- Powinniśmy mieć znacznie silniejsze mechanizmy redystrybucji na szczeblu europejskim. Tyle że budżet, jakim dysponuje UE, nie jest na dziś porównywalny z PKB państw członkowskich - uważa Terry Reintke, posłanka do Parlamentu Europejskiego z ramienia Zielonych.
Unia Europejska pracuje nad zakazem sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi do 2035 r. Głosowanie w tej sprawie odbędzie się prawdopodobnie pod koniec marca. Nie brak jednak głosów, że bez odpowiedniej infrastruktury i rozwoju sektora elektrycznych pojazdów działanie to może mijać się z celem. To dobry moment na uchwalenie zakazu?
Zdecydowanie. To najwyższy czas. Europejscy producenci samochodów – także niemieccy – nie byli dotychczas liderami tej zmiany. Znacznie szybciej sektor samochodów elektrycznych rozwinął się np. w USA i Chinach. Dlatego bardzo ważne jest wyznaczenie konkretnych terminów. Do celu zostało nam 12 lat. Wystarczająco, by dostosować infrastrukturę i przygotować się z perspektywy przemysłowej. Ta decyzja będzie jednym z kluczowych kroków umożliwiających zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych przez transport. Tym ważniejsza, że jest to jeden z sektorów, które nie osiągnęły w ostatnich latach celów paryskich (ustalonych podczas 21 Konferencji ONZ w sprawie zmian klimatu w 2015 r. - red.).
Co z państwami takimi jak Polska, które startują ze słabszej pozycji ze względu na m.in. gorzej rozwinięty transport publiczny?
Wydaje mi się, że akurat Polska ma bardzo duży potencjał, by skorzystać na rozwoju elektromobilności. Gdyby teraz przyspieszyć transformację – zarówno w zakresie zielonego przemysłu, jak i rozbudowy infrastruktury czy inwestycji w transport publiczny - można byłoby w dość krótkim czasie wiele osiągnąć. Oczywiście, wymaga to dużych inwestycji. Dlatego wzywamy do znacznego zwiększenia funduszy na cele klimatyczne. Ale dzięki woli politycznej, potrzebnym inwestycjom i dobrym ramom regulacyjnym możemy to osiągnąć.
Teoretycznie decyzję o zakazie sprzedaży aut napędzanych silnikami spalinowymi zatwierdzili już zarówno Parlament Europejski, jak i przedstawiciele państw członkowskich. Ale w ostatnim czasie pojawiły się wątpliwości, czy dojdzie do jej przypieczętowania. Sygnały możliwego wycofania poparcia dały m.in. Włochy i Niemcy. Czym to się skończy?
Porozumienie w tej sprawie zostało osiągnięte. Z proceduralnego punktu widzenia zgoda jest: Rada dała zielone światło, później głosował nad tym Parlament. Nie znam żadnego precedensu, by w takiej sytuacji doszło do renegocjacji uzgodnionych regulacji. Oprócz dyskusji na temat paliw neutralnych pod względem emisji CO2, mamy do czynienia z konfliktem, który dotyczy przyszłości alternatywnych paliw syntetycznych. Ale musimy wypracować dobre rozwiązanie i iść do przodu. Nie mamy czasu do stracenia.
Czy jednak nierozstrzygnięty status paliw syntetycznych nie był od początku słabym punktem porozumienia? Może należało od początku prowadzić prace legislacyjne nad zakazem spalinówek i nad e-paliwami równolegle?
Powtórzę: wyrażono zgodę na procedowanie tej propozycji, bardzo wyraźnie określając rolę paliw syntetycznych. Szczegółowe rozwiązania dla paliw syntetycznych mają być przedstawione w odrębnej propozycji legislacyjnej KE. Dziś jest czas, by przypieczętować ten akt prawny, na który już się zgodziliśmy. Posuwajmy się do przodu krok po kroku. Zacznijmy od sfinalizowania zakazu aut spalinowych. Tak, byśmy mogli patrzeć w przyszłość, a firmy i obywatele mogli zająć się przygotowywaniem do zmiany.
Komisja Europejska ma w tym miesiącu przedstawić szczegóły zielonej polityki przemysłowej. Jakie są pani oczekiwania?
