Rząd chce uspokoić sytuację na rynku węgla. Dziś może zostać ogłoszony pakiet działań, który ma w tym pomóc. Szczegóły są utrzymywane w ścisłej tajemnicy, a pracują nad nimi m.in. minister klimatu Anna Moskwa i wiceminister aktywów państwowych Piotr Pyzik. Rozwiązania mają dotyczyć zwiększenia krajowego wydobycia (być może nawet o kilka milionów ton).

Pytanie, na ile jest to wykonalne, ale już teraz nasi rozmówcy z rządu przyznają, że nawet to nie pokryje w całości luki po rosyjskim węglu. Jednocześnie utrzymują, że nie jest to wyrwa, której nie da się wypełnić. Główną rolę ma odegrać import z alternatywnych kierunków, takich jak Australia, Indonezja, Kolumbia, Południowa Afryka czy Stany Zjednoczone, co w ostatnich dniach oficjalnie ogłosiła minister Moskwa.
Na stole jest także pomysł stworzenia platformy zakupowej, która będzie łączyć odbiorców węgla z jego producentami. Niewykluczona jest też jakaś forma interwencji, np. pomocy dla odbiorców indywidualnych (bo to głównie ich, a nie dużej energetyki, dotyczy problem). Działania te są podejmowane, bo Prawo i Sprawiedliwość jak ognia boi się węglowej paniki. Na razie w rządzie obowiązuje diagnoza, że na rynku węgla nie mamy do czynienia z jego faktycznym brakiem, lecz działaniami świadczącymi o obawie przed takim scenariuszem. – To taki mechanizm psychologiczny. Jak w kilka osób naraz wybierzemy się do bankomatu, to może w nim zabraknąć pieniędzy, co jeszcze nie znaczy, że tych pieniędzy nie ma w ogóle – przekonuje nasz rozmówca. – Mamy dopiero czerwiec. Zakładam, że jak przyjdzie sezon grzewczy, sytuacja się uspokoi – dodaje.
Po wprowadzeniu embarga na rosyjski węgiel Polska stanęła przed problemem, skąd ściągnąć brakujące 8 mln t surowca. Sytuacja budzi niepokój konsumentów, a nastrojów nie poprawiają sygnały płynące z branży. Przedstawiciele Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla w liście do premiera Mateusza Morawieckiego szacują, że przy zapotrzebowaniu wyliczonym na poziomie 17 mln t ponad roczną krajową produkcję i ograniczeniach wynikających z możliwości importowych w kraju zabraknie nawet 11 mln t węgla (6 mln t w energetyce i 5 mln t w sektorze komunalno-bytowym). „O ile te 6 mln to zaledwie ok. 20 proc. zużycia energetyki, o tyle w sektorze komunalno-bytowym 5 mln t to niebagatelne 40 proc. całego rynku. Niedobór będzie odczuwalny jak nigdy dotąd” – przestrzega IGSPW.
Proces zasypywania węglowej dziury zapewne nie będzie bezproblemowy, bo – jak słyszymy od jednego z rozmówców – w przypadku importu z kierunków alternatywnych wąskim gardłem może się okazać przepustowość portów. Obawy budzi też pytanie, czy zapotrzebowanie na czarne złoto nie będzie wyższe niż zazwyczaj z uwagi na to, co dzieje się z cenami gazu. Po prostu część użytkowników tego drugiego surowca w sytuacji szybujących cen może zdecydować o przestawieniu lub powrocie do mniej ekologicznego paliwa. A tego byśmy nie chcieli, choćby ze względu na politykę klimatyczną, na którą bardzo wyczulona jest Komisja Europejska. PiS ma świadomość, że doskwierający brak węgla to sprawa, która może zaważyć nie tylko na poparciu w sondażach, ale wręcz na wyborczym wyniku za rok.
Od polityków obozu władzy można usłyszeć, że szanse na reelekcję zależą od poczucia bezpieczeństwa, a to jest związane nie tylko z kwestiami militarnymi, lecz także z bezpieczeństwem socjalnym. A ono zależy dziś od cen żywności i opału. – Ludzi bardziej niż pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy obchodzi to, czy będą mieli czym się ogrzać na jesieni i w zimie – mówi osoba z rządu. Artykuły w mediach czy wpisy w serwisach społecznościowych o kolejnych rekordowych cenach ekogroszku z jednej strony napędzają panikę, z drugiej wywołują palpitację serca u polityków PiS. Elektorat tej partii to często ludzie o niższych dochodach, więc rosnące ceny węgla i obawy przed tym, co będzie jesienią, rezonują w nim w sposób szczególny. Dlatego na ostatniej konwencji tej partii w Markach słyszeliśmy o tym problemie, a nie było zapowiedzi dużych transferów socjalnych, do jakich PiS przyzwyczaił nas w poprzednich latach.
W deklaracjach czołówki polityków tego ugrupowania widać ostrożność. Przyzwyczajeni do otwierania budżetowego kranika przy każdej politycznej potrzebie mają teraz do czynienia z kwadraturą koła. Powinni nie tylko nie zwiększać wydatków, ale wręcz je ciąć, by zmniejszyć inflację, na której najbardziej tracą najubożsi, a jednocześnie muszą znaleźć instrumenty, które zamortyzują rosnące ceny gazu i węgla. Widać, jaką czkawką odbiły się pomysły zezwolenia na zbieranie chrustu w Lasach Państwowych. Temat stał się memem i został wykorzystany przez opozycję. Historia z węglem przekłada się na sytuację wewnętrzną w rządzie i klubie, bo Solidarna Polska krytykuje politykę klimatyczną i odejście od węgla. To swoisty paradoks. PiS doszło do władzy jako adwokat węgla, a potem zadekretowało proces odchodzenia od tego surowca, włącznie z podaniem daty wygaszenia górnictwa. Mniejsza o powody, ale z większymi czy mniejszymi meandrami – vide zbudowanie i zburzenie elektrowni w Ostrołęce – ten proces przeprowadziło. Teraz okazuje się, że węgiel, od którego PiS chciało uciec, wraca jako problem, na którym może się wywrócić. ©℗
Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy jako adwokat węgla, potem podało datę wygaszenia krajowego górnictwa, a teraz może się na polskim czarnym złocie politycznie wywrócić