Negocjacje w sprawie dostaw LNG nie są zbyt zaawansowane. Władze w Dosze musiałyby otrzymać rekompensatę za przekierowanie ładunków, które powinny trafić do Azji - mówi Jaime Concha, zastępca redaktora naczelnego „World Gas Intelligence”, projektu realizowanego przez Energy Intelligence – firmę działającą w sektorze energetycznym. Concha specjalizuje się w rynkach LNG

fot. materiały prasowe
Jaime Concha, zastępca redaktora naczelnego „World Gas Intelligence”, projektu realizowanego przez Energy Intelligence – firmę działającą w sektorze energetycznym. Concha specjalizuje się w rynkach LNG
Pod koniec stycznia Zachód ogłosił, że prowadzi z Katarem negocjacje w sprawie dostaw LNG do Europy na wypadek eskalacji konfliktu z Rosją. Na jakim etapie są te rozmowy?
Na szczeblu dyplomatycznym sprawą zajmują się Unia Europejska i Stany Zjednoczone. Uważam, że prowadzone z władzami w Dosze negocjacje nie są zbyt zaawansowane. Szczególnie w kontekście oczekiwań Kataru. Państwo to ma bowiem ograniczone pole manewru. Oznacza to, że odsetek wolumenów, które nie są sprzedawane do konkretnych nabywców, jest dość mały.
Co to może oznaczać?
Z tego, co zostało dotychczas omówione na wysokim szczeblu, można wywnioskować, że Katar chce powiedzieć Europie: „nasza sytuacja wygląda tak, a nie inaczej, więc jeśli mamy cokolwiek w sprawie dostaw gazu do Europy zrobić, musielibyśmy otrzymać rekompensatę za przekierowanie ładunków, które powinny być przeznaczone dla naszych azjatyckich nabywców”.
Żadne porozumienie nie zostało upublicznione, ale są doniesienia o tym, że Komisja Europejska prawdopodobnie wstrzymała swoje dochodzenie w sprawie QatarEnergy/Qatar Petroleum (które trwa od 2018 r.), co może być oznaką ustępstwa ze strony Brukseli wobec Kataru w świetle problemów z dostawami i groźby rosyjskiej inwazji na Ukrainę, która odcina dostawy rosyjskiego gazu do Europy. Z komercyjnego punktu widzenia trudność polega na tym, że Katar ma większość swojego LNG zablokowaną w długoterminowych kontraktach z odbiorcami azjatyckimi, więc musiałby zrekompensować te wolumeny, które trafiłyby do Europy lub zastąpić je gazem z innych źródeł.
Jak na tę sytuację zapatrują się azjatyccy klienci Kataru? Są skłonni do zaakceptowania pewnych zmian?
Azjatyccy nabywcy mają dość konserwatywne podejście do swoich strategii handlowych. Jeśli jednak pogoda będzie łagodna, jak to ma miejsce obecnie w Azji, a popyt nie będzie zbyt wysoki, to zapewne będzie można dostrzec po ich stronie możliwość pewnej elastyczności. Nie zmienia to tego, że prawdopodobnie trzeba będzie przedyskutować kwestię rekompensat za ładunki, które nie zostaną wysłane do Azji. Jednocześnie trzeba głoś no przypominać, że zmiany te byłyby tymczasowe. Chodzi o krótkoterminowe porozumienia na wypadek wystąpienia nadzwyczajnych sytuacji. W tym przypadku jest nią potencjalna inwazja Rosji na Ukrainę, przez co zakłócony mógłby zostać przepływ gazu do Europy. Na razie jest to wielka niewiadoma.
W przyszłym tygodniu odbędzie się organizowany przez Katar szczyt największych eksporterów gazu. Czego możemy się po nim spodziewać w kontekście sytuacji w Europie?
Przebijać będą się przede wszystkim głosy Kataru i Rosji. Zakładam, że spotkanie będzie odzwierciedleniem tego, co Rosja powiedziała już Europie. Zdaniem Moskwy sytuacja cenowa i zaopatrzeniowa na Starym Kontynencie – niezależnie od warunków geopolitycznych – jest częściowo spowodowana brakiem kontraktów długoterminowych i opieraniem się na umowach krótkoterminowych. Przez lata głównym argumentem Rosji było założenie, że ceny są bardziej stabilne, jeśli klienci podpisują umowy na wiele lat. Zakładam, że zarówno Rosja, jak i Katar będą promować takie spojrzenie na sytuację energetyczną w Europie.
Katar też preferuje długoletnie umowy?
Dla władz w Dosze jest to również bardziej korzystne rozwiązanie. Nie tylko w Europie, lecz także na rynkach azjatyckich. Niedawno Japonia postanowiła nie przedłużać obowiązujących od lat umów na dostawę LNG z Kataru. Wybrała rozwiązania bardziej elastyczne lub krótsze umowy długoterminowe. Tak więc taka retoryka bardzo dobrze pasowałaby do walki z dużymi nabywcami – jak właśnie Japonia – którzy odchodzą od tradycyjnych kontraktów długoterminowych. Władze Kataru będą chciały udowodnić, że pomimo transformacji energetycznej i liberalizacji rynku gazu w Europie wciąż istnieje potrzeba zawierania długich kontraktów. Jeśli nie podpisuje się tego typu umów, dostawy nie są bowiem gwarantowane, a ceny mogą szybować w górę.
Mimo to władze w Dosze zdają się chętne do udzielenia krótkoterminowej pomocy Europie. Dlaczego?
Jest wiele rzeczy, których Katar w tej chwili potrzebuje. Szczególnie w zakresie energetyki. Doha realizuje właśnie ogromny projekt rozbudowy eksportu LNG (Eastern North Field, największy na świecie zakład produkcji gazu skroplonego, ma zwiększyć moce produkcyjne LNG w Katarze z 77 mln ton rocznie do 126 mln ton rocznie w 2027 r. – red.). Musi więc podpisać z różnymi państwami długoterminowe kontrakty, by wesprzeć jego realizację. Do tego niezbędne będzie wsparcie Zachodu i zagranicznych przedsiębiorstw. Dlatego w interesie Kataru jest, by pozostawać w dobrych relacjach z europejskimi stolicami. Dzięki temu będzie mógł też zwiększyć tu swoje wpływy, np. umieszczając w umowach z Europejczykami bardziej korzystne dla siebie zapisy. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy Katar pomógł w dostawach LNG do Japonii po katastrofie w elektrowni atomowej w Fukushimie. Gdyby Doha odegrała podobną rolę na Zachodzie, być może zyskałaby na tym politycznie.