Presja na określenie unijnej strategii w tym obszarze znacząco wzrosła w ostatnim czasie. Zwłaszcza w kontekście na działania administracji Stanów Zjednoczonych, która przyjęła ustawę o redukcji inflacji. Wiążą się z tym m.in. ogromne inwestycje czy zwolnienia podatkowe. Mam nadzieję, że Komisja odpowie w sposób równie ambitny. I pokaże, w jaki sposób UE i europejski przemysł podejmą walkę o status światowego lidera zielonej transformacji. Sama pochodzę z regionu Niemiec, w którym produkuje się stal. Mamy największą fabrykę stali w całej Europie. Do 2045 r. powinna ona się stać stać neutralna pod względem emisji dwutlenku węgla. Żeby to się udało, wysiłki w tym kierunku muszą zostać podjęte już teraz. (Producenci - red.) mówią, że to możliwe, ale potrzebne jest wsparcie. Liczę, że Komisja przedstawi rozwiązania, które im to umożliwią. Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen zaproponowała coś, co nazwała funduszem suwerenności. I mam nadzieję, że w strategii KE uwzględnione zostaną obie te strony – regulacyjna i inwestycyjna.
Kolejną kwestią, która wzbudza kontrowersje z punktu widzenia społecznych kosztów Zielonego Ładu są nowe standardy w budownictwie. Do 2030 r. wszystkie nowe budynki mają być neutralne klimatycznie. Z czasem podobne wymogi mają być wprowadzane również dla istniejących zabudowań. Do tego mamy system ETS2, który obejmie emisje z budynków i transportu. Nie boi się pani, że te zmiany obciążą zwykłych obywateli i wzmocni nastroje antytransformacyjne?
Owszem, rozwiązania klimatyczne wprowadzane na szczeblu europejskim wiążą się z kosztami. Sprawiają, że niektóre dobra stają droższe. Nie przesądzają jednak o tym, jak rozkładają się nowe obciążenia. Większość kluczowych działań z punktu widzenia sprawiedliwego charakteru transformacji należy do kompetencji rządów krajowych. Oznacza to, że sukces zielonej transformacji w UE wymaga współpracy pomiędzy instytucjami wspólnotowymi a rządami. Z jednej strony musimy zapewniać kolejne środki na inwestycje z poziomu europejskiego, które wspierają działania państw członkowskich, ale towarzyszyć temu powinny przygotowania rządów do efektywnego i sprawiedliwego wykorzystania tych pieniędzy. Tak, by nie doszło do sytuacji, w której najbiedniejsi na zielonych zmianach tracą.
Dlaczego?
Za moimi plecami wisi plakat z hasłem: „odizoluj Putina ocieplając swój dom”. Rozmowy np. o lepszej izolacji budynków mają więc nie tylko wymiar klimatyczny. To sprawa związana także z naszym bezpieczeństwem i suwerennością. Jeśli nie chcemy być zależni od autokratów pokroju Władimira Putina, musimy stać się bardziej wydajni energetycznie. Do tego dochodzi jeszcze jeden wymiar: w dłuższej perspektywie ocieplenie mieszkania czy przejście na odnawialne źródła energii będzie korzystne dla naszych portfeli. Mamy więc trzy potężne argumenty za szybką transformacją. Kwestie klimatyczne, niezależność od Rosji i zwiększenie odporności na wahania cen energii, a tym samym poprawa bezpieczeństwa gospodarstw domowych. Oczywiście to ogromne wyzwanie i potrzebujemy pieniędzy publicznych jako koła zamachowego tego procesu.
Skupia się pani na możliwych działaniach dystrybucyjnych wewnątrz poszczególnych państw. A jest jeszcze wymiar nierówności pomiędzy członkami UE. Kraje takie jak Polska startują z innego miejsca Niemcy. Regulacje unijne powinny to uwzględnić?
Tak, zdecydowanie. Uważam, że powinniśmy mieć znacznie silniejsze mechanizmy redystrybucji na szczeblu europejskim. Tyle, że budżet, jakim dysponuje UE, nie jest na dziś porównywalny z PKB państw członkowskich. Nie zapominajmy, że odnieśliśmy już kilka sukcesów. Mamy fundusze spójności, europejskie fundusze społeczne i inne środki, które możemy wykorzystać do wyrównania różnic między państwami członkowskimi. Ostatecznym celem jest osiągnięcie konwergencji w Unii. Tak, by różnice w standardzie życia w poszczególnych państwach członkowskich nie były duże. Ale UE nie może np. samodzielnie podnieść podatków, które zapewniłyby dochód do redystrybucji pomiędzy obywatelami UE. Musimy znaleźć inne sposoby na stworzenie dochodów, które następnie byłyby mądrze rozdzielane. Jeśli chcemy, by Unia funkcjonowała właściwie, nie możemy dopuścić do bardzo silnej integracji z jednej strony – np. w wymiarze unii walutowej – a z drugiej strony akceptować tak duże rozbieżności w standardzie życia. Uważam, że UE musi być bardziej aktywna w tej sferze, np. ustanawiając minimalne standardy w sprawie świadczeń socjalnych czy opodatkowania. Tak, byśmy mogli przeciwdziałać konkurencji podatkowej w Unii Europejskiej. Pracujemy nad rozwiązaniami w tej sprawie z państwami, które są przeciwne.
