- Naszym celem jest uzyskanie niezależności i bezpieczeństwa energetycznego kraju m.in. dzięki stworzeniu spójnego systemu pozyskiwania energii odnawialnej z wiatru, ze słońca i z ziemi. To recepta na odchodzenie od węgla i gazu - informuje Piotr Dziadzio, wiceminister klimatu i środowiska, główny geolog kraju.

ikona lupy />
Piotr Dziadzio, wiceminister klimatu i środowiska, główny geolog kraju / Materiały prasowe
Ministerstwo Klimatu i Środowiska przygotowało mapę drogową rozwoju geotermii w Polsce. Jakie są jej główne założenia?
Naszym celem jest uzyskanie niezależności i bezpieczeństwa energetycznego kraju m.in. dzięki stworzeniu spójnego systemu pozyskiwania energii odnawialnej z wiatru, ze słońca i z ziemi. To recepta na odchodzenie od węgla i gazu. Wieloletni program wykorzystania zasobów geotermalnych w Polsce, który przygotowaliśmy w resorcie i który prawdopodobnie zostanie również przyjęty przez rząd, przewiduje osiem obszarów rozwoju geotermii, a w zasadzie dziewięć, licząc bieżącą aktualizację przepisów ułatwiających wdrażanie pozostałych ośmiu obszarów.
Może je pan wymienić?
Obszary te dotyczą m.in.: wykorzystania potencjału geotermii płytkiej (głównie gruntowych pomp ciepła w zakresie mocy 30 kW i ponad 200 kW), wyznaczenia obszaru, gdzie technologia ta będzie się rozwijała, hubu technologiczno-biznesowego, rozwoju średnio- i wysokotemperaturowej geotermii (w tym systemów binarnych czy też opartych na szeroko rozumianym cieple suchych skał), wykorzystania wód powierzchniowych, kopalnianych czy odpadowych, magazynowania ciepła oraz minimalizowania ryzyka inwestycyjnego. Ostatni obejmuje zmiany legislacyjne ułatwiające wykorzystanie szeroko rozumianych zasobów geotermalnych, w tym koniecznych instrukcji.
Jak konkretnie można wykorzystywać energię z geotermii?
Przykładem są znane nam gruntowe pompy ciepła stosowane w domach, które poprzez otwory sięgające do 150 m w głąb ziemi wykorzystują dostępne przez 365 dni stabilne i bezpieczne odnawialne źródło energii - ciepło naszego globu. A także klasyczna geotermia obejmująca głębsze warstwy skorupy ziemskiej, oparta na wodach geotermalnych o temperaturze od 45 do 65, a nawet 80 czy 100 st. Celsjusza. To opcja, z której już teraz mogą korzystać gminy, które - dzięki programowi Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej „Udostępnianie wód termalnych w Polsce” - mogą uzyskiwać do 100 proc. dofinansowania na pierwszy otwór geotermalny
Na jakie efekty możemy tu liczyć? W 2018 r. podczas COP w Katowicach spotkałam się z opinią, że niebawem Zakopane uwolni się od problemu smogu właśnie dzięki pozyskiwaniu ciepła z geotermii.
Na dziś tylko część Zakopanego pozyskuje ciepło z wód geotermalnych. Planujemy w tym rejonie głęboki odwiert w poszukiwaniu dodatkowych zasobów. Jeżeli zostaną one udokumentowane, być może uda się rozszerzyć grono odbiorców w Zakopanem oraz doprowadzić ciepło ze źródeł geotermalnych także do Nowego Targu.
Wiemy, że klasyczną geotermią - taką jak geotermia podhalańska - może być objęty Niż Polski - między Szczecinem a Warszawą. To nawet połowa obszaru Polski. Należy jednak zintensyfikować prace, czyli wykonać odwierty poszukiwawcze. A to wymaga bardzo poważnych inwestycji, co jest realizowane ze wsparciem finansowym NFOŚiGW.
