Firma PGNiG Termika złożyła ofertę zakupu Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej od Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Sęk w tym, że to jedynie niewielki zastrzyk finansowy dla JSW, która potrzebuje solidnej kroplówki.
Jako dziecko uwielbiałam jeździć do Parku Śląskiego w Chorzowie. Z perspektywy znajdującego się tam 40-metrowego diabelskiego młynu wydawało mi się, że widzę cały Śląsk. Niektórym jednak wydaje się, że doskonale widzą Śląsk z perspektywy Warszawy. A zarządzanie na odległość to jednak spore wyzwanie.
Tak jest w przypadku państwowego górnictwa. Od miesięcy słyszymy o ratowaniu Kompanii Węglowej, a ostatnio niektórzy zauważyli, że w dość kiepskiej kondycji (o ile nie gorszej) jest również Jastrzębska Spółka Węglowa. Ba, nawet minister energii Krzysztof Tchórzewski przyznał, że JSW potrzeba ponad 1 mld zł, dlatego nie wyklucza, że spółka będzie się pozbywać części swoich aktywów.
Jakiś czas temu „Rzeczpospolita” napisała, że PGNiG Termika może kupić od JSW jej Spółkę Energetyczną Jastrzębie wartą ok. 200 mln zł, ponieważ na szybko potrzebuje ok. 190 mln zł, by wypłacić załodze zaległe czternastki za 2015 r. (wraz z ustawowymi odsetkami za zwłokę). Kasa JSW jest bowiem puściusieńka, a wiadomo, że gdy spółka przestaje płacić wynagrodzenia, wniosek o ogłoszenie upadłości jest na wyciągnięcie ręki.
Sprzedaż części SEJ poratuje JSW tylko na chwilę. Niemniej jednak wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski podczas niedawnego pobytu na Śląsku wymienił inne aktywa, których mogłaby się pozbyć JSW. Chodzi o wspomnianą już SEJ (nawet pakiet większościowy), ale też o udziały w dwóch koksowniach: w dąbrowskiej Przyjaźni i wałbrzyskiej Victorii (w obu jednak JSW miałaby zachować pakiety większościowe).
Warto przypomnieć, że koksownię Victoria JSW kupiła od Skarbu Państwa już po swym debiucie giełdowym w 2011 r. (za 85 proc. akcji zapłaciła 413,9 mln zł). Było to dopełnienie założeń powstania tzw. grupy węglowo-koksowej na bazie JSW, która jest przecież największym w UE producentem węgla koksowego (czyli bazy do produkcji stali), a także obecnie największym na świecie eksporterem koksu.
Obecnie misternie tworzona grupa węglowo-koksowa wydaje się rozpadać, choć jeszcze 1,5 roku temu to Jastrzębie, kupując za 1,5 mld zł od Kompanii Węglowej kopalnię Knurów-Szczygłowice z pokładami węgla koksowego, zapewniło, że wcale nie chodzi o ratowanie węglowego giganta, tylko o rozwój grupy węglowo-koksowej. Efekt?
Strajki w JSW z początku 2015 r., które doprowadziły do dymisji znienawidzonego przez związkowców prezesa Jarosława Zagórowskiego, wcale nie zatrzymały cięć w spółce, przeciwko którym protestowali górnicy. Jesienią 2015 r. podpisane zostało bowiem porozumienie, na mocy którego w latach 2016–2018 nie będzie m.in. wypłacana czternastka i deputat węglowy, co ma dać oszczędności rzędu 2 mld zł. Strajki te jednak doprowadziły do tego, że jeden z najważniejszych klientów JSW, czyli ArcelorMittal Poland, zaczął stawiać na większą dywersyfikację swoich dostaw, m.in. do największej koksowni w regionie – Zdzieszowice.
Wydaje się, że bez wielkiej wyprzedaży w JSW się nie obędzie. Zwłaszcza że za 2015 r. spółka odnotowała ponad 3 mld zł straty netto (uwzględniając odpisy na aktywach za ponad 2 mld zł). Pytanie tylko, jaki sens ma taka państwowo-państwowa sprzedaż, bo przecież właśnie o taką chodzi – mowy o żadnej prywatyzacji nie ma.
Od dłuższego czasu mówi się o pozbyciu się przez JSW kopalni Krupiński, która m.in. nie do końca pasuje do profilu spółki (wydobywa głównie węgiel energetyczny). I choć wydawało się, że JSW po prostu wniesie zakład w Suszcu do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, tak teraz mówi się o sprzedaży inwestorowi. Trudno jednak znaleźć mi chętnego na liście państwowych spółek, skoro Enea po zakupie Bogdanki ma się jeszcze angażować w Katowicki Holding Węglowy, PGE ma ratować Kompanię Węglową, Tauron wygrał wyścig chętnych (sic!) po kopalnię Brzeszcze. Zostaje jeszcze Energa, ale to chyba jednak inna bajka...
Oczywiście – są jeszcze inne państwowe instytucje, jak wszechobecny Węglokoks. Są też BGK, PIR, TF Silesia... Jednak przy tworzeniu tej całej inżynierii finansowej, czy to w Kompanii, czy w JSW, trzeba chyba jednak mieć świadomość, że mówimy o naprawdę olbrzymich pieniądzach. Może ich „załatwienie” nie jest wcale aż tak trudne. Ale zwykle inwestuje się po to, by zarobić, a czy tu naprawdę jest taka szansa?
Perspektywy dla cen węgla energetycznego i koksowego są fatalne. Ale nawet nie to jest głównym problemem. Bo gdy spojrzymy na węglową mapę Polski, okaże się, że są szaleńcy, którzy nawet chcą u nas budować nowe kopalnie (np. 8 marca PD Co. pokazała pre feasibility study dotyczące kopalni Jan Karski w sąsiedztwie Bogdanki na Lubelszczyźnie).
Głównym problemem są koszty pracy w państwowych kopalniach – z Barbórkami, czternastkami, deputatami węglowymi i mlekowymi, piórnikowym, flapsami (posiłki regeneracyjne w postaci bonów do supermarketu), przerośniętą administracją i niską efektywnością. Niestety, żaden rząd od lat nie potrafi postawić się związkom zawodowym i zrobić porządku w sektorze węglowym, co tylko ten sektor pogrąża. Prawda jest taka, że tego porządku nie zrobi się bez zmiany ustawy o związkach zawodowych. Tej ustawy nikt nie ma odwagi zmienić.
A diabelski młyn się kręci i kręci. Dzisiaj niegdyś ratujący stają się ratowanymi (patrz JSW). Kto w takim razie w przyszłości uratuje tych dzisiaj ratujących polskie górnictwo? Zapewne powstająca niezmiennie od ponad roku Nowa Kompania Węglowa, czyli Polska Grupa Górnicza, która od 2017 r. ma być dochodowa (dodam, że nie powstała do dziś). Zważywszy, że ma przejąć zasady pracy i płacy starej KW, to dość czarno to widzę.
Bez wielkiej wyprzedaży w JSW się nie obędzie. Za 2015 r. spółka odnotowała ponad 3 mld zł straty netto