W ostatnich dyskusjach na temat kryzysu energetycznego to Berlin przewodził państwom sceptycznym wobec tego typu ogólnoeuropejskich rozwiązań. Niemieckie władze inicjują za to największy w Europie pakiet subsydiów dla biznesu, który zagwarantuje mu olbrzymią premię konkurencyjną na unijnym rynku.
Krytyka niemieckiej polityki w tej kwestii jest uzasadniona. I ona dotarła już do Berlina. Myślę, że przynajmniej część niemieckiego rządu zrozumiała, że to nie jest dobry kierunek. Chcemy uelastycznienia zasad pomocy publicznej w UE, bo umożliwi to wspieranie firm, które przygotowują się do zielonej transformacji. Ale po drugiej stronie muszą być instrumenty, które pozwolą na osiągnięcie tych samych celów państwom członkowskim nie dysponujących takimi środkami jak Niemcy. Myślę, że będziemy potrzebować funduszu inwestycyjnego – w dużej mierze finansowanego przez Berlin – który to umożliwi. Zieloni w Parlamencie Europejskim porównują to do inicjatywy Next Generation EU, czyli unijnych funduszy na odbudowę po pandemii. Teraz stoimy w obliczu kolejnego kryzysu, który z mojego punktu widzenia wymaga przynajmniej takich samych inwestycji na szczeblu europejskim. Mam nadzieję, że KE pójdzie w tym kierunku. W ostatecznym rozrachunku – i to powtarzam także w Niemczech – jeśli Berlin wierzy, że model gospodarczy i baza przemysłowa, które mają, mogą przetrwać w sytuacji, gdy reszta jednolitego rynku jest w strzępach, to jest naiwny. Potrzebujemy silnego rynku całej UE. I właśnie dlatego wspieranie się nawzajem w próbach kształtowania zielonej transformacji jest teraz absolutnie kluczowe. Będę z całej siły zabiegała o to, by niemiecki rząd poparł fundusz, który pozwoli zmierzyć się ze skutkami kryzysu energetycznego także w mniej zamożnych krajach.
Wierzy pani, że obecny niemiecki rząd jest zdolny do tak zasadniczej zmiany strategii? Zamiast mobilizowania koalicji unijnych „skąpców”, postawi na hojny pakiet, który obciąży budżety płatników netto do unijnego budżetu?
Nasz rząd jest rządem koalicyjnym i nasi partnerzy nie zawsze są w tego typu kwestiach zgodni. Ale jestem przekonana, że jesteśmy coraz bliżej punktu, w którym potrzeba takich działań stanie się czymś oczywistym. A wtedy w Berlinie weźmie górę elementarna racjonalność. W tym sensie jestem optymistką. Możemy zaobserwować już zresztą pierwsze zwiastuny korekty kursu i odwrotu od polityki „zaciskania pasa”. Mam na myśli choćby działania podejmowane w obszarze unijnej strategii dla przemysłu przez Roberta Habecka i jego francuskiego odpowiednika Bruna Le Maire’a, a także rozmów, które podjęli z Waszyngtonem.
Wspomniała pani o prymacie racjonalności w niemieckiej polityce. Duże wątpliwości z tego punktu widzenia budzi stosunek Berlina do energetyki jądrowej. W Polsce dużej części opinii publicznej trudno zrozumieć, dlaczego Niemcy – a zwłaszcza niemieccy Zieloni – wypowiedzieli wojnę technologii, która może stanowić jeden z filarów dążeń do neutralności klimatycznej.
