Trwają poszukiwania kompromisu między Amerykanami i Niemcami w sprawie gazociągu bałtyckiego. Dopóki budowa trwa, czas działa jednak na korzyść Rosjan

Nadzieje, że Waszyngton uruchomi pełen arsenał sankcji i dobije rosyjski projekt, nie ziściły się, ale nie oznacza to, że Nord Stream 2 powstanie bez problemów. Mimo ostrożnej polityki prezydenta Joego Bidena i jego determinacji, by poprawić relacje z Niemcami, nad projektem wciąż wiszą czarne chmury.
Zagrożenie sankcjami spowodowało wycofanie się z projektu co najmniej 18 firm, w tym certyfikatora gazociągu oraz ubezpieczycieli: Grupy Axa, Munich Re i Zurich Insurance. Na razie nie poszerzono listy podmiotów objętych sankcjami, co jest odczytywane jako ukłon wobec Berlina. Departament Stanu nie wyklucza jednak żadnych ruchów, w dalszym ciągu przygląda się podmiotom zaangażowanym w projekt i może uruchomić kolejne restrykcje w każdej chwili.
Zakończenie udziału finansowego w projekcie potwierdziła w raporcie kwartalnym niemiecka spółka Wintershall, jeden z pięciu europejskich partnerów Gazpromu, którzy łącznie mieli zapewnić połowę środków. Z ustaleń mediów wynika, że także pozostali udziałowcy – Engie, OMV, Shell i Uniper – w związku z sankcjami zawiesili przelewy ostatnich transz wsparcia dla projektu. W efekcie w budżecie NS2 powstanie dziura na poziomie minimum 600 mln euro, ponad 5 proc. wartości całej inwestycji, którą będzie musiał wypełnić Gazprom.
Dla rosyjskiego koncernu to niejedyny koszt. Kolejne kilkaset milionów euro strat oznacza dla inwestora ponadroczne opóźnienie budowy gazociągu. Jak wskazuje dr Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich, choć to poważny problem, nie oznacza jeszcze zagrożenia dla istnienia rury. – Gazprom z sukcesem pozyskuje nowe źródła finansowania poprzez euroobligacje, a w odwodzie ma wsparcie rządowe. Dopóki dla decydentów rosyjskich ten projekt jest priorytetem, żadna luka finansowa nie jest mu straszna – mówi ekspert.
Z drugiej strony nie ustaje presja na Berlin, żeby zrewidował stanowisko w sprawie gazociągu i zrobił krok w tył. Oprócz Waszyngtonu na rząd Angeli Merkel naciskają ekolodzy, którzy wskazują, że projekt jest sprzeczny z celami klimatycznymi, i Parlament Europejski, domagający się zahamowania inwestycji w związku z uwięzieniem Aleksieja Nawalnego. Komisja Europejska sygnalizuje, że w tej sprawie Niemcy nie mogą liczyć na jej wsparcie. – Z punktu widzenia UE jako całości Nord Stream 2 nie przyczynia się do bezpieczeństwa dostaw – oświadczyła ostatnio w PE dyrektorka generalna unijnego departamentu energii Ditte Juul Jørgensen. Dunka zaznaczyła przy tym, że Bruksela nie ma możliwości zatrzymania inwestycji, sygnalizując, że pełną odpowiedzialność ponoszą za nią Niemcy.
Według pisma „Handelsblatt” w rozmowach Berlina z Waszyngtonem dyskutowane są różne opcje, m.in. ustanowienie mechanizmu zatrzymywania dostaw przez NS2, który stanowiłby instrument presji na Rosję. Eksperci obawiają się, że w grę wchodzi też powrót do fatalnego z punktu widzenia klimatu kompromisu w kształcie proponowanym przez niemiecki rząd w zeszłym roku, czyli uchylenia sankcji w zamian za otwarcie Niemiec na gaz amerykański. Niemieccy komentatorzy są coraz bardziej zgodni, że do przełamania impasu wokół NS2 będzie konieczne nowe polityczne otwarcie.
Jak mogłoby ono wyglądać? Przedstawiciele think tanku klimatycznego E3G, którzy wystąpili w tej sprawie z apelem do kanclerz Merkel, uważają, że powinno się ono zacząć od moratorium na budowę gazociągu i zwołania szczytu z udziałem wszystkich interesariuszy: od Rosji przez Ukrainę i kraje Europy Środkowej i Wschodniej po USA, KE i organizacje pozarządowe. Równolegle klimatyczne implikacje projektu miałby przeanalizować międzynarodowy panel ekspercki.
Zdaniem Szymona Kardasia kluczowym elementem każdego scenariusza musiałoby być jednak moratorium na dokończenie rury. Bez niego czas działać będzie na korzyść NS2. – Dla jego architektów kluczowe jest dokończenie budowy przynajmniej jednej nitki gazociągu. To zasadniczo zmieni układ sił. W tym sensie dopóki budowa trwa, negocjacje to gra na czas. A porozumienie może się rozbić na ostatniej prostej o szczegóły, które mogą sprawić, że przyjęte ustalenia będą niemożliwe do wyegzekwowania – ocenia nasz rozmówca. ©℗