Plany dotyczące przyspieszonej derusyfikacji polskiej energetyki i towarzyszących jej korekt w strategii transformacyjnej to sygnał na razie ostrożnej, ale coraz bardziej jednoznacznej zmiany kursu.

Na poziomie konkretnych wskaźników jeszcze tego nie widać. Tu obserwujemy, jak deklarowała to w zeszłotygodniowej rozmowie z DGP minister klimatu Anna Moskwa, korektę „bez zmiany fundamentów”. Cel dla źródeł odnawialnych – 50 proc. do 2040 r. – pozostaje wciąż daleki od oczekiwań ekspertów. Ci mówią raczej o osiągnięciu takiego udziału OZE w miksie o dekadę wcześniej, w 2030 r. W tym sensie zaproponowane zmiany wyglądają raczej na próbę nadążenia za szybko zmieniającą się rzeczywistością niż wytyczenia nowego trendu. Przypomnijmy: krytycy zarzucali dotąd obowiązującej strategii, że była nieaktualna już w momencie przyjęcia, a od tego czasu założenia rządowych planistów jeszcze mocniej się zdezaktualizowały. Na przykład moce w fotowoltaice w tej dekadzie miały zmieścić się w przedziale 5–7 GW, a tymczasem pod koniec ub.r. było już prawie 8. Jesteśmy też bliscy osiągnięcia celów na 2030 r. w energetyce wiatrowej, i to mimo obowiązywania ograniczającej jej rozwój ustawy odległościowej, po której liberalizacji można spodziewać się kolejnej inwestycyjnej eksplozji w tym sektorze. W dokumencie, który uzyskał poparcie rządu, są też krzepiące z punktu widzenia polityków sceptycznych wobec „zielonych fanaberii” UE zapowiedzi dłuższego wykorzystania węgla, rozwoju opartych na nim „czystych technologii” oraz walki o reformę unijnej polityki klimatycznej.
Na poziomie politycznej narracji mamy jednak rewolucję. Od 2015 r. chyba nie rymowała się ona tak mocno z europejskimi trendami. Wyraźnie widać też różnice między priorytetami skupionego wokół Morawieckiego rządowego centrum a przyjętą we wtorek nowelą polityki energetycznej, która musiała uzyskać aprobatę całego rządu. W strategii premiera i jego sojuszników nie ma zbyt wiele miejsca dla węgla, choć chętnie skorzysta on z sygnalizowanej przez Brukselę otwartości na wydłużenie pracy jednostek opartych na tym surowcu jako m.in. alternatywy dla „gazowej pułapki” – o takiej opcji mówił ostatnio m.in. wiceszef KE Frans Timmermans.
Jednak to energetyka odnawialna – podobnie jak choćby w unijnej strategii na rzecz bezpieczeństwa energetycznego czy we wspólnych komunikatach KE i prezydenta USA Joego Bidena – była wczoraj na pierwszym miejscu i to ona, obok bliskiej sercu ekspertów efektywności energetycznej czy atomu, ma być najważniejszym narzędziem budowania energetycznej niezależności. Już nie tylko od „ruskiej ropy i gazu”. Ale także od wahań cen surowców na coraz bardziej niestabilnych światowych rynkach. Rola dla surowców kopalnych została jasno zdefiniowana: to zabezpieczenie „włączane po to, żeby był prąd, kiedy nie możemy używać innych źródeł energii”, tych odnawialnych właśnie.
Zmiana rządowego dyskursu nie sprowadza się zresztą do polityki energetycznej. Wyraźnie widać, że premier chce wykorzystać nadarzającą się okazję do przejęcia inicjatywy w UE. Choć „po staremu” krytykuje uległość wobec Rosji, Berlina czy Paryża, proponuje też kompromisową kontrofertę. Unijne cło czy też specjalny podatek, jak się ocenia, może przynieść podobne efekty do embarga – uderzając w dochody Kremla, z których finansuje wojnę w Ukrainie, a potencjalnie także prowokując go do zakręcenia kurków z surowcami. Z drugiej jednak strony stawia na „politykę realną”, podnosząc argumenty, które mają szanse znaleźć odzew w kluczowych stolicach, a nie na tak lubianą na naszej prawicy politykę moralnej wyższości. Odwołanie się do równości konkurencji na unijnym rynku, a nie do potrzeby ukarania Rosji, może trafić także do tych rządów, które sprzeciwiają się sankcjom energetycznym, ale równocześnie deklarują rugowanie dostaw rosyjskich. A taki właśnie kierunek wyznaczają unijnym rządom rekomendacje KE, których pierwsza odsłona zakłada redukcję o dwie trzecie zależności od gazu ze Wschodu. Wiemy też, że podporządkować się temu trendowi zamierzają nasi sąsiedzi zza Odry, których stanowisko będzie decydujące dla szans polskiej propozycji. W zeszłym tygodniu wicekanclerz Robert Habeck odpowiedzialny za politykę gospodarczą i klimatyczną zadeklarował, że w ciągu roku Niemcy niemal całkowicie wyeliminują ze swojego importu rosyjską ropę i węgiel. Związane z tym zagrożenia dla konkurencyjności gospodarki, o których mówili wczoraj Obajtek i Morawiecki, dotyczą więc także Berlina. ©℗
Proponując podatek od surowców z Rosji premier próbuje przejąć inicjatywę w Unii Europejskiej