To proste: atom nie jest zieloną technologią. To źródło konwencjonalne, które do wytwarzania energii wymaga produkowanego na bazie uranu paliwa jądrowego. Wiążą się z nim też nierozwiązane zagrożenia dla bezpieczeństwa. Nie mamy odpowiedzi na kwestię radioaktywnych odpadów. Co więcej, istnieją poważne wątpliwości dotyczące niezawodności elektrowni jądrowych z punktu widzenia bezpieczeństwa dostaw energii. Gdy w kwietniu ub.r. przeprowadziliśmy test odporności systemu energetycznego, jednym z głównych źródeł niepewności był francuski atom i to, ile reaktorów będzie ostatecznie pracować. A oprócz awarii związanych z defektami technicznymi mamy przecież kwestię odporności tego typu jednostek na czynniki klimatyczne. Reaktory wymagają ogromnych ilości wody do chłodzenia. A w zmagającej się z sezonowymi suszami Europie mamy z tym coraz większy problem. W dyskusji o bezpieczeństwie energii mamy, moim zdaniem, do czynienia z mocno zniekształconym obrazem atomu. Argumentów przeciwko niemu jest wiele, ale tym kluczowym jest fakt, że dysponujemy ograniczonymi środkami i musimy koncentrować je na najtańszych, najbardziej przewidywalnych i efektywnych technologiach. A to oznacza dziś przede wszystkim energię z wiatru i ze słońca.
Awarie we Francji dotyczą wiekowych jednostek wybudowanych przez konkretną firmę w określonym okresie. Z kolei koszt technologii jest bezpośrednio związany z kształtem regulacji. Dziś możemy obserwować ten mechanizm w działaniu w przypadku rynku aut elektrycznych w USA. Elektrownie jądrowe to oczywiście inna skala, ale i tu można zakładać, że ułatwienia dla tego typu inwestycji i efekt skali przełożą się na obniżenie kosztów. Dlaczego nie iść w tym kierunku?
Przedstawiłam już argumenty. Lepszym pomysłem jest transformacja oparta o źródła odnawialne i nie przekonacie mnie, że jest inaczej. Atom nie rozwiązuje wielu problemów, które są charakterystyczne dla systemu energetycznego opartego o paliwa kopalne. Oczywiście są też inne stanowiska w tej debacie, zwolennicy energetyki jądrowej mają swoje argumenty. Moim zdaniem nie są one jednak wystarczające, by traktować te inwestycje na równi z OZE.
Mamy tu jednak paradoks. Po jednej stronie sporu jest Francja, która dysponuje jedną z najmniej emisyjnych gospodarek w Europie. Po drugiej stronie Niemcy, które wygaszają reaktory jądrowe szybciej niż bloki węglowe i mają gigantyczne problemy ze spełnieniem własnych celów klimatycznych.
Zgadzam się, że emisyjność niemieckiej gospodarki i rola węgla w energetyce są problemem. Dążymy do tego, żeby przyspieszyć naszą dekarbonizację. W zachodniej części Niemiec udało się nam doprowadzić do porozumienia, które przyspieszy coalexit o 8 lat. Ale jesteśmy w rządzie nieco ponad rok i trudno, żebyśmy ponosili odpowiedzialność za konsekwencje całej dotychczasowej polityki. Oczywiście istnieją inne stanowiska w sprawie energii jądrowej, ale nie oferują one odpowiedzi na pytanie, jak sprawić, by była ona zrównoważona, ekologiczna i bezpieczna, jak w przypadku odnawialnych źródeł energii.
Kilka dni temu z inicjatywy Paryża w UE zawiązała się koalicja 11 krajów proatomowych. To grupa dość szeroka, by blokować prace nad unijną legislacją. To nie moment, żeby w tej sprawie złożyć broń w imię realizmu i utrzymania jedności UE wobec transformacji?
Nikt nie mówi o zakazywaniu państwom realizacji projektów jądrowych. Po prostu nie chcemy, żeby był to kierunek wspierany na poziomie UE i żeby cieszył się przywilejami związanymi z zielonym statusem. Jeśli chodzi o realizm i budowanie koalicji w UE, sprawa jest złożona. Nasza grupa w europarlamencie stanowi zaledwie 10 proc. deputowanych, a jednak jesteśmy w stanie budować sojusze i skutecznie forsować nasze pomysły. Oczywiście ostatecznie rzecz biorąc, kiedy przychodzi do negocjacji, raz się udaje, a raz nie. Swój pogląd przedstawiłam. Ale pozostaję otwarta na rozmowę i wierzę, że dojdziemy do wspólnego rozwiązania tego sporu.