Rządowi zwolennicy przyspieszenia transformacji energetycznej liczą, że – mimo oporu Solidarnej Polski – w przyszłym tygodniu ministrowie zaakceptują zmiany w rządowej strategii do 2040 r.

Już w najbliższy wtorek – jak sygnalizują nasze źródła – rząd ma się zająć aktualizacją Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040) - podstawowego dokumentu opisującego długofalową strategię dla sektora. - Bardzo trzymam kciuki, żeby został przyjęty, bo to są dobre zmiany – mówi DGP pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Mateusz Berger, wskazując m.in. na plany zwiększenia udziału OZE w miksie. Zastrzega, że nie wie, jaki jest w tej sprawie układ sił w rządzie.

Według naszych informacji w prace nad dokumentem, które prowadziło Ministerstwo Klimatu i Środowiska, zaangażowane były m.in. nadzorowany przez Bergera operator sieci przesyłowych, spółka Polskie Sieci Elektroenergetyczne, a także URE, czyli regulator rynku energii. Sprzeciw wobec projektu, który – według nieoficjalnych informacji – do 2040 r. zakłada m.in. wygaszenie niemal do zera energetyki związanej z węglem brunatnym, zapowiadają politycy Solidarnej Polski.

Rynek domaga się transformacji

Nasi rozmówcy przekonują jednak, że aktualizacja „przejdzie” przez rząd mimo sprzeciwu ziobrystów albo uzyska ich akceptację w zamian za ustępstwa w innych obszarach. Wskazują, że Warszawa jest pod coraz silniejszą presją ze strony rynku – w tym spółek Skarbu Państwa. Zaktualizowana strategia jest też potrzebna resortowi aktywów państwowych, który prowadzi m.in. działania w kierunku notyfikacji w Brukseli planu dla polskiego górnictwa.

Jak pisaliśmy w DGP w zeszłym tygodniu, przygotowany przez resort klimatu projekt zakłada znaczące przyspieszenie rozwoju źródeł niskoemisyjnych. OZE w 2030 r. mają osiągnąć moc ok. 50 GW. Później dynamicznie rozbudowywać się ma fotowoltaika – do poziomu 45 GW – oraz morska energetyka wiatrowa (nawet 16 GW). W proponowanym kształcie strategii uwzględniono także atom. Oprócz elektrowni realizowanej w ramach rządowego programu, która jest ujęta w obowiązującej PEP2040, zakłada się realizację projektów komercyjnych: dużej elektrowni w Pątnowie, realizowanej przez PGE i ZE PAK we współpracy z koreańskim koncernem KHNP, oraz małe reaktory modułowe SMR (pierwsze 300 MW w tej technologii mają się pojawić jeszcze w tej dekadzie).

Kolejne szczegóły rządowych planów opisała w tym tygodniu „Rzeczpospolita”. Z jej ustaleń wynika, że w miksie wytwórczym Polski w 2030 r. bloki opalane węglem kamiennym i brunatnym będą odpowiadały za ok. 1/3 energii, a gazówki za 15 proc. Z kolei dekadę później udział węgla w miksie miałby być już tylko śladowy. Projekt zakłada niemal całkowite (do niespełna 1 proc.) wygaszenie elektrowni opalanych węglem brunatnym, zaś węgiel kamienny odpowiadałby za 7,5 proc. energii. Te właśnie plany budzą największe kontrowersje w rządzie.

OZE uzupełnią magazyny

Nasz rozmówca, który zna projekt PEP, opowiada o kolejnych aspektach dokumentu oraz jego konstrukcji. - Aktualizacja dodaje do obowiązującej strategii dodatkowy scenariusz. Oprócz ekspansji OZE zakłada on daleko idący rozwój w dziedzinie magazynowania energii, to właśnie te technologie mają pewnej mierze zastąpić gaz w roli stabilizatora systemu, co pozwoli uniknąć drastycznych wzrostów zapotrzebowania na ten surowiec – mówi. Według niego wynika z tego, że najprawdopodobniej rząd odchodzi od wizji błękitnego paliwa jako podstawy ciepłownictwa w okresie transformacji.

Słabe punkty? Atom i węgiel

Komentując te informacje Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego, ocenia, że projekt PEP stanowi dobry punkt wyjścia do korekty rządowego kursu, ale pozostawia on sporo pytań bez odpowiedzi. - Wiatr na lądzie pozostaje w dużej mierze zablokowany. Nowe projekty – spełniające kryterium 700 m odległości od budynków mieszkalnych – będą gotowe najwcześniej za 5-10 lat. Fotowoltaika ma swoje ograniczenia. Dobrze, że dostrzeżono SMR-y, ale trzeba mieć na uwadze, że te technologie są na początku drogi do komercyjnego wdrożenia, nie jesteśmy też na nie gotowi regulacyjnie. To raczej perspektywa na lata 30. Duże wyzwania ma też przed sobą duży atom – wylicza. Ekspert ocenia jednocześnie, że wygaszenie węgla brunatnego, biorąc pod uwagę na rynku UE, jest procesem nieuniknionym.

