Pozornie banalna kwestia urealnienia planów wydobycia postawiła pod znakiem zapytania porozumienie na zakończonym wczoraj szczycie OPEC+.

W centrum weekendowych rozmów ponad 20 kluczowych eksporterów ropy naftowej w Wiedniu miała się znaleźć kwestia dalszych cięć produkcji surowca. Na taki scenariusz wskazywały m.in. uwagi saudyjskiego ministra energii, księcia Abdulaziza, który przestrzegał w ostatnich dniach inwestorów przed „stawianiem” na dalszy spadek cen. Na stole – według nieoficjalnych doniesień – była redukcja wydobycia o kolejny milion baryłek dziennie. Gdyby zatwierdzono taką decyzję, łączny wolumen ograniczeń przyjętych przez OPEC+ od października ub.r. sięgnąłby 5 mln baryłek dziennie, ok. 4,5 proc. światowego zapotrzebowania.

Za takim kierunkiem przemawiały też utrzymujące się na stosunkowo niskim poziomie notowania ropy. Oczekiwanego skutku cenowego nie przyniosła bowiem poprzednia, kwietniowa decyzja o cięciach produkcji ropy naftowej – eksporterzy skupieni w OPEC+ niespodziewanie ogłosili wówczas ograniczenia produkcji o ok. 1,6 mln baryłek dziennie, które miały wejść w życie od maja. Decyzja nastąpiła wbrew oczekiwaniom zmagających się z wysoką inflacją konsumentów paliw, a rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przyznawał wprost, że intencją grupy jest podtrzymanie notowań na „odpowiednim poziomie”. Trendu spadkowego, związanego z coraz silniejszymi na światowych rynkach obawami przed recesją, nie udało się jednak zatrzymać na długo. Według wyliczeń Banku Światowego w maju średnia cena baryłki ropy Brent spadła z 84,10 dol. w poprzednim miesiącu do poziomu 75,70 dol., najniższego od grudnia 2021 r.

W ostatnich tygodniach przed szczytem coraz bardziej jasne stawało się, że tym razem decyzja grupy nie jest przesądzona. O ile możliwość dalszych cięć sygnalizował Rijad, zgoła odwrotne stanowisko prezentowała Rosja. Obawiano się także, że – po nikłych efektach poprzednich zmian planów produkcyjnych – kolejne cięcia zostaną odebrane jako oznaka desperacji eksporterów. Argumentów przeciwnikom dalszego ograniczania wydobycia dostarczyła też część prognoz, zgodnie z którymi w drugim półroczu należy się spodziewać wzrostu popytu na paliwa, zwłaszcza w przyspieszającej gospodarce Chin, co pozwalałoby liczyć, że ceny w najbliższych miesiącach i tak zaczną rosnąć. W rezultacie według większości analityków stosunkowo najbardziej prawdopodobne miało być utrzymanie w mocy i sformalizowanie dotychczasowych planów lub tylko nieznaczna ich korekta.

Na napiętą atmosferę rozmów wpływał narastający kryzys zaufania pomiędzy głównymi filarami sojuszu, Rosją i Arabią Saudyjską. Główną przyczyną tarć stała się kwestia przestrzegania uzgodnionych wcześniej planów produkcyjnych. W związku z utratą rynków zachodnich i cen, które utrzymują się ok. 20 dol. poniżej konkurencji, rosyjska ropa w olbrzymich ilościach zaczęła płynąć m.in. do Chin i Indii, wypierając z tych rynków surowiec z Zatoki Perskiej. Zastąpiwszy w ten sposób z nawiązką swoje tradycyjne kierunki dostaw i szukając za wszelką cenę możliwości podreperowania nadszarpniętych przez zachodnie restrykcje dochodów budżetowych, Moskwa straciła zapał do cięć. Tym bardziej że nałożone na nią limity cen sprawiają, że w niewielkim stopniu skorzystałaby na zwyżce notowań.

W rezultacie rosyjski przemysł naftowy nie zrealizował w pełni nawet ustalonych jeszcze na jesieni redukcji. Z zaplanowanych cięć na poziomie 500 tys. w kwietniu Moskwa osiągnęła ok. 300 tys. – szacuje agencja Energy Intelligence. A według Bena Cahilla z waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) można mówić wręcz o maksymalizowaniu wydobycia, co stanowiło poważny test dla cierpliwości partnerów z OPEC+. Dlatego też to urealnienie planów produkcyjnych stało się tematem numer jeden na negocjacyjnej agendzie. Na kiepską atmosferę między partnerami zrzeszonymi w OPEC+ wskazywała bezprecedensowa decyzja o niewystosowaniu zaproszeń dla dziennikarzy części mediów zachodnich, m.in. agencji Reutera i Bloomberga, a także amerykańskiego dziennika „The Wall Street Journal”. Na kilka dni przed szczytem atmosferę starał się tonować sekretarz generalny OPEC Haitham al-Ghais, podkreślając korzyści, jakie płyną ze współpracy w poszerzonej formule OPEC+. – Ta grupa krajów podejmowała, gdy było to niezbędne, nadzwyczajne wysiłki na rzecz stabilizacji rynku naftowego w tych szczególnych czasach – mówił Al-Ghais.

Otwarcie tematu niezgodności pomiędzy formalnie obowiązującymi deklaracjami a rzeczywistą produkcją okazało się prawdziwą puszką Pandory. Odżyły długo wyciszane kontrowersje dotyczące urealnienia bazowych kwot produkcyjnych, względem których naliczane są cięcia – i tym samym dystrybucji ich kosztów. Zawyżony poziom wydobycia umożliwiał dotąd części krajów afrykańskich uniknięcie konsekwencji uzgodnionych cięć, z kolei dla krajów o największych mocach produkcyjnych, takich jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, oznaczał relatywnie większe obciążenia. W rezultacie formalne rozpoczęcie niedzielnych rozmów przesunęło się o dwie godziny i do momentu zamknięcia tego wydania DGP ich wynik nie był znany. Przed zakończeniem szczytu, według części mediów, rozmowy opuścić mieli – bez podania przyczyny – przedstawiciele Angoli i Gabonu. Ministrowie z czołowych państw OPEC+ przekonywali jednak, że ostatecznie porozumienie uda się osiągnąć.

W obliczu narastającej niepewności w piątek, tuż przed rozpoczęciem spotkania w Wiedniu, ceny ropy na rynkach zachodnich rosły. Na koniec tygodnia zakontraktowanie baryłki Brent (z dostawą na sierpień) kosztowało ponad 76 dol. – nieco więcej niż wyniosła średnia cena w maju (75,7 dol.). Ostatni, czwartkowy poziom notowań koszyka OPEC wskazywał jednak najniższy poziom od marca – niespełna 73 dol. za baryłkę. ©℗