W związku z tym przygotowujemy też fundusz ubezpieczenia ryzyka (opisany w mapie rozwoju geotermii), który częściowo zrekompensowałby ewentualne koszty wierceń, gdyby rezultaty okazały się negatywne. Ma to zachęcać inwestorów do poszukiwania nowych źródeł.
Jaka jest zatem perspektywa czasowa w tej sprawie i czy w praktyce możemy sobie wyobrazić np. warszawskie bloki ogrzewane ciepłem ze źródeł geotermalnych? A przede wszystkim - skąd wziąć na to pieniądze?
Co do Warszawy, to całego miasta nie da się ogrzać w ten sposób. Trzeba mieć świadomość, że to wymagałoby wielu odwiertów, co w warunkach miejskich może być trudne do realizacji. Teren Warszawy ma potencjał, wymaga jednak analizy pod kątem szczegółowych lokalizacji potencjalnych inwestycji.
Finansowanie to największe wyzwanie. Na rozwój geotermii przewidzieliśmy pierwotnie 300 mln zł, z czego w zeszłorocznej pierwszej edycji programu „Udostępnianie wód termalnych w Polsce” wykorzystaliśmy prawie 230 mln zł. W tamtej edycji minister klimatu i środowiska pozytywnie zaopiniował 15 wniosków o dofinansowanie. Wsparcie otrzymały takie gminy i miasta jak: Dębno, Gąsawa, Głuszyca, Gniezno, Inowrocław, Jasienica, Łowicz, Oława, Otwock, Piastów, Smyków, Trzebnica, Wągrowiec, Wołomin i Żyrardów. Dzięki programowi będą one mogły rozwijać u siebie systemy ciepłownicze oparte na geotermii.
Obecnie powiększamy pulę do poziomu 480 mln zł. Wynika to z ogromnego zainteresowania gmin tym programem. Wydłużamy też okres naboru wniosków o trzy miesiące - do końca września tego roku.
Dodatkowo założyliśmy sporą pulę środków w Krajowym Planie Odbudowy. Możliwości finansowania geotermii daje też aktualna unijna perspektywa finansowa.
Czy wsparcie może objąć także ciepłownie?
Nasze plany uwzględniają również potrzeby dużych systemów ciepłowniczych. Same ciepłownie interesują się zresztą inwestycjami w OZE i zwracają się do nas w tej sprawie. Geotermia może być rozwiązaniem dla miejskich ciepłowni, przed którymi stoi wyzwanie odejścia od węgla.
Czy będą zatem programy wsparcia także dla ciepłowni?
Analizujemy różne możliwości, ale w tym momencie jest za wcześnie na ogłaszanie jakichkolwiek decyzji.
A co z tą „płytszą” geotermią, pompami ciepła? Dziś, realizując takie inwestycje, można korzystać z programów „Czyste powietrze” i „Moje ciepło”.
Tak, pompy ciepła - m.in. dla pojedynczych gospodarstw domowych - są i będą dofinansowywane, tak jak wspomniałem, jest to jednak obszar do jeszcze szerszego rozwoju.
Pośrednio do rozwoju OZE w naszym kraju mają też przyczynić się inteligentne liczniki prądu. Do końca 2028 r. ma je mieć co najmniej 80 proc. gospodarstw domowych. Po co?
Takie urządzenie pokazuje nam - np. za pośrednictwem smartfona - w jaki sposób zużywamy energię elektryczną w ciągu dnia, i pozwala to zużycie zoptymalizować. Konsument będzie dostawał pełną analizę swojego zużycia i ponoszonych kosztów. Dzięki temu będzie mógł zmienić swoje nawyki - np. włączać pralkę czy zmywarkę w nocy.
Nie dość, że dzięki temu zmniejszy się zużycie prądu w naszych domach, co odczujemy na rachunkach, to także dzięki optymalizacji zwiększy się bezpieczeństwo energetyczne kraju.
A jakie korzyści takie liczniki przyniosą spółkom energetycznym?