Filip Piasecki, kierownik zespołu ds. polskiego rynku w brytyjskiej firmie analitycznej Aurora Energy Research, uważa, że to właśnie atom jest najsłabszym ogniwem rządowych planów. - Rok 2033 nie jest realistyczny jako moment uruchomienia pierwszego reaktora. Nasze symulacje mówią, że nawet jeśli od dziś cały proces zostanie przeprowadzony wzorowo, bez poważniejszych opóźnień, pierwszy blok ruszy nie wcześniej niż w 2036 r. Niestety w tym sensie plany na następną dekadę są obarczone sporym ryzykiem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego – wskazuje ekspert. Trudne będzie też według niego „dowiezienie” celów rządowej strategii w zakresie SMR-ów oraz elektrowni szczytowo-pompowych.

Piasecki powątpiewa, czy możliwa do zrealizowania jest nawet tak ograniczona rola węgla w energetyce, jaką zakłada rząd. - Przy cenach CO2 na poziomie (powyżej) 90 euro za tonę – a takich stawek spodziewamy się na 2030 r. – i przy spodziewanej stabilizacji na rynkach gazowych nie bardzo wyobrażam sobie model biznesowy dla jednostek węglowych. Można wyobrazić sobie oczywiście bloki, które będą subsydiowane w zamian za gotowość do pracy w sytuacji kryzysowej. Ale ich uruchomienie będzie wiązało się ze skokowym wzrostem kosztów energii w systemie, więc w normalnych warunkach będą wypychane przez jednostki opalane gazem – prognozuje.

Lepiej, wciąż nie dobrze

Pozytywnie ocenia natomiast podniesienie zakładanego udziału w miksie OZE, zwłaszcza fotowoltaiki i offshore’u. – Nie są to nadmiernie ambitne plany, wciąż daleko im do zgodności z europejskim celem neutralności klimatycznej, ale z pewnością widzimy kroki w dobrym kierunku - uważa. Piasecki zastrzega jednocześnie, że widoczny w rządowych propozycjach nacisk na wiatraki na morzu i znacznie mniejszy na farmy lądowe ma sens z punktu widzenia interesu spółek Skarbu Państwa, ale niekoniecznie z punktu widzenia całej gospodarki. - Należałoby równolegle rozwijać obie te gałęzie energetyki – przekonuje Piasecki. Liczy też, że zaktualizowane cele przełożą się na inne działania, które są niezbędne dla przyspieszenia dekarbonizacji polskiego miksu: uproszczenie procedur pozwoleniowych czy odblokowanie inwestycji w sieci energetyczne.

Bez entuzjazmu do całokształtu projektu odnosi się Aleksander Śniegocki, prezes Instytutu Reform. Think tank ten postulował niedawno, by rozbudowę źródeł odnawialnych do 100 GW w 2040 r. - Dotychczasowe informacje dotyczące aktualizacji PEP wskazują, że dokument ten podtrzyma „tradycję”, zgodnie z którą rządowa strategia reaguje na bieżąco na trendy rynkowe i wymogi regulacyjne zamiast autonomicznie określać wizję i kierunki dla krajowej gospodarki. Poprzedni PEP (z 2021 r.) byłby dobrym dokumentem, gdyby został przyjęty w 2013 r. Ten – jeśli utrzyma się w obecnym kształcie – odpowiada na wyzwania mniej więcej z roku 2017 – ocenia w rozmowie z DGP. - To oczywiście dużo lepsza strategia od obowiązującej. Ale znowu bardzo szybko się zdezaktualizuje i nie będzie traktowana jako istotny punkt odniesienia przez rynek. Rząd ostatecznie będzie musiał robić więcej niż deklaruje, ale będzie miał mniej czasu, będzie gorzej przygotowany, a koszty transformacji staną się wyższe – dodaje. A w Unii już na finiszu są negocjacje w sprawie kolejnego podniesienia celów OZE na 2030 r.

Zdaniem Śniegockiego słabością projektu – w zakresie, w jakim ujrzał on światło dzienne – jest także nadmierne skupienie na elektroenergetyce. - Brakuje wizji dla innych sektorów, zwłaszcza przemysłu, który przecież będzie w znacznym stopniu kształtować zapotrzebowanie na prąd i decydować o cenach i dostępności różnych surowców – ocenia ekspert. Jak dodaje, energetyka powinna być w awangardzie względem innych sektorów gospodarki, bo w niej dekarbonizacja jest możliwa do osiągnięcia szybciej niż w transporcie, budynkach czy rolnictwie.