Głównym ośrodkiem oporu przed uderzeniem w rosyjskie surowce pozostają trzy stolice: Berlin, Wiedeń i Budapeszt

Szósty pakiet sankcji miał być drugim, w którym Unia zdecyduje się uderzyć w dostawy surowców energetycznych ze Wschodu – kluczowego narzędzia geopolitycznych rozgrywek Kremla i głównego źródła dochodów rosyjskiego budżetu. W przypadku piątego pakietu, który objął zakaz importu węgla, porozumienie osiągnięto stosunkowo szybko dzięki zastosowaniu czteromiesięcznej karencji na obowiązujące kontrakty, teraz jest znacznie trudniej. Według informacji DGP Komisja Europejska wciąż nie przedstawiła państwom członkowskim swojej propozycji zapisów dotyczących ropy. Zdaniem dyplomatów, z którymi rozmawiał DGP, najbardziej prawdopodobne na ten moment są bardzo miękkie sankcje na ten surowiec, które w rzeczywistości uczynią pakiet „bezzębnym”. Wśród dyskutowanych propozycji jest m.in. ujęcie w dokumencie wybranych kodów celnych i niektórych produktów naftowych, a nie pełnego asortymentu. Ponadto kluczowy jest termin wejścia w życie zakazu importu. Według naszych rozmówców w grę wchodzi dopiero koniec tego roku, a jeden z dyplomatów twierdzi, że niewykluczony jest wręcz termin przyszłoroczny. Zastosowany zostanie najprawdopodobniej podobny mechanizm, jak w przypadku importu węgla – kilkumiesięcznego okresu karencji na realizację zakontraktowanych dostaw. Na środę zwołane zostały rozmowy ambasadorów państw członkowskich, ale nadal nie wiadomo, czy do tego czasu na stole pojawi się w ogóle gotowy pakiet zawierający konkretne propozycje surowcowych sankcji.
Przedstawiciele KE zapewniają, że – choć na twarde embargo nie udało się dotąd uzyskać zgody państw członkowskich – Bruksela nie rezygnuje z „inteligentnych” naftowych sankcji, które zmaksymalizują ekonomiczną presję na Rosję, ograniczając przy tym do minimum koszty dla Unii. W grę wchodzi też objęcie sankcjami Sbierbanku, największego banku wyłączonego z nałożonych dotąd przez UE finansowych restrykcji.
Co „inteligentne sankcje” na ropę mogłyby oznaczać w praktyce? Według ekspertów Instytutu Bruegla, którzy zaprezentowali swoje propozycje pod tym właśnie hasłem na łamach „Nature”, odpowiedzią może być unijny podatek lub cło węglowodorowe (podobny pomysł proponował już premier Mateusz Morawiecki) czy limit cenowy (z taką inicjatywą występowali z kolei Włosi i Grecy). Trzecim postulatem, o którym piszą eksperci, jest realizowanie pozostałej części opłat za surowce na specjalny rachunek powierniczy, do którego dostęp Rosjanie uzyskaliby dopiero po zakończeniu wojny (część z tych środków mogłaby pokryć koszty ukraińskiej odbudowy).
Żadna z tych propozycji nie spowodowała jednak dotąd negocjacyjnego przełomu, a sankcyjny impas trwa mimo wysiłków koalicji na czele z Polską i krajami bałtyckimi oraz ewolucji stanowisk Paryża czy Rzymu, które coraz bardziej przychylają się do konieczności objęcia restrykcjami surowców energetycznych. Głównym ośrodkiem oporu przed uderzeniem w rosyjskie surowce pozostają trzy stolice: Berlin, Wiedeń i Budapeszt.
Brak postępów w negocjacjach budzi narastające zniecierpliwienie części państw członkowskich, według których szósty pakiet już teraz jest spóźniony z punktu widzenia ograniczania rosyjskich zdolności do finansowania wojny. Jeśli spełnią się prognozy mówiące o ograniczonym zakresie nowych sankcji, oznaczać to będzie, że to od rządów krajowych zależeć będzie w dominującej mierze tempo i skala odejścia od rosyjskich surowców.
Na najbardziej radykalne ruchy w tym zakresie zdecydowały się Litwa, Łotwa i Estonia, które od początku miesiąca zaprzestały importu gazu z Rosji i przestawiły się na sprowadzany drogą morską gaz skroplony (LNG). Ich udział w rosyjskich dostawach do Europy był jednak nieznaczny – w zeszłym roku sprowadziły łącznie błękitne paliwo o wartości niecałego miliarda euro, prawie dziewięć razy mniejszej niż Niemcy. Od połowy kwietnia obowiązuje też zakaz importu do Polski węgla ze Wschodu, wprowadzony na niemal cztery miesiące przed pełnym wejściem w życie unijnego embarga. W zeszłym roku wartość rosyjskiego węgla sprowadzonego do naszego kraju – według wyliczeń inicjatywy Europe Beyond Coal – sięgała 700 mln euro. Gaz i ropa ze Wschodu mają zostać wyeliminowane z polskiego rynku do końca roku.
Według Mateusza Morawieckiego nasz plan węglowodorowej derusyfikacji jest najbardziej radykalny w Europie, ale podobne cele przyjmuje w ostatnim czasie coraz więcej krajów. Do grona tego dołączyła w zeszłym tygodniu Holandia, dotąd drugi co do wielkości importer w Europie i czwarty na świecie. Jak poinformował w piątek niderlandzki rząd, dostawy ropy i gazu z Rosji mają zostać wyeliminowane do końca roku. Już na początku kwietnia rząd w Hadze wezwał obywateli do przykręcenia termostatów w mieszkaniach o 2 st. C i oszczędniejszego korzystania z klimatyzacji latem.
W tym samym terminie – do końca roku – zderusyfikować dostawy ropy chcą Niemcy, największy importer w UE i drugi na świecie. Proces ograniczania niemieckiej zależności naftowej już trwa – do lata poziom importu ze Wschodu ma zostać obniżony o połowę. Berlin zamierza sobie jednak dać więcej czasu – do 2024 r. – na odejście od rosyjskich dostaw gazu. Podobny plan ogłosił też w marcu Rzym, kolejny wielki importer surowców z Rosji. Włoski rząd stwierdził, że na zastąpienie dostaw błękitnego paliwa ze Wschodu potrzebuje „co najmniej trzech lat”. Od tego czasu jego stanowisko jednak ewoluowało. Premier Mario Draghi przyznał, że dalej idące restrykcje są konieczne nawet za cenę wyrzeczeń, i zapewnił, że nie zawetuje ewentualnych sankcji na rosyjski gaz.
Na najbardziej radykalne ruchy zdecydowały się Litwa, Łotwa i Estonia