Osposoby walki z szybującymi cenami energii zapytali w jednym z ostatnich sondaży badacze Szkoły Biznesu Uniwersytetu Chicagowskiego. Uczelnia przeprowadza takie ankiety wśród czołowych ekonomistów regularnie w ramach projektu zwanego Inicjatywą na rzecz Globalnych Rynków (IGM). Ekonomiczną brać poproszono o ocenę dwóch najbardziej rozpowszechnionych pomysłów na walkę z drogą energią.

Pierwszy z nich to nadzwyczajny podatek, którym rządy mogłyby obłożyć działające w ich krajach koncerny z tej branży, które od początku kryzysu energetycznego (rok 2021) notują rekordowe zyski w związku z rosnącymi sumami na wystawianych użytkownikom rachunkach. Sens tej inicjatywy jest taki, by pozwolić na podwyżki cen prądu, ale potem położyć rękę na części zysków i zwrócić je obywatelom poprzez mechanizmy redystrybucji.
Drugi pomysł pojawia się od wielu miesięcy w grze (a niektóre rządy – np. hiszpański – już po niego sięgnęły) i polega na zamrożeniu cen energii. W ramach tego schematu koncerny energetyczne po prostu nie będą mogły się domagać od obywateli więcej, niż przewiduje zakadana przez rząd górna granica. Oczywiście w tym wypadku drobnym drukiem dopisujemy, że państwa jakoś tym koncernom pomogą, bo przecież muszą one prąd wyprodukować. A niezbędne do tego surowce (np. gaz) trzeba kupić od dostawców zewnętrznych po rekordowo wysokich cenach.
A jak oba te rozwiązania oceniają ekonomiści? Nadzwyczajne podatki nakładane na firmy energetyczne popiera 49 proc. pytanych w sondażu. Choć trzeba zaznaczyć, że wśród nich tylko 3 proc. popiera „zdecydowanie”. Aż 33 proc. jest w tej kwestii „niezdecydowana”, natomiast przeciwników podatku mamy wśród ekonomistów tylko 17 proc.
Dominuje podszyty wątpliwościami nastrój „tak, ale…”. Patrick Honohan z Trinity College w Dublinie zwraca uwagę na praktyczne problemy związane z nałożeniem takiego podatku na firmy działające w modelu międzynarodowym. Podobnie Nicholas Bloom z Uniwersytetu Stanforda, który wspomina niezbyt udaną próbę opodatkowania dochodów z ropy przez rząd Wielkiej Brytanii w 2001 r.
Obraz zmienia się zasadniczo, gdy dochodzimy do drugiego rozwiązania, czyli do zamrożenia cen energii dla konsumentów. Większość – i to zdecydowana, bo aż 79 proc. – jest przeciwna takiemu pomysłowi. Mamy wśród nich głosy między „nie zgadzam się” a „zdecydowanie się nie zgadzam” i rozkładają się one niemal po równo. Co ciekawe, niezdecydowanych nie ma tu prawie wcale (tylko 7 proc. badanych). Ledwie 11 proc. pytanych o zdanie ekonomistów opowiada się za zamrażaniem cen.
Jest wśród nich słynny Olivier Blanchard – przez wiele lat główny ekonomista MFW. Uważa on, że nawet jeśli kontrola cen oznacza konieczność zwiększenia deficytów budżetowych w wielu krajach Unii, to i tak jest to ofiara, którą warto ponieść. Odpowiedź ta jest zresztą spójna z wystąpieniami Blancharda z poprzednich lat, które uczyniły z niego jednego z najbardziej zdecydowanych krytyków antyzadłużeniowej ortodoksji w ekonomicznym mainstreamie. Poglądy Francuza są jednak w chicagowskim panelu odosobnione. Dominuje przekonanie, że z mechanizmem cenowym nie należy zadzierać. Nawet w obliczu wielkich politycznych i społecznych napięć.
Oczywiście to tylko opinie. Ostateczne decyzje należeć będą do świata polityki. Te ostatnie będą zapadać jednak w klimacie, na który nastroje ekonomistów zawsze mają olbrzymi wpływ. ©℗