Z punktu widzenia operatorów systemu dystrybucyjnego (OSD) kluczowe jest łatwiejsze zarządzanie, kontrolowanie i optymalizowanie popytu na rynku. W tym poprzez redukcję niekontrolowanych strat energii i zmniejszenie kosztów zarządzania systemem energetycznym. Poza tym oszczędności przyniesie to, że nie trzeba już będzie wysyłać inkasentów, by odczytywali liczniki. System sam wszystko zmierzy, prześle nam fakturę, a także przekaże rekomendacje dotyczące tego, jak powinniśmy postępować, by zużywać mniej prądu. Pozwoli też elastycznie prowadzić prace systemu, a przez to zwiększy możliwości bezpiecznego przyłączenia nowych źródeł odnawialnych.
Ile takich liczników mamy obecnie w Polsce?
W tej chwili ok. 3 mln. Zgodnie z harmonogramem przewidzianym w ustawie licznikowej do końca 2023 r. takie urządzenia powinno mieć ok. 15 proc. odbiorców, do 2025 r. - 35 proc., w 2027 r. - 65 proc., a w 2028 r. - 80 proc. użytkowników. Do końca obecnej dekady w zasadzie wszyscy Polacy będą zatem mieli w swoich domach inteligentne liczniki prądu.
OSD zapłacą za całą operację wymiany liczników ok. 7 mld zł, jednak w perspektywie 15 lat korzyści przekroczą 11 mld zł.
Pojawiają się jednak obawy, że takie liczniki są podatne na zakłócenia i zwykle - jeżeli się mylą - to na niekorzyść konsumenta/prosumenta.
Konsumenci nie mają powodów do obaw. Takie liczniki muszą spełnić restrykcyjne kryteria dopuszczenia do rynku, nad czym czuwa Główny Urząd Miar. Dodatkowo, jeżeli takie pomyłki będą miały miejsce, to będą podlegały korekcie, a jako rekompensatę przewidzieliśmy bonifikaty.
Można też spotkać się z opiniami, że upowszechnienie inteligentnych liczników prądu dostarczy operatorom wrażliwych informacji na nasz temat - dotyczących stylu życia, nieobecności etc. Krótko mówiąc, będą one pełniły funkcję swoistego Wielkiego Brata.
Już dziś systemy operacyjne w naszych telefonach komórkowych zbierają wszystkie informacje o naszym funkcjonowaniu, nawykach, preferencjach itd. W tym kontekście inteligentne liczniki nie niosą zagrożeń - przeciwnie, mają pomóc konsumentom, a jednocześnie dystrybutorom energii poprzez ograniczenie strat i optymalizację zużycia.
Informacje z inteligentnych liczników będzie gromadził Centralny System Informacji Rynku Energii (CSIRE), który ruszy 1 lipca 2024 r. Będzie on szczelny i zagwarantuje bezpieczeństwo zebranych danych.
Uruchomienie CSIRE będzie też oznaczało wprowadzenie w Polsce instytucji wirtualnego prosumenta. Przypomnijmy, na czym ona polega.
Wirtualni prosumenci mogą korzystać z energii wytwarzanej przez instalację OZE, której są właścicielami lub współudziałowcami, która jest przyłączona do sieci dystrybucyjnej położonej z dala od ich mieszkania. Z tej możliwości będą mogli korzystać np. mieszkańcy domów jednorodzinnych, bloków czy kamienic.
Drugą formą prosumeryzmu, której rozwój ułatwi CSIRE, będzie prosument zbiorowy. To także opcja dla mieszkańców budynków wielorodzinnych. Dzięki inteligentnym licznikom, które pokażą, ile dany prosument zużywa energii, będzie można dokonywać rozliczeń pomiędzy mieszkańcami.
Co więcej, prosumenci dostaną informację, czy sieć przyjmie od nich energię wyprodukowaną przez ich instalację, czy może powinni ją zmagazynować. To odciąży sieci i zoptymalizuje przesył. A jak wiemy - przeciążenie sieci to dziś jedna z większych przeszkód na drodze do rozwoju OZE w naszym kraju. Nie jesteśmy zresztą w tej kwestii wyjątkiem.
Są to więc rozwiązania uzupełniające wprowadzony w kwietniu tego roku system rozliczania prosumentów w ramach net-billingu. ©℗
Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel