzie tej ostatniej widać to chyba najwyraźniej, bo latami udawało się jej skutecznie blokować prace badawcze i rozwojowe nad technologiami alternatywnymi w stosunku do silnika spalinowego. Trzeba było uruchomienia sił potężnego kontrlobby, które odwołało się do emocji szerokich kręgów opinii publicznej, strasząc ją (czasami nawet nieco na wyrost) katastroficznymi wizjami skutków globalnego ocieplenia, żeby nastąpił przełom. Dzisiaj elektryfikacja transportu kołowego postępuje coraz szybciej, acz w dużej mierze pod dyktando polityków i przy znaczącym subwencjonowaniu ze środków publicznych, a w kolejce czekają m.in. ogniwa wodorowe.

Wynik tej w gruncie rzeczy biznesowej gry nie jest jednak przesądzony. Specjaliści przyznają, że akurat to, jakiego rodzaju silnik napędza auto panów Kowalskiego, Schmidta, Smitha albo Li – jest z punktu widzenia losów planety niezbyt istotne. Proekologicznej rezerwy warto więc szukać gdzie indziej – i to się cały czas dzieje. Może już niedługo masowy transport morski przeprosi się z tradycyjnym żaglem łapiącym wiatr albo bardziej nowoczesnym – łapiącym promienie słoneczne? Może zaczniemy wreszcie na dobre szukać dróg zmniejszania emisji dzięki mądrzejszemu planowaniu przestrzennemu i zmianie nawyków komunikacyjnych czy handlowych, a nie tylko poprzez walkę z silnikami spalinowymi? Może sięgniemy po nowe technologie ograniczające zużycie paliw kopalnych w przemyśle, np. przy produkcji nawozów sztucznych? Być może, a o realności tak pojętej rewolucji ostatecznie skutkującej spadkiem globalnego zapotrzebowania na ropę i gaz najlepiej świadczą strategie arabskich monarchii znad Zatoki Perskiej. Na razie intensywnie monetyzują one bogactwa wydobywane spod piasków pustyni, ale coraz większą część zysków przeznaczają na perspektywiczne inwestycje w nowe technologie, wykorzystując w ten sposób swoje „ekstensywne pięć minut” na przygotowanie sobie miękkiego lądowania po zakończeniu ery ropy i jej pochodnych. Inny wielki gracz na rynku tradycyjnych paliw – Rosja – chyba bezpowrotnie przegapił podobną szansę, chociaż swego czasu, szczególnie w trakcie pierwszej kadencji prezydenckiej Władimira Putina, sporo o tym mówiono. Ba, powołano nawet kilka rządowych instytucji mających zaplanować i przeprowadzić wielką operację analogiczną do tej, którą teraz spektakularnie realizuje saudyjski książę koronny Mohammed bin Salman i jemu podobni politycy na Bliskim Wschodzie. Tymczasem Moskwa i Petersburg nie dały rady wyskoczyć ze starych kolein.

Nowe reguły

Trudno dziś z pełnym przekonaniem wieszczyć, jak będzie wyglądać dominujący miks energetyczny przyszłości. Z pewnością będzie zawierać elementy energii odnawialnych, od geotermii poprzez ujarzmioną siłę wiatru i górskich rzek, po bodaj najbardziej obiecującą – energię słoneczną. Ale do tego z pewnością dojdzie coraz doskonalsza technologia jądrowa plus tzw. zielony wodór, na który coraz wyraźniej stawia m.in. Unia Europejska. Do tego dojdą pewnie nowe, zupełnie nieprzewidywalne na razie wynalazki i odkrycia. Sporo mówi się np. o możliwościach wykorzystania na skalę przemysłową helu-3. Najprawdopodobniej dałoby się z niego uzyskiwać bardzo czystą i bezpieczną energię o wiele efektywniej i prościej niż z tradycyjnych paliw kopalnych, a nawet uranu. Problem: mamy go na Ziemi bardzo mało. Za to ogromne ilości w Kosmosie i to całkiem blisko – na Księżycu.

Pewne jest jedno: niezależnie od tego, jakie technologie zdominują światową energetykę w kolejnych dekadach, mocno zmienią one utrwalone, geopolityczne reguły gry. W przeszłości bezpieczeństwo energetyczne – i w konsekwencji zdolność do „projekcji siły” na zewnątrz – zapewniano sobie poprzez kontrolę nad złożami strategicznych surowców. Punktem odniesienia była więc ziemia, jej konkretny obszar kryjący pożądane bogactwa. Wysoce prawdopodobna, daleko idąca dywersyfikacja dostępnych i atrakcyjnych sposobów pozyskiwania energii spowoduje natomiast wzrost roli wiedzy i know-how kosztem fizycznych, materialnych zasobów.

