Do poniedziałku Prezes Urzędu Regulacji Energetyki ogłosi stawki opłaty mocowej - od 2021 r. nowej pozycji na rachunkach za energię elektryczną, Opłata ma sfinansować rynek mocy - mechanizm, który w założeniu miał gwarantować bezpieczeństwo dostaw energii.
Uczestnicy rynku mocy są wynagradzani nie za sprzedaną energię, ale za gotowość do jej dostaw. Najlepsze, czyli najtańsze oferty wyłaniane są w drodze aukcji. W 2021 r. sumę kontraktów mocowych szacuje się na 5,5 mld zł. Dla gospodarstw domowych opłata będzie liczona od rocznego zużycia energii elektrycznej. Dla większych odbiorców będzie zależała od ilości energii pobranej z sieci w dni robocze między 7 a 22.
„Dziś rynek mocy to narzędzie wspierające inwestycje w nowe moce, pozwalające na modernizacje istniejących, czego dowodem jest szereg kontraktów, a odbiorcom daje bezpieczeństwo dostaw” - mówi PAP dyrektor Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej Tomasz Dąbrowski. PKEE to stowarzyszenie sektora polskiego sektora elektroenergetycznego.
„Na pewno nie jest to narzędzie do transformacji energetyki” - zastrzega Dąbrowski, dodając, że nad narzędziem transformacyjnym musimy się dopiero zastanowić. Jak ocenia, „największym nieszczęściem” dla rynku mocy był tzw. pakiet zimowy i ograniczenia emisyjne, które wniósł od lipca 2025 r.
Rynek mocy w Polsce miał przede wszystkim stworzyć zachęty finansowe do pozostania wytwórców w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym i tym samym ułatwić zbilansowanie mocy - wskazuje z kolei Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Forum Energii.
„Wyniki aukcji pokazują, że tak się stało, choć rzeczywista weryfikacja dostępności tych mocy, szczególnie w stanach zagrożenia, przyjdzie dopiero czas” - powiedziała PAP.
Wskazuje jednak na wysokie koszty. „Utrzymanie mocy w gotowości w 2021 r. to ponad 240 tys. zł za MW. Jest to drogo, co pokazały także kolejne aukcje, szczególnie ta na 2024 r.” - oceniła Aleksandra Gawlikowska-Fyk. Przypomniała też, że dotychczas rynek mocy w minimalnym stopniu zachęcił do nowych inwestycji, więc problem niedoboru mocy został przesunięty w Polsce, ale nie zlikwidowany.
Michał Hetmański z Fundacji Instrat ocenia, że rynek mocy w kształcie, w którym zacznie funkcjonować spełni rolę, dla której został stworzony.
„Miał za zadanie zapewnić finansową kroplówkę elektrowniom węglowym i odsunąć w czasie podjęcie decyzji o tym, czym zastąpić węgiel w miksie. Można powiedzieć, że główny cel, czyli bezpieczeństwo dostaw, zostanie spełniony, ale w najmniej ambitnym wariancie” - powiedział PAP Hetmański.
Jego zdaniem, wydajemy dużo pieniędzy, rozwiązując jedynie część problemu. W innych krajach dużo większą rolę w mechanizmie mocowym mają jednostki redukcji zapotrzebowania, czyli DSR, które zwalczają problem niedoboru prądu w sieci wtedy, kiedy on występuje, a nie przez cały rok, za co płaci się elektrowniom. „W Polsce tymczasem finansowane są z rynku mocy głównie nieelastyczne i stare elektrownie węglowe, które są źródłem problemu, a nie jego rozwiązaniem” - wskazał Hetmański. Co, jak podkreśla, oznacza, że za te same pieniądze, za które podtrzymujemy spółki energetyczne przy życiu można sfinansować ogromne inwestycje mające na celu ograniczenie zużycia energii. „O tym powinniśmy myśleć w pierwszej kolejności, a nie jak spalić więcej węgla” dodał.
Aleksandra Gawlikowska-Fyk wskazuje na jeszcze jedną niewiadomą rynku mocy - system ulg dla odbiorców energochłonnych. Jak przypomniała, pomysł negocjowany z Komisją Europejską przez blisko dwa lata nie doczekał się akceptacji. „Ministerstwo klimatu prawdopodobnie uzgadnia nowe rozwiązania, ale brakuje publicznej informacji na ten temat. Trudno sobie wyobrazić kalkulację stawek opłaty mocowej bez wiedzy kto i w jaki sposób będzie mógł płacić mniej” - dodała.(PAP)