Mówiąc obrazowo: złoża węgla albo pola naftowe można było zdobyć poprzez operację wojskową albo szantaż polityczny. Laboratoriów raczej nie da się podbić, a jeśli nawet ktoś spróbuje, to w efekcie zawładnie bezużytecznymi ścianami i resztkami rozbitych twardych dysków. Wiedzę, w postaci najbardziej twórczych ludzkich mózgów oraz gotowych wytworów ich wysiłku, można za to kupić „po dobroci”. Za gotówkę albo tworząc dla geniuszy optymalne warunki pracy (fundusze, standardy organizacyjne, możliwości nieskrępowanego uczestnictwa w międzynarodowej wymianie myśli) oraz życia, czyli także dostępu do kultury, jakości środowiska przyrodniczego i usług zdrowotnych, bezpieczeństwa fizycznego i akceptacji indywidualnego, preferowanego stylu czy obyczajowości. W globalnym społeczeństwie sieciowym technologiczny wyścig wygrają więc te węzły, które przyciągną do siebie najlepszych naukowców i inżynierów oraz menedżerów zdolnych optymalnie wykorzystywać nowe odkrycia. Nihil novi sub sole, w innych czasach i innych dekoracjach analogiczny mechanizm zadziałał już nie raz. Dość przypomnieć, ile pod względem cywilizacyjnym zyskały niegdyś Prusy na fatalnym błędzie króla Francji, który odwołał zapewniający hugenotom tolerancję religijną edykt nantejski. „Drenaż mózgów” to zjawisko stare jak świat, ale bodaj nigdy w historii jego znaczenie dla uzyskania przewagi energetycznej – i w konsekwencji politycznej – nie było aż tak wielkie.

Znaczenie nagiej siły i militarnej przemocy oczywiście nie zaniknie. Ale w konsekwencji spodziewanej rewolucji energetycznej pojawią się nieuchronnie nowe, dominujące formy jej stosowania. Można przypuszczać, że coraz częściej będzie używana punktowo, czyli zamiast walki o nieistotne w gruncie rzeczy połacie terenu na ciągłym froncie stanie się sztuką precyzyjnego uderzenia w wybrane instalacje lub centra zarządzania. Najlepiej skrytego, czyli takiego, które nie pozwoli jednoznacznie zidentyfikować agresora. To może oznaczać, że jednak asymetryczne formy walki (również w cyberprzestrzeni, nie tylko w realu) stopniowo odsuną w cień to, co znaliśmy przez stulecia, a co chwilowo przywrócił do centrum uwagi Putin, postanawiając rozjeżdżać czołgami ukraiński step.

Terroryzm państwowy i pozapaństwowy oraz dywersja, agresja informacyjna i informatyczna, precyzyjne uderzenia rakietowe, operacje podwodnych bezzałogowców przeciwko infrastrukturze zlokalizowanej na dnie mórz itd. – to możliwe elementy przyszłych wojen i quasi-wojen w świecie, którego energetyczny krwiobieg będzie odmienny od znanego nam dzisiaj. Ale to nie wszystko, bo jeśli rzeczywiście dojdzie do sięgnięcia po zasoby surowców z Kosmosu (a pewnie dojdzie, i to raczej prędzej niż później), to czeka nas wielopłaszczyznowa rewolucja i w sztuce wojennej, i w systemie prawa międzynarodowego. Pięknoduchowskie traktowanie przestrzeni pozaziemskiej jako zdemilitaryzowanego „dobra wspólnego” całej ludzkości nie ma najmniejszych szans się utrzymać – zostanie zastąpione przez ostrą rywalizację tych, którzy wykażą najwięcej refleksu, determinacji oraz zdolności technologicznych i finansowych. To wszystko oznacza, że wyścig o dominację energetyczną prowadzi nas na próg może nie od razu „nowej cywilizacji”, ale z pewnością nowego ładu międzynarodowego. Z nowymi (przynajmniej częściowo) głównymi aktorami, których mocarstwowość będzie wynikać bardziej z przewagi jakościowej niż ilościowej. Z nowym charakterem relacji wzajemnych między nimi oraz ich stosunków z całą resztą, czyli kolejnymi kręgami państw z różnych względów zapóźnionych w energetycznym wyścigu. Z przeniesieniem znaczącej części gry (i wojny) w nowe środowiska – wirtualne oraz kosmiczne. I wreszcie z coraz większym zróżnicowaniem modeli energetycznych, a w konsekwencji także ekonomicznych, politycznych i społecznych.

Pozostaje mieć nadzieję, że owo naturalne zróżnicowanie (w miejsce tradycyjnej unifikacji w czasach dawnych rewolucji przemysłowych) i związana z nim konkurencja, a także nadmiar wyprodukowanej energii nie rozsadzą nam przy okazji naszej pięknej, kruchej planety. ©Ⓟ